apokalipsa naszego świata

334 44 16
                                    

Mijały godziny, a dzień powoli zmierzał ku swemu końcowi. Niebo malowane było mieszanką dominujących, ciepłych barw. Jesienna woń unosiła się już w powietrzu, a konary drzew zaczęły gubić swój jedyny dobytek w postaci liści. Powietrze przesiąknięte było zapachem cynamonu oraz dyni, przywoływało ono pobliskie ptaki, które zdecydowanie dreptały po wilgotnej ściółce leśnej. Atmosfera oddawała wrażenie nostalgicznej i beztroskiej, zupełnie, jakby romantyzowaniu rzeczywistości nadano głębszy sens. Świat nabrał swego rodzaju spokoju, jednak nikt nie potrafił określić, jak długo jeszcze się ono utrzyma.

W końcu dążył on do samozagłady.

Każdy zdawał sobie sprawę z nadchodzącej tragedii. Szczęście coraz częściej zamieniało się w rozpacz, zupełnie tak, jakby w tylnym magazynie skończyły się jego zapasy. Nieprzyjemności występowały codziennie, a zmartwienia - cóż - również stały się czymś ordynarnym. Ludzie nie czerpali radości z melancholii, a egzystencja nabrała miana kanibalizmu. Nieważne, jak ktoś chciałby się od tego uchronić, nawet otulając się ciepłem nie można było uniknąć zła dzisiejszego świata.

Chyba, że dobro wcale nie wyciekło pobliską rzeką.

Tak więc wymijając kolejne refleksje o prawdzie dzisiejszego stowarzyszenia ludzkiego, Ranpo, jak gdyby nigdy nic, wepchnął sobie kolejnego cukierka do buzi, pozwalając papierkowi niechlujnie upaść na ziemię, dołączając przy tym do pozostałych śmieci. Wieczór oraz jego późniejsze fazy od zawsze przyprawiały go o ataki niepokoju, a rozmyślania o czymkolwiek nabierały zupełnie innego światła. Być może nie bez powodu mawiano, iż rzeczy, które naprawdę mają dla nas znaczenie, wchodzą w nasze umysły tylko w nocy. Wprawdzie nic w o tej porze nie stanowiło tej codzienności, za którą już zdążył się stęsknić. Nie lubił jesieni. Właściwie istniało coś, czym detektyw by nie kaprysił? Jeśli mógł, kręcił nosem przy każdej możliwej okazji. Jeśli ktokolwiek szukałby największego marudy, zapewne całe uniwersum zwróciłoby się ku detektywowi. Kwestionował wszystko, co było możliwe, nawet rzeczy, które uwielbiał.

Chociaż może nie wszystkie.

Gdy powolnymi krokami zaczął opuszczać swój nieskazitelny umysł, zimno dosadnie dobierało się do jego ciała, jednak ten prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Cóż, było to usprawiedliwione - nie miał czasu na zastanawianie się, czy aktualnie czuł chłód. Nie żeby cokolwiek z jego stanem miało jakiekolwiek znaczenie. Coś innego przykuwało jego uwagę. Ten jeden raz nie chciał znów powędrować do ciemnych zakamarków własnej głowy, jednakże wyglądało na to, iż nie miał wyboru. Odchylił się do tyłu na swoim bujanym krześle, zmarzłe dłonie kładąc na kark. Przymknął oczy, a następnie z dezaprobatą zanurzył się w swoich myślach, ignorując swoje wcześniejsze postanowienie.

Od ostatniego czasu tak wiele rzeczy odbiegało od siebie. Detektyw miał wrażenie, jakoby jego wcześniejsze umiejętności łączenia ze sobą wątków po prostu wyparowały. Jakby jego zaawansowana dedukcja nigdy nie istniała. Jako najwybitniejszy z najwybitniejszych tajnych agentów (jak sam siebie niegdyś nazywał) nie miał prawa czuć agonii i bezradności. Przecież nie w tym leżał punkt. Nienawidził czucia się w ten sposób. Przez dezorientacje obawiał się, że sam zacznie tworzyć dla siebie zbrodnie w praktyce, co zupełnie by go zgubiło. I to go właśnie frustrowało. W swojej głowie przestudiował prawie, że każdy możliwy temat, jednak to i tak nie wystarczało. To właśnie stanowiło źródło frustracji. Chaotyczny spokój na świecie.

Edogawa podrapał się po szyi. Nic już nie rozumiał, choć to prawdopodobnie nawet lepiej. Był zmęczony, a na dodatek nic nie przychodziło mu do głowy. Z jednej strony, obserwując spokojne otoczenie, domyślał się, że za niedługo znów będzie zmuszony przystąpić do walki i to tylko jego interes, czy pozostanie przy życiu, czy też nie. Niebezpieczeństwo czaiło się za rogiem. Dostojewski zapewne miał przygotowany szereg ewentualności, na które był przygotowany. Niemożliwe, by tak łatwo zło dało się ominąć. Ranpo musiał być gotowy na wszystko i dobrze o tym wiedział. Nie był nikim, to do niego należał ten obowiązek. Jednak czy był w stanie utrzymać harmonię tego przeklętego świata?

apokalipsa naszego świata; ranpoeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz