I. Antykwariat

60 8 4
                                    


      Sto dwadzieścia pięć, sto dwadzieścia sześć, sto dwadzieścia siedem... Słyszała ciche postukiwanie przygnębiającego deszczu, próbującego dobić się do niej przez okiennice. Ciekawsko starał się zajrzeć przez szparę między zasłonami, zostawioną przez dziewczynę wcześniej przy  niestarannym zasuwaniu. Do tej irytującej zabawy dołączyło pożółkłe światło latarni ulicznych, łechcąc ją przy tym po lewym policzku. Z impetem przewróciła się na drugi bok, boleśnie zaciskając powieki. Sto dwadzieścia osiem, sto dwadzieścia dziewięć... Deszcz napierał na szyby coraz szybciej i mocniej, jakby rozzłoszczony jej ignorancją. Z głośnym jęknięciem naciągnęła kołdrę na głowę. Sto trzydzieści, sto trzydzieści jeden, sto trzydzieści kurwa dwa... 

      Liczenie miało pomóc w odgonieniu przygnębiających myśli kotłujących się w jej głowie i nie zwracać uwagi na otoczenie, które tak skrzętnie analizowała. Denerwowały ją dźwięki, nawet te najcichsze, w pracy dostawała istnego świra przez grille, patelnie, głośną muzykę na kuchni nieznanego pochodzenia, krzyczenie wiecznie wściekłego kucharza Gunnara, szuranie krzesłami, rozwydrzone dzieciaki krzyczące i rzucające się frytkami po lokalu, dzwoneczki nad drzwiami wejściowymi. Czasami miała wrażenie, że słyszy nawet dudnienie metra pędzącego kilkanaście metrów pod Oxford Street. Wszystko szumiało niczym rój pszczół, robiąc z jej głowy wielki ul. Zamaszystym ruchem odgarnęła kołdrę i usiadła na łóżku, zaciskając zęby. Rozbudziła się na dobre, a miała się dziś wyspać. Sięgnęła po mały telefon leżący pod łóżkiem i przycisnęła przypadkowy klawisz. Trzecia czterdzieści. Prawie pięć godzin snu, nie tak źle, jednak miała nadzieję na co najmniej dziewięć. Nie dość, że problem był z zasypianiem to jeszcze z niekontrolowanym budzeniem się w środku nocy. Wsunęła stopy w wysłużone, płaskie kapcie z podobizną psa Odiego z Garfielda. Uśmiechnęła się cierpło przypominając sobie, że kupiła je dobre pięć lat temu razem ze swoją dawną przyjaciółką, Ginevrą Weasley, na podmiejskim targu. Lubiły tam przebywać, mugolski Londyn był dla nich wtedy odskocznią od zagmatwanego świata czarodziejów. Ruda wydawała większość oszczędności na kiczowate starocie, zachwycając się zegarami w kształcie kaczki, porcelanowymi klaunami, różnokolorowymi szklankami z barwionego szkła. Wszystko widziała pięć razy ładniejsze niż było, Hermiona już po trzecim wyjściu przestała wydzierać z rąk przyjaciółki niepotrzebne bibeloty. Pierwszy raz poszły tam po prezent dla Artura Weasleya na jego pięćdziesiąte urodziny w dwutysięcznym roku. Niesamowita zażyłość pomiędzy nim a mugolami aż rozczulała Hermionę, a jego ciekawość na wszelkie "zwyczajne" tematy przewyższała nawet jej własną. Dlatego wpadła na pomysł odwiedzenia pchlego targu, gdzie wszystkie przedmioty miały duszę, a i cena nie odstraszała. Wtedy Ginny przepadła, zakochując się w najmniej użytecznych pierdołach jakie istniały na świecie, a targowisko stało się jej ulubionym miejscem cosobotnich wypadów na mugolską część Londynu. Brązowowłosa prychnęła na to wspomnienie - ostatni raz odwiedziła to miejsce jakieś cztery i pół roku temu... 

      Dość. Potrząsnęła głową i jak najciszej się dało, wymknęła się do kuchni po filiżankę kawy. Nie chciała tym budzić swoich współlokatorów, choć przy jej przypuszczeniach Jacob zapewne jeszcze nie spał, grzebiąc w swoich kabelkach, płytach głównych i innych rewelacjach, których Hermiona nie potrafiła spamiętać, budując nowego robota, który będzie im się plątać pod nogami przy najbliższej okazji. Niewiele się pomyliła, przechodząc obok drzwi jego pokoju, usłyszała cichutkie postukiwanie. Uśmiechnęła się pod nosem, mknąć dalej. Natomiast drzwi do pokoju Connora tonęły w gęstym mroku, zaraz obok sypialni Harper, której najprawdopodobniej nie było w ogóle w mieszkaniu, bo była zajęta graniem na najnowszej konsoli w domu swojego chłopaka. 

      Pchnęła lekko drzwi do kuchni, które pod minimalnym naciskiem ustąpiły - wprawdzie nie domykały się i zawsze zostawała kilkucentymetrowa szpara, niepozwalająca szczelnie odciąć się od reszty mieszkania. Macała blat kuchenny, próbując niczego nie przewrócić, aż w końcu powolnymi krokami doszła do miejsca, w którym stała lodówka. Wyciągnęła rękę, pociągając za sznurek od małej lampki stojącej na zamrażarce, automatycznie mrużąc oczy zaatakowane nagłym błyskiem ciepłego światła. 

Dystopia || dramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz