ღ15ღ

96 5 2
                                    


𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪ł 15


Wstałam rano, a przynajmniej tak myślałam. Na zewnątrz było szarawo, padał deszcz, a w pokoju było zimno przez powietrze wpadające do pokoju przez mosiężne okno, które otworzyłam przed pójściem spać. Pokój sam z siebie był średniej wielkości, z dwoma wielkimi oknami na całą długość ściany, białymi drzwiami do łazienki na przeciw łóżka dwuosobowego definitywnie drewnianego. W pokoju była też wielka, prawie na całą część ściany przy drzwiach łazienki, stara czarna szafa wyglądająca jak wystrugana przez perfekcjonistę. Drzwi wyjściowo-wejściowe były równie czarne jak szafa, a ściany szare z nutką beżu. Podłoga drewniana, dość ciemna, jednak czysta i jednocześnie ziemna.

Spojrzałam na zegarek. Była już 12:39 i zbliżała się pora obiadu. Nie wiedziałam, czy mam sie czuć jak więzień, czy królowa. Miałam swój, spory kąt, gdzie nikt mi nie przeszkadzał. Miałam spokój i ciszę. Może nawet byłam tu jak powietrze! Może nikogo nie obchodziło już, że tutaj jestem... Po chwili bezczynnego leżenia i rozmyślania, poszłam do łazienki. Tam było już jasno. Pod względem kolorów oraz oświetlenia, które bardzo jasno świeciło odbijając się od ściennych płytek. Byłam tam spora trójkątna wanna, kabina prysznicowa, półka w ścianie nad wanną, dwie wiszące szafeczki - nad umywalką i toaletą - i jedną stojącą pod umywalką. Wszystko tutaj było białe, oprócz drobnych detali i obramowań, które były w kolorze onyksu. Podobało mi się tu jeszcze bardziej niż u mnie na Sycylii.

Podeszłam do umywalki. Umyłam twarz, zęby i uczesałam się. Oglądałam się jeszcze przez bardzo długi czas zanim wyszłam z łazienki. Zerknęłam na łóżko, gdzie siedział już Pablo. W rękach miał tacę ze szklanką soku pomarańczowego, talerzykiem z truskawkami, goframi z bitą śmietaną, kolorową posypką na niej i makaronikiem. Byłam świadoma tego, że to bardzo późne śniadanie było dla mnie, jednak nie miałam pojęcia dlaczego dostałam je do łóżka. Dlaczego w ogóle je dostałam...?

- Dzień dobry, słońce.

- "Słońce"? - podeszłam bliżej, siadając obok mężczyzny.

- Nie powinienem tak do ciebie mówić?

- Nie o to chodzi, to słodkie... ale prawie się nie znamy. Zabrałeś mnie tutaj i teraz siedzimy tu razem z tacą z jedzeniem.

- Następnym razem możemy zjeść w kuchni, jednak najpierw chciałbym cię oprowadzić po domu. - oznajmił z lekkim uśmiechem.

- Jak długo zamierzasz mnie tutaj trzymać?

- Nie jesteś tutaj niewolnikiem, możesz odejść  kiedy tylko będziesz chciała.

- Więc chcę odejść już teraz. - mruknęłam na niego.- Jestem tutaj nie z własnej woli. Nie obchodzi mnie, czy był to ratunek - chcę odejść.

W pokoju zapadła cisza. Nie było słychać nawet muchy czy nawet naszych oddechów. Nie byłam pewna tego, co powiedziałam. Nie chciałam wracać do ojca, ale też nie miałam zamiaru żyć pod jednym dachem z mężczyzną, który mnie porwał. Nie był dla mnie ratunkiem. Przynajmniej nie tak powinien on wyglądać. Mężczyzna odłożył tacę na moje uda, więc ją złapałam. On natomiast wstał z łóżka, zerknął na mnie i westchnął.

- Zjedz śniadanie, a ja załatwię ci samochód i statek na Sycylię. Postaram się byś jeszcze dziś trafiła do domu.

- Dziękuję. - posłałam w jego stronę delikatny uśmiech.

Pablo pogłaskał mnie po głowie, po czym wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą z jedzeniem, które oczywiście zaczęłam jeść w spokoju. Zaczęłam od gofrów z bitą śmietaną i posypką. Później zjadłam truskawki oraz makaronik, wszystko popijając sokiem pomarańczowym. Po zjedzeniu tak przepysznego śniadania, wyszłam z pokoju zabierając tacę ze sobą. Przez to, że nie wiedziałam gdzie mam iść, błądziłam przez jakiś czas, dopóki nie natrafiłam na łysego mężczyznę. Przywitał się ze mną po angielsku, zapytał też co tutaj robię i przedstawił się. Nazywał się Marcelo Nacho Matos. Skądś znałam to nazwisko. Byłam pewna, że gdzieś je kiedyś słyszałam. W sensie... jeśli również byli mafią, to pewnie konkurowali z moim ojcem albo byli jego sojusznikami. 

Koniec 365 dni || Przyszłość rodziny spoczywa w JEJ rękach?!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz