Rozdział 5

2 0 0
                                    

Zaułek nijak różnił się od poprzedniego. Zakrzywiony w połowie, łączył dwie większe ulice pod kątem prostym, przykryty kładką spajająca dwa pobliskie kamienice. Otoczony był średniej wielkości murkiem zaostrzonym tępymi kolcami pomalowanymi na czarno. Zza ów murka wyrastały wysuszone gałęzie, a wszelkie okna i drzwi pobliskich domów stały zamknięte na cztery spusty.

Szklak nie oszczędzał się tym razem i dokładnie zbadał każdy zakamarek okolicy. Kolory, detale, nawet kąty zgadzały się co do najmniejszej joty. Zupełnie jakby znaleźli się w tym samym miejscu, co poprzednio.

– Ale to niemożliwe – mruknął do siebie iluzjonista. Z niedowierzenia podniósł rękę do góry. Ta, na ogół intensywnie kolorowa, straciła swe odcienie, zaczęła prześwitywać. Detektyw patrzył przez nią jak przez pryzmat. Doszukiwał się śladów magii, oznak czarnoksięstwa. Potrafił tak czynić, z takim darem się urodził, ale pomimo wrodzonej, acz nadnaturalnej umiejętności czuł się zgoła beznadziejnie. Bezwartościowa szklana figura, ot co.

Nie przyznał się do tego, ale wzdrygnął się, zaniepokoił lekko. Okolica, w której dokonano kolejnej zbrodni nie zdawała się, a była identyczna. Taka sama wręcz. Co zaskakujące, znajdowała się w innym miejscu, bo po przeciwnej części miasta. Na domiar złego nowa ofiara, a jakże, kropla w kroplę przypominała dzieweczkę z poprzedniego śledztwa. Członki, zimne i martwe, ułożone w tej samej pozycji. Oczy wychodzące z orbit i źrenice gęsto rozlane po nich. Coś nadzwyczajnego.

– Panie naczelniku, czy milicja wpadła już na trop dziecięcego mordercy?! Szanowny prefekcie, czy śledczym udało się ustalić, kto odpowiada za zbrodnię dokonaną na tych nieletnich kobietach?! Panie szanowny, naczelniku! Naczelniku! – tłum łuskowatych dziennikarzy przedzierał się przez szwadrony milicyjne, aby lepiej przyjrzeć się nowemu miejscu zbrodni. Uzbrojeni w ołówki i notesy nie mieli szans w starciu z twardymi pałkami funkcjonariuszy. Niektórzy reporterzy dostawali po głowie i uciekali, ale inni udawali omdlenia i czołgając się pod nogami służb porządkowych, wychylali łby, żeby zdobyć lepszy podgląd na okolicę.

W uliczce panowało zamieszanie, nad którym nie sposób było zapanować. Mieszczanie zalewali oddziały milicji. Panował gwar. Napór ze strony tłuszczy przybierał na sile, a sytuacja z każdą chwilą nabierała coraz to większego niebezpieczeństwa, toteż śledczy postanowili się pośpieszyć. Tego właśnie nakazała im prefekt – ogromny dwumetrowy dryblas, troll o lodowatej cerze oraz gęstej miedzianej brodzie. Spojrzenie posiadał władcze, posturę zapaśnika. Z pewnością większość przechodniów wolałaby nie mieć z nim zwady.

Charakter naczelnika nie odbiegał od wyglądu zewnętrznego. Ostry i gromki, wywoływał ciarki na plecach podkomendnych, którzy w try miga zawinęli zwłoki w szczelny wór, zgromadzili próbki, przedmioty wyglądające podejrzanie do chust albo specjalnych mieszków, a następnie ruszyli falangą na komendę, byleby tylko uciec tłumowi gapiów, obślizgłych dziennikarzy czy przerażonych mieszkańców.

Motłoch rozpadł się. Część postanowiła wrócić do domów bądź do pracy. W gronie pozostali tylko zapaleńcy, dla których sprawa dwóch podejrzanych morderstw stała się sensem istnienia. Podążali za szwadronem milicji i wkrótce w zaułku nie pozostał prawie nikt.

W głębi przesmyku stanął detektyw wraz z wilkołakiem. Ten drugi wodził palcami po bruku, obwąchiwał je. Szukał podejrzanego zamachu, woni pozostawionej przez zbrodniarza. Wszystko na próżno.

– I jak, wyczułeś coś podejrzanego? – Syriusz zapytał od niechcenia, nadal zaintrygowany zbieżnością w wyglądzie okolic i ofiar.

Wilkołak pokręcił głową.

– A nie naszło cię uczucie déjà vu? – Detektyw niezamierzenie wytrzeszczył oczy. Skrzyżował wzrok ze zdezorientowanym przyjacielem.

– Nie rozumiem – odparł tamten szczerze. – Do czego zmierzasz?

– Czy nie wydaje ci się to wszystko nadto podobne? Identycznie wyglądające miejsce zbrodni, to jest ciasny zaułek. Ofiarą padły małoletnie dziewczyny o blond włosach, przyczyna ich śmierci jest nieznana, jednak ich oczy lub siniaki na szyjach...

Wilkołak skinął głową.

– Chyba wiem, co masz na myśli. Prawda, z początku uderzyło mnie podobieństwo, ale szybko je zbyłem, aby skupić się na pracy. Wiesz, jeżeli mamy do czynienia z tym samym mordercą, to sposób popełniania zbrodni może być podobny.

– Podobny, a nie identyczny.

– Czepiasz się. Jeżeli za morderstwem stoi ta sama osobą, to niewątpliwie posiada swą własna rutynę. To może być dla nas dobry trop, żeby ująć mordercę.

Syriusz stwarzał pozory ignoranta. Zamiast słuchać kolegi, patrzył dookoła i krążył w kółko. Przechodni gap uznałby go za obłąkanego.

– A co powiesz mi o miejscu zbrodni? – zapytał wreszcie.

– To znaczy?

– Zaułek, w którym obecnie przesiadujemy leży po przeciwnej stronie miasta, co pierwsze miejsce zbrodni, prawda?

Cane przytaknął niepewnie, ale też uniósł pytająco brew do góry. Tok rozumowania Syriusza niekiedy potrafił przyprawić go o nudności.

– Jednakże oba te miejsca wyglądają niemal tak samo. Identyczne, a jak. A przyznam ci się szeptem, że tak długo, jak żyję w tym mieście, nie pamiętam, aby znajdowały się tu podobne zabudowy.

– Oj daj spokój. – Cane palnął się w czoło. – Nie żyjemy w małej mieścinie. Nie sposób spamiętać każdy zakamarek.

– Czyżby? Mimo to mam wrażenie, że te bliźniacze przesmyki bez trudu bym spamiętał.

– O ile byś je wcześniej odwiedził – mruknął pod nosem śledczy, po czym dodał znacznie głośniej. – Mówię ci, niepotrzebnie tracisz czas nad tą zbieżnością. Lokacje są identyczne, prawda, ale oznacza to, iż morderca celowo wybrał je na miejsca zbrodni. Moglibyśmy się nimi posłużyć, żeby zastawić pułapkę – podsunął pod koniec wilkołak i cmoknął. Poczuł się dumny, jakby rozwiązał największą tajemnicę świata.

Syriusz znów zniknął gdzieś we własnych rozważaniach. Drapał się w podbródek dopóki, dopóty nie wymyślił czegoś konkretnego. Wtedy pstryknął palcami, oddaliwszy się od miejsca, gdzie popełniono zbrodnię. Wilkołak pobiegł za nim.

– Co zamierzasz? – zagadał.

Szklany byt zerknął na słońce.

– Jest ranek, jeszcze nie ma południa. Otóż, mój drogi, zamierzam kupić sobie mapę naszego miasta, sprzedawaną przeważnie przejezdnym, żeby potem zwiedzić każdy, nawet najmniejszy kąt w poszukiwaniu charakterystycznych przesmyków. Zajmie mi to cały dzień, to pewne. Chcesz się przyłączyć?

Cane szarpnął się za bokobrody. Spacer wydał mu się przyjemną formą rekreacji, jednak praca wzywała. Poza tym wizja chodzenia dosłownie przez cały dzień bardzo go męczyła. Już wolał odbyć służbę na posterunku i uczcić ją drogim kieliszkiem whisky w barze aniżeli babrać się przez brudne oraz rzadko odwiedzane uliczki, których bezdomni używali najczęściej jak wychodka.

– Służba wzywa, przykro mi – pokiwał odmownie głową. – Spotkamy się wieczorem, wtedy też zdasz relację o rezultatach swego dochodzenia. Ja w międzyczasie porozmawiam z Pumpkinem, bo znając życie, najpewniej już zadręcza prefekta swoim ględzeniem. – Przewrócił oczami. – Dopilnuję również, aby tym razem sekcja zwłok doszła do skutku.

– Nie dojdzie – skwitował obojętnie Syriusz. Ruszył do głównej ulicy, minąwszy wilkołaka, niechcący trącając go ramieniem.

– Słucham? Skąd możesz to wiedzieć?

Nim Cane się obejrzał, jego przyjaciel już dawno zniknął.

Nieprawdziwe morderstwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz