17.

319 17 4
                                    

     Do środy unikanie Dereka szło mi zadziwiająco łatwo. Myślałam, że dał już sobie ze mną spokój, dopóki nie dosiadł się do mnie na stołówce. 

Miałam dobry humor po zajęciach z Lange, co nie zdarza się często.  Cieszyłam się również nadchodzącą lekcją matematyki. Od poniedziałku Johnny posyła mi dyskretne uśmieszki i puszcza oczko kiedy przechadzał się po sali. Kilka razy nawet pochylał się nad moim zeszytem, aby sprawdzić czy rozwiązuje zadania, ale wiem, że chodziło mu tylko o to, aby mnie dotknąć. Co prawda był to przelotny dotyk w ramię, ale zawsze coś. 

- Hej, smacznego. - odezwał się blondyn.

- Yyy, zajęte?

Rozejrzał się dookoła stolika.

- Nikogo tutaj nie widzę. Zawsze jesz sama. 

- Więc najwidoczniej nie potrzebuję towarzystwa, więc możesz już sobie pójść. 

- Nie chcę stąd iść. Mieliśmy porozmawiać, pamiętasz?

Doskonale pamiętałam, problemem było to, że nie chciałam.

- Nie mamy o czym. - stwierdziłam i wgryzłam się w kanapkę próbując się nie skrzywić. 

- Awokado? - wydał się zaskoczony - Przecież go nie cierpisz.

- Z wiekiem smak się zmienia. - zasugerowałam.

- Co się z tobą dzieje? - zapytał z troską - Przestałaś się do mnie odzywać z dnia na dzień bez żadnych wyjaśnień. Za każdym razem kiedy chcę z tobą porozmawiać albo spróbować na nowo się zbliżyć to mnie spławiasz. Zostajesz przewodniczącą szkoły drugi rok z rzędu, organizujesz jakieś zbiórki i imprezy, startujesz do cheerleaderek, wypisujesz się z malarstwa, może jeszcze mi powiesz, że zamierzasz pójść na prawo, co? Nigdy taka nie byłaś. 

To, co mówił bolało, cholernie bolało, bo wiedziałam, że to prawda. Nie cierpiałam wystąpień publicznych, organizowania czegokolwiek czy bycia w centrum uwagi. Blask od zawsze dawał Samuel, a mi nie przeszkadzało stanie w jego cieniu. Mój brat idealnie się do tego wszystkiego nadawał. 

- Ludzie się zmieniają. - powiedziałam z naciskiem. 

- Ale nie ty. Nadal przesiadujesz sama w czasie lunchu i wyglądasz jakby ci to odpowiadało, więc wnioskuję, że tak jest. Wydaje ci się, że kiedy jestem w związku to nie zwracam na ciebie najmniejszej uwagi, ale Sam - westchnął - ja cię obserwuję i widzę wszystko. Widzę twoje zmęczenie, ukradkowe westchnięcia, twoją powstrzymywaną irytację i przede wszystkim twój fałszywy uśmiech. 

Z każdym jego słowem łzy napływały mi do oczu. Musiałam je zamknąć, aby się opanować. 

- To, że każesz wszystkim nazywać się Sam, mimo że kiedyś tego nie cierpiałaś i że próbujesz robić wszystko, co on nie sprawi, że przeżyjesz za niego życie.  Wróć do swojego zanim będzie za późno. 

Nie mogłam tam dłużej siedzieć. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak łatwo mnie przejrzał. Doskonale mnie znał, ale równie dobrze znał mojego brata musiał wszystko do siebie dodać i otrzymał proste równanie. 

Gwałtownie wstałam z ławki i praktycznie biegiem opuściłam stołówkę. Nie potrafiłam dłużej powstrzymać łez, które coraz bardziej cisnęły mi się do oczu. 

- Sam? - usłyszałam za sobą głos Dereka, więc przyspieszyłam i wbiegłam do toalety. 

Musiałam się uspokoić. Nie było to zbyt proste zadanie. Umyłam dłonie i opuściłam pomieszczenie dopiero kiedy rozległ się dzwonek na zajęcia. Tak, jak podejrzewałam blondyn czekał na mnie na korytarzu, ale nie był sam. Obok niego stała wkurzona Ann i mocno gestykulując coś do niego mówiła. Jej gesty wskazywało na to, że jest zdenerwowana. 

Błędne równanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz