Czarny wan zaparkował przed szarym, dwupiętrowym budynkiem. Należał on do tych zabudowy starszego wieku, stylu klasycznego i mimo jego piękna potrafił większość osób przestraszyć, gdyż zaniedbywany przez lata okropnie zbrzydł. Z samochodu wyszła brunetka, lecz wyglądała o niebo gorzej, niż kilka miesięcy wcześniej.
Ścięła swoje długie do pasa włosy, które teraz sięgały zaledwie do ramion. Jej twarz przerażała, blada, skostniała, bez uśmiechu, choćby krzty rumieńców. Oczy miała przekrwione, podkrążone, wybrakowane, jakby ani razu od tych strasznych wydarzeń nie zmrużyła oka. Styl jej ubioru również się zmienił, z odkrytych sukienek, chyba przerzuciła się na golfy i długie spodnie. Nie dbała już tak o siebie, bo po co? Dla kogo?
Woźny wyciągnął z bagażnika skromną walizkę dziewczyny, do której spakowała tylko jedną z markowych rzeczy jakie otrzymała od rodziców, reszta ubrań to tylko te tak zwane podróbki z przecen, na których lubiła niegdyś bywać. Mężczyzna podał nastolatce czarną torbę do ręki, po czym zamknął z hukiem bagażnik, też nie nowego już auta, miało one swoje lata przez co musiał użyć do tego więcej siły.
— Chodźmy, dyrektor na pewno już czeka. — powiedział stanowczo, patrząc w stronę brunetki.
Nie odezwała się, po prostu ruszyła przed siebie, nie zważając na nic wkoło, a było na co patrzeć. Przeszli przez dziedziniec, w którego centrum stało ogromne drzewo, klon. Porośnięty był winoroślą, zeschłą, nieżywą z pozoru. Wokół pnia rosły chwasty i wysoka trawa, dawno nieskoszona. Liście ze względu na porę przybierały swój charakterystyczny, pomarańczowy odcień. Wszystkie stworzenia żywe szykowały się do przyjścia zimy, gdzieś w przestworzach leciał klucz gęsi zmierzających do ciepłych krajów. Zwierzęta zbierały zapasy, by jakoś przetrwać ten ciężki dla nich okres, w końcu to była selekcja, tylko silniejsi przetrwają.
Pracownik sierocińca jak na dżentelmena przystało, otworzył oszklone gdzieniegdzie drzwi i przepuścił dziewczynę pierwszą w progu. Weszła ostrożnie do środka, uważając, by nie potknąć się o stopień. Nikt nie spodziewał się, że w sierocińcu pełnym dzieci, może panować całkowita cisza, aż w uszach piszczało.
— Proszę za mną. — nakazał stanowczo, posługując się spokojnym głosem.
Mężczyzna ruszył przodem, a tuż za nim nastolatka, niemal depcząc mu po stopach. Pokój dyrektora znajdował się na pierwszym piętrze, musieli więc wejść po schodach. One również nie odbiegały wyglądem od całości domostwa. Zrobione były z ciemnego drewna, chyba jako jedyne konserwowane w jakikolwiek sposób, gdy się po nich wchodziło skrzypiały pod wpływem nacisku stóp. Było to z lekka przerażające. Na betonowych, nieotynkowanych ścianach wisiały zakurzone obrazy poprzednich właścicieli tego domu. Odczuwało się momentami, że wodzą za tobą lodowatym, martwym wzrokiem.
Ostatni stopień, byli na miejscu. Pierwsze piętro różniło się od wszystkiego kolosalnie. Długi, nowoczesny korytarz, którego podłoga obłożona była czerwonym dywanem, a ściany błyszczącą, czarną tapetą. Na samym końcu stały drzwi, majestatyczne, ze złotą gałką w kształcie głowy lwa. Widniał na nich wyheblowany napis: Gabinet 5.Trochę dziwne, że bez informacji o tym, iż znajduje się tu dyrekcja. Po tym gdy mężczyzna trzykrotnie zapukał, weszli do pomieszczenia. Nie było tu nowości, gabinet jak każdy inny. Przy metalowym biurku siedział barczysty szatyn, czekał na nich.
— Dzień dobry. — powiedziała dziewczyna uprzejmie. Mimo złego samopoczucia nie straciła swojej życzliwości.
— Witam. Proszę, usiądź. — odpowiedział. Wskazał palcem na krzesło obok, by brunetka nie stała, a mogła usadowić się wygodnie. Woźny podsunął jej krzesło, żeby nastolatka nie męczyła się z przenoszeniem go, następnie wyszedł z pomieszczenia pozostawiając ich samych sobie.
— Nie będę pytał cię o szczegóły. — zaczął mężczyzna. — Od razu przejdźmy do konkretów. — Podrapał się po brodzie.
— Twoją współlokatorką będzie Lily, pokój numer trzynaście na parterze. Mam nadzieję, że go z łatwością znajdziesz. — Uśmiechnął się serdecznie.
— Tak. — szepnęła. — Poradzę sobie. Całkiem sama. — Znowu zaczynała drżeć. Już nikt nie mówił do niej w liczbie mnogiej. Nie mogła tego znieść.
Odsunęła krzesło do tyłu, a te wydało z siebie charakterystyczny dla niego dźwięk. Podeszła po walizkę i pociągnęła ją za sobą do wyjścia. Zamykając ciężkie drzwi usłyszała jeszcze ostrzeżenie ze strony mężczyzny.
— I choćby nie wiem co się stało, nie wchodź na strych! — krzyknął.
Dlaczego? Czyżby jakaś tajemnica? Ona tak kochała tajemnice. Rozwiązywała je kiedyś z tatą, oglądając serial detektywistyczny, była w tym naprawdę dobra. Ale nie wie, czy byłaby to w stanie powtórzyć sama. Wzięła głęboki wdech, założyła niesforny kosmyk włosów, który leciał jej do oczu za ucho i ruszyła po czerwonym dywanie, przed siebie.
Zaczęła się rozglądać po otoczeniu ciekawskim wzrokiem, od dawna tak nie spoglądała. Po przejściu kilku kroków na lśniącej ścianie zauważyła dziwne zagłębienie. Jakby ktoś ukrył coś specjalnie pod tapetą. Zatrzymała się i zabrała za odklejanie materiału, było jej prościej zważając na to, że miała tipsy i tapeta szybko zeszła, ukazując jej tym samym poniszczone, prawie spróchniałe drzwi. Nie przejmowała się wtedy, że ktoś może ją zauważyć, chciała tam wejść, jedno tylko jej nie pozwoliło, brak klamki.
Wróci tu na pewno, gdy znajdzie coś podobnego, by móc je otworzyć. Do tego czasu postanowiła zakryć zrobioną przez siebie szkodę obrazem dyrektora, który wisiał powyżej na ścianie. Tak jak się spodziewała, nic nie było widać, żadnej różnicy, chyba nikt nie zauważy. Uśmiechnęła się. Tak, nareszcie od dłuższego czasu na jej twarzy pojawił się choć cień radości, była z siebie dumna.
Trochę zajęło jej schodzenie z walizką po schodach, ponieważ nie chciała zwracać na siebie zbytniej uwagi. Będąc głośno w oazie ciszy zapewne, by to zrobiła. Gdy nareszcie znalazła się na parterze, ruszyła na poszukiwania pokoju. Miała nadzieję, że owa Lily okaże jej trochę skruchy i pocieszy, od dawna się do nikogo nie przytulała. Szła korytarzami odczytując kolejno numerki, poszukując pechowej trzynastki. Odnalazła ją w krótkim czasie, zielone drzwi stojące obok wejścia do jadalni. To tutaj musi wytrzymać rok, okrągły rok do osiemnastych urodzin, samodzielności.
Włożyła złoty kluczyk do zamka przekręcając w prawo, dostała go wcześniej w liście informującym o przeniesieniu do innego sierocińca. Chwyciła za srebrną klamkę i lekko uchyliła wrota. Dobrze, że była ostrożna bo niemal dostała czarnym trzewikiem w twarz, a to byłoby z pewnością bardzo bolesne. To nie tak wita się nowoprzybyłych gości. Wiedziała już, będzie strasznie ciężko.
cdn.
CZYTASZ
Wszystko prowadzi do końca
Historia CortaW ciągu kilku chwil straciłam wszystko; dom, rodzinę, przyjaciół, miłość. Zostałam wtedy bez niczego, z pustką w sercu nie potrafiąc jej w jakikolwiek sposób wypełnić. Co mogłam wtedy zrobić? Walczyć? Poddać się? Czy dalsze życie miało w ogóle sens...