Rozdział 4: Coraz więcej niewiadomych

207 29 18
                                    

     Chyba nie wiedział, z kim ma do czynienia. Naprawdę uważał, że tego nie wyczuję? Może i mówił prawdę, ale pod jego słowami krył się prawdziwy powód, którego nie raczył mi zdradzić. Celowo go zataił. Dlaczego?

Philip również musiał co nieco wyczytać z mojej miny, bo zaraz dodał:

— Więcej dowie się pan na prywatnej audiencji z Władcą, dziś wieczorem. Jestem przekonany, że zaspokoi on pana ciekawość — powiedział, a przy ostatnich słowach wyczułem w jego tonie pewną rezerwę. — A teraz, proszę mi wybaczyć, mam jeszcze sporo pracy. Pani Griffiths odwiezie pana do hotelu, prawda, moja droga?

Kobieta przytaknęła, a potem odprowadziliśmy wzrokiem postać oddalającego się Philipa, który wkrótce zniknął za jednymi z wielu drzwi.

— Z Władcą? — podjąłem, wlepiwszy spojrzenie w swoją atrakcyjną towarzyszkę.

Ta odwzajemniła gest, racząc mnie czerwienią oczu zerkających spod gęstych pukli tego samego koloru.

— Owszem, z Władcą — przytaknęła, a jej głos przepełniła nagle dziwna duma. — Z naszym przewodnikiem i opiekunem.

— Coś jak wasz król? — dopytywałem, nie mogąc powstrzymać sceptycyzmu.

Każdy podobny system opierający się na rangach, autorytetach, podleganiu czyjejś władzy czy walce o kolejne pozycje na drabinie społecznej, był dla mnie po prostu śmieszny i zbędny. Zwłaszcza jeśli populacja, której miał dotyczyć, nie była liczna.

Sheila wyczuła mój dystans, gdy wolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Stukot jej szpilek odbijał się echem od ścian.

— Proszę mi wierzyć, bez niego i każdego wcześniejszego Władcy, Wieczni nie zaszliby tak daleko — powiedziała z powagą. — Każde społeczeństwo potrzebuje kogoś, kto będzie zdolny zapanować nad wewnętrznymi konfliktami i narzucić satysfakcjonujący dla wszystkich kompromis.

— Często potrzebne wam te kompromisy? — zapytałem, na co przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się delikatnie.

— Częściej, niż mógłby pan przypuszczać.

Idąc, patrzyliśmy na siebie, oboje z równym zaciekawieniem studiowaliśmy wzajemnie swoje oblicza. Tacy podobni, a jednak całkowicie różni.

Gdy dotarliśmy do windy, a jej drzwi zamknęły się za nami, przerwałem w końcu przeciągającą się ciszę:

— Jakim cudem wtapiacie się w tłum? Ludzie się wami nie interesują? Wasze oczy...

Sheila uniosła brwi, zaskoczona. Podejrzewałem, że mogłaby wykrzywić twarz w najdziwniejszym grymasie, a i tak nadal byłaby pociągająca.

Po chwili w jej spojrzeniu pojawiło się zrozumienie.

— Powinnam się domyślić, że widzi pan ich prawdziwy kolor — powiedziała, krzyżując ręce na piersi. — Zwykły człowiek powiedziałby, że są brązowe.

— Jak to?

— Przebywając między ludźmi, roztaczamy wokół siebie coś w rodzaju... iluzji. Jest to jedna z naszych podstawowych umiejętności i tylko dzięki niej możemy swobodnie poruszać się w świecie zwykłych śmiertelników — wyjaśniła i uśmiechając się półgębkiem, dodała: — Jak widać, pana tak łatwo oszukać się nie da.

O, nie. Nie. To pełne iskier spojrzenie, ten zadziorny uśmiech...

W moich myślach w jednej sekundzie przetoczyła się cała seria niedwuznacznych scen z naszym udziałem. Podobało mi się to, co zobaczyłem.

Ci drudzy myOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz