Trzy.

66 8 5
                                    

Lucyfer naprawdę nie miał ochoty na spotkanie. Na widzenie się z kimkolwiek. Gdy Nora wyszła na spotkanie z Asmodeusem, jedyne o czym marzył to sen.

Ale obiecał Samaelowi.

Dlatego, motywując każdą część swojego ciała, ogarnął się - dresy zmienił na garniturowe spodnie, a koszulkę na czarną, dopasowaną koszulę. Zbierając jeszcze butelkę swojej ulubionej whisky wzbił się w powietrze i pomknął w stronę północy, części Samaela.

Północ była najbardziej mrocznym zakątkiem Piekła. Co było dosyć dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że jednym z książąt był Asmodeus, ale taka była prawda. Mrok wypływał przez bramy północy.

W głównej mierze było to spowodowane tym, że Samael nie przywiązywał dużej wagi do wyglądu miasta. Zostawiał je całkowicie demonom, a jego dzieła były najbardziej oryginalne. Wiadome było, że rasa demonów stworzona przez Samaela była najlepsza w walce. Idealna do wojen, wojsk. Jednakże była też najbrutalniejsza, nie do opanowania.

Dlatego miasto Samaela wyglądało jak pobojowisko. Lub miało tak wyglądać.

Samael do perfekcji opanował tworzenie sieci kłamstw i iluzji. Lucyfer bardzo dobrze pamiętał, jak na początku starał się dostać do Pałacu Samaela pieszo po ich kłótni. Nigdy nie udało mu się wydostać z tych labiryntów, póki głośno nie przeprosił Samaela. Dopiero wtedy ten się litował.

Książę Wschodu wzdrygnął się na to wspomnienie i przyspieszył, chwilę później lądując na balkonie komnaty Samaela. Nie miał zamiaru wspinać się tu po schodach Pałacu, tym bardziej, że nie mógł być pewny, że się nie zgubi.

Cofnął drzwi i wszedł do środka. Na miejscu był już Lewiatan, więc można by rzec, że wszyscy byli w komplecie. Asmodeus nigdy nie przybył na ich spotkanie, a nawet gdyby teraz chciał, miał spotkanie z Norą.

- Spóźniłeś się - zauważył Samael, rozłożony wygodnie na swoim fotelu przy biurku. Lewiatan był dosłownie rozwalony na łóżku Samaela.

Więc Lucyferowi została kanapa.

Padł na nią wygodnie, stawiając na stole butelkę.

- Ale mam alkohol.

- Wygrałem! Mówiłem, że przyniesie - oznajmił dumnie Lewiatan, unosząc zwycięsko rękę do góry.

- Świetnie, wygrałeś polewanie. Ruszaj dupę - zarządził Samael, posyłając mu złośliwy uśmiech.

Lewiatan prychnął pod nosem, ale wstał i zabrał się za robienie drinków.

- No to skoro już się tu wybrałem, to opowiadajcie. Samaelu, bracie, jak tam Twoja miłość? - spytał Lucyfer, zakładając ręce za głowę.

Starał się brzmieć, jakby był tym naprawdę zainteresowany. Ale nawet gdy się starał, nie mógł pozbyć się myśli, które tłoczyły mu się w głowie. I emocji, które swoim ciężarem dociskały go do kanapy.

- To nie moja miłość. Jeszcze - dodał po chwili, kryjąc uśmiech. - Dobrze. Naprawdę dobrze. Gdy cię nie było, ustaliłem z Lewiatanem, że Astarte będzie u mnie parę dni - dodał. - I przyjdę z nią na kolację do was.

- Dalej nie wiem jak sobie poradzę bez niej - westchnął ciężko Lewiatan, podając drinka Samaelowi.

- Abriel Ci pomoże - parsknął Samael.

Lucyfer uniósł jedną brew, nagle zainteresowany.

- Abriel?

- Tia, poznałem go... Na wojnie tak naprawdę - parsknął Lewiatan, podając szklankę Lucyferowi. - Ocalił mi życie.

Korona w ogniu | BREATHE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz