Rozdział 9: Turysta

94 15 37
                                    

     Dobitnie przypomniałem sobie, dlaczego jak ognia unikam publicznych toalet. Nawet pozornie czyste kible dla VIP-ów w pierwszej klasie atakowały mój czuły nos mieszanką tak obrzydliwych zapachów, że musiałem wstrzymać oddech, zanim wszedłem do środka.

Gdy zatrzasnąłem za sobą drzwi, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Łazienka przystosowana była dla niepełnosprawnych, więc nie brakowało w niej miejsca. Przeczesałem wzrokiem każdy widoczny fragment umywalki, sedesu, lustra, ale nic nie rzuciło mi się w oczy.

Dlaczego Vilde zależało, bym tu przyszedł? Byłem pewien, że znajdę tu coś, co w sekrecie dla mnie zostawiła, coś, co nie było przeznaczone ciekawskim spojrzeniom podglądaczy z Siedziby. Kiedy jednak przyjrzałem się z bliska dozownikowi mydła, dyspenserowi ręczników papierowych, czy nawet pieprzonemu papierowi toaletowemu, nie znalazłem kompletnie nic. A zapas tlenu w moich płucach powoli się wyczerpywał.

Wreszcie, gdy wkurzony uznałem, że zostałem wrobiony w głupi żart, klnąc w myślach na geniusza, który zamyka dopływ świeżego powietrza w takich miejscach, sięgnąłem do rączki małego okna. Jeszcze zanim je otworzyłem, poczułem pod palcami kawałek miękkiego papieru. Ostrożnie uwolniłem zwitek i gdy go rozwinąłem, moim oczom ukazała się wiadomość:

„Przyczynisz się do śmierci wielu niewinnych, jeśli źle to rozegrasz. Wieczni knują coś za naszymi plecami. Ja też mam interes w odnalezieniu Smæc. Proponuję współpracę. Jeśli się zgadzasz, nie patrz na mnie, gdy będziesz mnie mijał.

PS notka rozpuści się w wodzie"

     Coś tu śmierdziało i wcale nie chodziło o toaletę. Vilde ma interes w odnalezieniu wilkołaków, dlatego „przypadkiem" dołącza do misji? A to, że Wieczni coś knuli, czułem na kilometr, choć nie każdy dawał mi ten vibe. Albert i Sheila sprawiali wrażenie szczerych, ale już nie raz spotkałem się z podobnymi aktorami. Już nie raz dałem się omamić, by na końcu dostać od rzeczywistości po mordzie.

Tylko... dlaczego miałem zaufać Vilde? Prawie nic o niej nie wiedziałem. A jeśli to jakiś test? Próba lojalności czy coś? Czy nie byłoby łatwiej po prostu zrobić to, czego zażądali? Bez względu na to, jak ostatecznie skończy się ta sprawa? Bez względu na to, że ktoś może stracić życie? Przecież to nie ja zamierzałem zabijać, moje ręce pozostaną czyste.

W zamyśleniu odkręciłem wodę w kranie i wrzuciłem zwitek do umywalki. Papier nasiąkł, skurczył się, a po chwili całkowicie zniknął.

Gdy wróciłem do swojego przedziału, z daleka zobaczyłem utkwione we mnie czerwone oczy Sheili. Uśmiechała się, więc dołączyłem do niej, ignorując każdego po drodze.



     Przez resztę podróży starałem się skierować myśli Sheili na inne tory, choć nie wydawała się podejrzliwa. Poruszyłem jej ulubiony temat — zacząłem wypytywać o Władcę. Głównie o to, dlaczego jest mu tak bardzo oddana. Sheila, która chyba zdążyła już przywyknąć do mojej bezpośredniości, odpowiedziała:

— Jest po prostu wyjątkowy. — Uśmiechnęła się znów tak, jak wtedy, z podziwem i ciepłem. — Gdyby był pan jednym z nas, wiedziałby pan, że nad klanem Vanbrugh od setek lat wisiała klątwa. To było dla nas tak normalne, jak to, że nasze zdolności muszą pozostać tajemnicą.

— Jaka klątwa? — Zdołała mnie odrobinę zaciekawić.

— Nikt nigdy nie poznał jej szczegółów, ale konsekwencje znane były każdemu. Klątwa zabijała co drugie pokolenie Władców. Gdy przekraczali próg pełnoletności, klątwa odbierała im życie. W ten sposób odszedł dziadek lorda Alberta.

Ci drudzy myOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz