part 2

161 18 45
                                    

– Czemu wciąż nie zaczęli ostrzału? – szepnął do niego Tobirama, najpewniej chcąc zachować dyskrecję i nie niepokoić żołnierzy, choć Hashirama już od jakiegoś czasu czuł nerwowość swoich ludzi na karku, i dostrzegał ich pełne nienaturalnej trwogi spojrzenia oraz gesty.

Było przeraźliwie cicho. W sakramenckich ciemnościach, rozrzedzanych wyłącznie pojedynczymi światłami, małymi żółtymi plamkami na czarnej palecie malarza, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jedyne, co słyszeli to własne, drżące oddechy, szelest ubrań i szczęk broni, gdy którykolwiek żołnierz postanowił poprawić swój asortyment, aczkolwiek zdawało się, że niechętnie przerywano grobową ciszę, jakkolwiek złowieszcza by ona nie była. Co najmniej jakby zbliżał się koniec świata i niewątpliwe, iż ta myśl pojawiła się już w umysłach, co po niektórych, sprawiając, że ich ręce trzęsły się silniej niż zazwyczaj od nieustępliwego mrozu.

– Może to podstęp? A może mają nową broń i się wycofali, aby ich oddziały nie zostały trafione? – Tobirama sięgnął po lornetkę z zamiarem przyjrzenia się okopom nieprzyjaciela, jednakże Hashirama sprawnie przejął ją od niego, nie chcąc, aby jego brat ryzykował życiem, wznosząc głowę ponad linię zabezpieczeń.

– Nie wiesz tego, może czekają tak samo, jak my – powiedział mu, po czym wziął głęboki oddech i wyjrzał ostrożnie z okopu. Minęło paręnaście sekund, podczas których starał się przetrzeć szkiełka urządzenia, nie brudząc go bardziej. Nie został trafiony. Następnie patrzył przez następne paręnaście sekund. Poczuł mocny uścisk rodzeństwa na jednej ze swoich rąk.

– Bracie.

Pozwolił sobie patrzeć jeszcze moment.

– Bracie – powtórzył przez zaciśnięte zęby Tobirama, jednak powstrzymał się przed pociągnięciem go w dół, wbijając jedynie palce silniej w kończynę mężczyzny. Trzeci raz jednak nie musiał mu zwracać uwagi, bowiem Hashirama sam zanurzył się za linią ziemi i worków z piaskiem. Wtedy został puszczony. Spoglądając na młodsze rodzeństwo, nie dojrzał jednak żadnej zmiany na zaciętej twarzy, pomimo wcześniejszego zachowania; może ewentualnie coś kryło się błyszczących w mroku czerwonych oczach. Strach.

– Wprawdzie w ciemnościach niewiele widać – oznajmił Hashirama, rozglądając się po żołnierzach, przylepionych tak jak on sam, do ściany okopu, którzy teraz w napięciu utkwili wzrok w dowódcy – lecz zdaje mi się, że brzegi okopów są… obłożone lampkami.

– Lampkami – powtórzył ktoś głucho i Senju pokiwał głową.

– Tak dokładnie, lampkami.

– Nie podoba mi się to, bracie – tym razem Tobirama nie krył się z tym, co mówił. Raczej dawał pewien zamysł i czekał na aprobatę dowódcy, jako że sam właściwie nim nie był. – Może powinniśmy tym razem działać zapobiegawczo i po prostu sami rozpocząć ostrzał. Jest zbyt spokojnie. Jeśli ktoś musi polec, niech to będą oni, nie my.

Hashirama bez słowa zawrócił wzrok ku niebu, pozwalając, aby przez moment otaczała go wyłącznie cisza i mróz szczypał w nagie policzki. Zdawał sobie sprawę o słuszności słów młodszego brata, jednak w głębi serca życzył sobie, aby choć tej jednej nocy nie musiał wysyłać swoich ludzi na śmierć. I po co? Czemu w imię kraju musiał chować tylu rodaków, tylu przyjaciół, a nawet swoją rodzinę?

Nie chciał, aby żołnierze widzieli jego łzy, nawet jeśli prawdopodobnie doskonale rozumieli jego uczucia, dlatego zacisnął oczy i wykrzywił twarz w kompletnej ciszy. I w tym momencie poczuł na skórze subtelne ukłucia zimna. A gdu uchylił powieki… to był śnieg, delikatnie opadający na zrujnowany świat. I cicha znajoma melodia dobiegająca z daleka. Zdawało mu się, że zasypia ponownie, jednak w tym momencie ktoś zapytał niepewnie:

Christmas Truce (HashiMada) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz