Rozdział I

397 22 3
                                    

ab intra

ze środka, z wnętrza

9 czerwca, 2004

Przez ostatnie dwadzieścia minut będący na granicy histerii Avery groził, że się potnie, jeśli nie dostanie dostępu do kominka. Chciał porozmawiać z matką, która nie żyła od 1991. Mający dyżur Auror ignorował próbę szantażu, starając się namówić go, by podał mu ostrze pod drzwiami, bo dopiero wówczas będzie mógł je otworzyć.

Ciemny, wypełniony celami korytarz jest niepokojąco cichy; pozostali więźniowie przysłuchują się uważnie z poziomu własnych posłań, nie śmiąc ingerować. Powietrze przepełnia oczekiwanie; niektórzy liczą na widowisko. Trzęsąc się gwałtownie, Avery zaczyna płakać i na okrągło szeptać: nie, nie, nie, nie, nie... Patrząc z boku, można by odnieść wrażenie, że poza tym jednym słowem, nic mu już nie pozostało.

Wówczas, nagle, zaczyna uderzać głową o kraty. Uderzenie wydaje głęboki, pusty dźwięk, który odbija się echem w pobliskich celach.

— Chcę skorzystać z kurewskiego kominka! — Zaczyna głośno łkać. Łzy i smarki spływają mu z oczu i nosa po policzkach i wargach, wprost do ust. Znowu wydaje z siebie skomlące błagania, nie kłopocząc się otarciem twarzy.

— Nie, najpierw musisz mi oddać brzytwę — mówi auror Gregory Payne. — Wtedy zobaczymy, co da się zrobić. — Jego ton powinien być pozbawiony emocji, ale tak nie jest. Nigdy. Gregory jest zbyt miękki, zbyt uprzejmy do tej pracy. Na dobrą sprawę każda taka konfrontacja w jego przypadku skazana jest na porażkę.

Nagle Avery na moment nieruchomieje, odwraca się, robi trzy kroki, po czym siada na swojej pustej, metalowej pryczy. Otwiera zaciśniętą pięść, chwyta cienkie ostrze między kciuk, palec wskazujący i środkowy i wbija go w udo. Udaje mu się zrobić całkiem długie, głębokie cięcie, nim uderza go zaklęcie ogłuszające.

Petrificus Totallus! — krzyczy Gregory, a Avery pochyla się do przodu i upada na podłogę. Więźniowie zaczynają buczeć i krzyczeć oburzeni, rozczarowani zachowaniem Gregory'ego. Ktoś rzuca w niego butem, uderzając go w głowę. Auror przerwał dopiero zaczynające się przedstawienie; nikt tu tego nie lubi. Nigdy nie dowiedzą się, jak zakończyłby się ten rozgrywający się dramat.

Trzy cele dalej, Severus Snape stoi za kratami z papierosem w jednej ręce i patrzy, jak lewitują nagiego i krwawiącego Avery'ego. Najprawdopodobniej do Dziury, gdzie spędzi kolejny miesiąc, nie tylko bez kominka ale i godności.

Severus nie czuje współczucia. Avery ma szczęście, że go tam zabierają. Każdy inny strażnik z radością pozwoliłby mu się zadźgać. Raz a dobrze.

13 Czerwca, 2004

Severus rozkoszuje się ciszą w ciemności wczesnego poranka, ziewając i przeciągając się powoli. Jego palce sięgają do nieistniejącej szafki nocnej, by chwycić dawno odebraną różdżkę, po czym uśmiecha się do siebie, uznając za całkiem ironiczne, że pozostał mu ten szczególny nawyk.

Pojedyncza świeca unosi się w odległym końcu pokoju, słabo oświetlając ściany celi. (Miejscami popękane, czarne niczym smoła mury z kamienia, pachną brudem i morską solą). Nie ma okien - w Sekcji Czwartej, o maksymalnym rygorze nie uświadczy się kwiatów i ładnych tapet. Nie ma tu nic poza prymitywnym, zakratowanym otworem z grubymi metalowymi prętami, z którego czasami prawie widać słońce.

Na pryczy nad nim Antonin oddycha głęboko i spokojnie, a leżący na pryczy obok niego chłopak się gapi. Do porannego alarmu pozostało jeszcze jakieś dobre dziesięć minut, co czyni ten poranek całkiem znośnym. To najlepsza pora dnia, kiedy wszyscy jeszcze śpią. Przed posiłkami, obowiązkami i pracą w kuchni. Przed rozmowami, interakcją i przysługami. Niby nowy dzień, a wciąż ten sam - jak to mówi Antonin: снова и снова*, ich osobiste piekło.

Ab IntraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz