Czas mijał szybko. Rany też się błyskawicznie goiły. Co jak co ale tego ludzie mogli mi pozazdrościć. Już po tygodniu wyglądałam o połowę lepiej, a przynajmniej ja sama tak uważałam. Spędzałam mnóstwo czasu z Mercy i Leo, w sumie tak jak zawsze. Dbali o mnie jakbym była nieugotowanym jajkiem, które w każdej chwili może się rozbić i nie powrócić do swojej dawnej postaci. Ivy też się bardzo troszczyła. Czasami przychodziła do nas na jakiś zajebisty film lub na wspólną naukę. Jednak ostatnie dni wbrew pozorom nie wyglądały jak wyjęte z bajki. James i Rose praktycznie się do nas nie odzywali. Nie widywałam ich na szkolnym korytarzu. Myślałam że może się rozchorowali czy coś. Jeden raz tylko rozmawiałam z Rose, która do mnie zadzwoniła po 3 dniach od mojego zniknięcia. Wymieniłam z nią tylko parę słów o tym co się działo, ale jej odpowiedzi mnie nie zadowoliły. Wydawało mi się, że sprawnie omijała temat jakby miała przed nami jakieś tajemnice. Cała ta sytuacja bardzo mnie martwiła. Co się mogło dziać? Było tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Z rodzicami też sprawa się skomplikowała. Mają jakieś problemy w pracy i nie wiadomo kiedy wrócą. Oczywiście mam z nimi stały kontakt. Staram się rozmawiać codziennie z mamą, a tata też się czasem odezwie. Nic nadzwyczajnego. Z Sarą jeszcze nie miałam się okazji spotkać, ale mam plany by w najbliższy długi weekend odwiedzić ją w ośrodku. Co do Archiego to wydaje mi się, że sprawia już załatwiona. Nawet na mnie już nie spogląda ukradkiem. Myślę że ten etap się skończył i nigdy już nie powróci. Potrzebowałam odpoczynku od tych wszystkich prześladujących mnie ludzi. Liama czasami widuje w szkole. Na szczęście mnie już nie napada po łazienkach. Trochę głupio się przy nim czuję, gdy przypomnę sobie jak mnie musiał odprowadzać do domu spod baru przez moją własną głupotę. Tak na prawdę nie musiał tego robić. Zrobił to z własnej woli, ale pewnie dlatego żeby miał kogoś kto mu spłaci jakiś jebany dług. Ten człowiek nie robił niczego bezinteresownie. Byłam o tym święcie przekonana.
***
Siedziałam w kawiarni wraz z Mercy i obczajałyśmy jakieś ładne kreacje na imprezę urodzinową Leo, która miała się odbyć za niecałe trzy tygodnie. Przecież lepiej być przygotowanym wcześniej niż wcale.- Dzień dobry, co dla pań? - zapytała nas młoda uśmiechnięta kelnerka w brązowym fartuszku.
- Ja po proszę kawę latte z cukrem cynamonym. - zamówiłam pierwsza.
- Ja też to samo po proszę. - Przytaknęła przyjaciółka.
- Dobrze, czyli dwie kawy latte z cukrem cynamonym? - powtórzyła całe zamówienie dziewczyna.
- Zgadza się. - Odrzekła równie zadowolona brunetka.
Dziewczyna odeszła od stołu, a ja z Mercy dalej przeglądałyśmy najnowsze magazyny modowe. Ja byłam ubrana dość zwyczajnie. Czarne rurki, beżowy, dopasowany t-shirt oraz na to luźna jasno-brązowa sztruksowa kurtka. Kochałam takie outfity. Brunetka miała na sobie dopasowaną, krótką, czarną spódniczkę i zielony golf.
Nagle do kawiarni wszedł wysoki, umięśniony chlopak. Nie widziałam jego twarzy, za to Mia widziała. Jej oczy wręcz mówiły „nie no kurwa wychodzimy z tąd".- Znasz go? - zapytałam zaciekawiona popijając łyk gorącej kawy. Była pyszna.
- To Liam Layla, obróć się to zobaczysz. - Odrzekła lekko zestresowana. Nie dziwnie jej się, w sumie po moich historiach Mercy nie miała do niego pozytywnego nastawienia.
Lekko okręciłam się na krześle i jak na moją złość złapałam kontakt wzrokowy z tymi zimny, ciemnymi tęczówkami. Kurwa, nie mogłam zaprzeczyć, że był szokująco gorący.
Jak oparzona zerwałam się z krzesła i po prostu wyszłam z kawiarni. Brunetka pobiegła zaraz za mną.- Co ty robisz do cholery dziewczyno?! Nawet nie zapłaciłyśmy! Wyszłyśmy na jebane idiotki przed nim i przed wszystkimi ludźmi z tej kawiarni! - wykrzyczała i oparła się o ścianę budynku oczekując na moją odpowiedź.
CZYTASZ
High Star
RomanceNie ma złych ludzi, są tylko ci straceni... „Pokaż mi świat, który nie dany był mi dostrzec"