To już koniec

3 0 0
                                    

Szatyn już wiedział jakie piekło się tutaj rozpęta. Przechodził miliony takich kłótni z blondynką, jednak w dalszym ciągu jakoś bał się z nią zerwać. Było to spowodowane zapewne jej wybuchowym temperamentem i długimi paznokciami, które mogłyby mu uszkodzić twarz.

To dlatego mimo obaw, że skrzywdzi ona nowo poznaną przez niego dziewczynę, nawet całkiem ładną dziewczynę, i tak opuścił pomieszczenie, wymijając Lily. Zamknął za sobą drzwi i skierował się w stronę swojego pokoju, rozmyślając jak może zaprosić Anne na kawę lub do kina. Ale na pewno wcześniej zerwie w jakiś sposób z blondynką, czyżby przez telefon, w bezpiecznej odległości od niej to byłby najlepszy pomysł?

Szarpnął za srebrną gałkę drzwi i przez to całe rozmarzenie, przypadkowo ją wyrwał. Spojrzał na swoją dłoń, gdzie trzymał zepsuty przedmiot i rzucił go gdzieś w kąt, będzie musiał iść do woźnego po nową gałkę, no cóż, trudno. W tym czasie w pokoju dziewcząt Bella i Dorothy trzymały za ramiona oszalałą Lily, która próbowała w jakikolwiek sposób uszkodzić brunetkę. Była naprawdę niestabilna emocjonalnie.

— Przestań! — krzyczała ruda. Jednak blondynka i tak zdołała jakoś wyrwać się z ich mocnego uścisku. Z impetem podbiegła do Ani i wymierzyła jej siarczysty cios w prawy policzek.

— Jak mogłaś dziwko?! Przecież ostrzegałam cię, że masz się do niego nie zbliżać! On jest tylko mój! — wrzeszczała w niebogłosy. Pewnie już połowa sierocińca wie o całym zdarzeniu.

— Przepraszam... — tylko tyle brunetka dała radę wyszeptać. 

Wpatrywała się spuszczoną głową w podłogę. Łzy, jedna po drugiej skapywały z jej czerwonych policzków. Prawy bolał ją od uderzenia niemiłosiernie i pozostawił po sobie ślad w postaci czerwonego odbicia dłoni blondynki.

— Jesteś dla mnie nikim! — popchnęła ją, tak że brunetka spadła z łóżka. 

To było dla niej koszmarne. Wstała na równe nogi z podłogi i wybiegła z pokoju, przepychając się między Dorothy i Bellą, które chciały dziewczynę jakoś zatrzymać.

Stukot jej stóp odbijał się od pustych korytarzy tak samo jak odgłos głuchego szlochu. Chciała uciec gdzieś daleko stąd, najlepiej tam gdzie nikt, by jej nie znalazł. Chciała być z rodzicami, tylko z nimi była naprawdę szczęśliwa.

Niespodziewanie potknęła się o coś, tym samym się wywracając i boleśnie upadając na cztery litery. Przedmiotem, który sprawił, że się przewróciła, była gałka do drzwi. Brunetce momentalnie przeszedł przez myśl obraz tajemniczych drzwi, których nie mogła otworzyć. Teraz pojawiła się dla niej szansa.

Chwyciła w dłonie srebrny przedmiot i skierowała się w stronę schodów. Biegła, szybko, nie patrząc nawet ani chwili przed siebie. Nie zważała na to, że ktoś mógł ją usłyszeć, nie obchodziło ją to.

Weszła po stopniach robiąc duże kroki. Patrzyła się jedynie na stopy, by przypadkowo się nie potknąć i nie upaść. Szybko znalazła się przy obrazie tuż obok gabinetu dyrektora. Gdyby tylko miała tyle zapału do nauki co teraz, to zapewne byłaby już dawno geniuszem. Odsłoniła przykryte portretem i tapetą drzwi, po czym włożyła gałkę do pustego otworu, przekręcając ją jednocześnie w prawo. Zamek ustąpił wydając tym samym z siebie metaliczny podźwięk, od którego na plecach nastolatki pojawiły się ciarki.

Zawahała się przed ich otworzeniem. Co może tam zastać? Przecież dyrektor ostrzegał ją, żeby tam nie wchodziła. Coś musiało być na rzeczy, że jej to powiedział. Tylko właśnie, co? Nie wiedziała. Żyła przecież w ciągłej niewiedzy. Ale nie miała nic do stracenia. Mogła robić co chciała, a i tak nikt by jej nie zapamiętał. To ją zmotywowało.

Popchnęła mocno białe drzwi, a te wydały z siebie charakterystyczny dźwięk, który straszy w niektórych horrorach. Uderzył ją zapach stęchlizny i kurzu, w pomieszczeniu panowała duchota i śmierdziało tu nieprzyjemnie, jakby zgniłym mięsem.

Pokój nie był zbyt duży, wręcz mały można powiedzieć. Na podłodze poukładane były ciemne, spróchniałe deski, a na głównej ścianie umieszczone było duże okno. Było tu wręcz lodowato, ale i spokojnie, dlatego nastolatka zdecydowała się wejść do środka.

W momencie gdy przestąpiła próg poczuła na sobie spojrzenie. Ale nie było ono normalne, przeszywało ją na wskroś, docierało aż do najgłębszych zakątków duszy. Białe drzwi się za nią samoistnie zatrzasnęły, a ona podskoczyła ze strachu. Poczłapała w stronę okna i usiadła na zimnym parapecie.

— Dlaczego mnie zostawiliście? — wypowiedziała w przestrzeń całkowicie nie spodziewając się, że ktoś może rzeczywiście jej odpowiedzieć.

— Nigdy cię nie zostawiliśmy słonko. — mrożący krew w żyłach szept. Nikt nie mógł jej odpowiedzieć, przecież była tu sama.

— Halo kto tu jest? — spytała wystraszona. Serce biło jej jak oszalałe. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła.

— To my kochanie. — tym razem odpowiedziały jej dwa głosy. Rozpoznała je, ale nie mogła uwierzyć własnym uszom.

— Mamo? Tato? To naprawdę wy? — pytała tym razem z nadzieją, że naprawdę będzie mogła się do nich przytulić.

— Tak Aniu, ale nie możemy być tu z tobą w stu procentach. — odpowiedziała jej matka ze smutkiem.

— Dlaczego? — rozglądała się po pomieszczeniu brunetka.

— Bo nas już nie ma na tym świecie. — odpowiedział głos mężczyzny.

— Co mogę zrobić żeby przy was być? Tu nie mam już nikogo, proszę powiedzcie. — prosiła nastolatka.

— Wystarczy, że otworzysz te oszklone drzwi przez które patrzysz i przejdziesz przez próg. — tym razem po pomieszczeniu rozległ się głos babci dziewczyny.

— Jasne, już do was idę. — powiedziała Ania bez wahania. 

Od początku była już pewna swego. Otworzyła zabytkowe okno i stanęła na parapecie. Wdychała orzeźwiające powietrze, które wiatr wpychał do środka, spojrzała na klon rosnący poniżej, uśmiechnęła się sama do siebie. Odliczała w głowie do trzech zamykając oczy.

— Do zobaczenia! — krzyknęła i skoczyła. 

Przez krótką chwilę czuła strach, później nastał już tylko ból i ciemność, którą chwilę potem wypełniło światło. Otoczyło ją ciepło i radość. Czyżby już zginęła?

Otworzyła oczy, wstała i rozejrzała się wkoło. Leżała w swoim niebieskim pokoju. Nie wierzyła w to wszystko. Czyżby był to zły sen? Nie mógł być przecież tak realistyczny prawda? Zbiegła czym prędzej na dół do jadalni. Zastała tam rodziców krzątających się po kuchni.

— Cześć kochanie. Jak tam podróż? Mam nadzieję, że cię zbytnio nie bolało. — uśmiechnęła się kobieta.

Czyli to wszystko było prawdą? Ona umarła? Czy jest w niebie? Nie to wszystko brzmi irracjonalnie. A jeśli jednak? Nie wie tego, ale cieszy się, że jest z rodzicami. Tak bardzo ich kocha. Już nigdy ich nie opuści. 

Na zawsze będą razem.

Wszystko prowadzi do końcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz