Louis umieścił kasetę w odpowiednim miejscu. Zamknął klapkę i zatrzymał się. Nie włączył jej a przeniósł swoje spojrzenie na Harry'ego który pustym wzrokiem wpatrywał się w portret Pierrota.
- Mam tego nie robić? - spytał niepewnie Louis.
- Jeśli mówiłeś prawdę i to jest mój ostatni tydzień, muszę chyba wrócić do tego co było, tak? - Harry spojrzał na niego i Louis nieśpiesznie skinął na jego słowa. Zdziwił Harry'ego brak pytań skąd o tym wiedział, chociaż może Louis zdawał sobie sprawę, że kiedy wypowiadał te słowa on wciąż go słyszał.
Szatyn pochylił się i nacisnął przycisk odtwarzania. Taśmy ruszyły i zaraz w mieszkaniu słychać było głos Jacksona. Dirty Diana była ostra, nie pasująca do tej dziwnej chwili przepełnionej zadumą, przeszli więc do dalszych utworów. Najdziwniej słuchać było Eleanor Rigby. Harry odnajdywał w niej siebie. Samotna, w pełni zapomniana. Też taki był. Nie czuł się gotowy na rozmowę z Louisem o tej kasecie, o tym co się z nią wiązało. Jednak śnił o zbyt wielu rzeczach, bo po niepełnej godzinie składanka dobiegła końca i między nimi zapanowała cisza.
Harry oparł łokcie o swoje kolana i schował twarz w dłoniach. Brał powolne oddechy tylko po to by opanować niespokojnie bijące serce, które obijało się o jego żebra mocniej niż kiedykolwiek był w stanie doświadczyć. Dopiero kiedy uwolnił swoją twarz, a serce wróciło do normalnego i spokojnego tępa, odważył się spojrzeć na Louisa. Siedział nadal w tym samym miejscu, obracając kasetę w dłoniach, i mrucząc pod nosem jakąś melodię.
- Byłem przekonany, że ją zgubiłeś. - stwierdził w końcu Harry, nie poznając swojego głosu, który w tej chwili wydawał się być jeszcze odleglejszy niż zazwyczaj.
- Też tak myślałem, zgaduję, że znalazła się w czasie przeprowadzki tutaj. - wzruszył ramionami Louis i spojrzał na niego. Zielone i zmęczone spojrzenie spotkało się z pełnym radości błękitem. - Pamiętasz kiedy mi ją dałeś? - spytał tak jakby sam tego nie pamiętał. Brzmiał tak jakby pragnął by Harry opowiedział mu jej historię na nowo i przypomniał o wszystkim co się z nią wiązało.
Zmilkł na moment pozwalając by myśli przeniosły go w przeszłość. Powoli rozdrapywał zarośnięte rany i z błogim uśmiechem obserwował jak stróżki krwi wypływają z nich i toczą się w dół. Drapał głębiej i mocniej pragnąc dotrzeć do jak najskrytszych wspomnień. Obrazy dawnych dni coraz ostrzej malowały się pod jego powiekami. Wracały do niego te rozmowy po nocach i słodkie poranki, wracały do niego pełne śmiechu dni i te wszystkie chwilę, które dzielił wraz z Louisem. Otworzył oczy i spojrzał na szatyna u swojego boku. Wyglądał tak samo jak w tych wszystkich wspomnieniach, nie zmienił się ani trochę, był tak samo młody i tak samo piękny jak wtedy.
- Dałem Ci ją na naszą czwartą rocznicę. - powiedział ciężko. Louis złapał jego dłoń i ścisnął ją delikatnie. - Gdy tylko ją dostałeś włączyłeś ją i zacząłeś tańczyć w salonie. - Harry uśmiechnął się pod nosem i spuścił swój wzrok na ich złączone dłonie. - Śmiałem się wtedy, bo będąc w skarpetkach ślizgałeś się po podłodze i prawie wywracałeś. Wyglądałeś tak samo jak wtedy gdy poszliśmy na łyżwy i prawie złamałeś mi rękę. - zaśmiał się cicho i pokręcił z rozbawieniem głową. - Byłeś taki niezdarny.
- Nie jestem i nigdy nie byłem. Poza tym, - zaznaczył - kiedy później do mnie dołączyłeś zachowywałeś się podobnie.
- Od początku powtarzałem Ci, że puchate skarpetki i panele to nie jest bezpieczne połączenie, ale ty oczywiście wiesz lepiej. - powiedział z udawaną irytacją, mocniej ściskając dłoń szatyna.
- Nie ważne jest to, że to niebezpieczne ważne, że wygodne. I nie możesz powiedzieć, że nie bo noszenie ich było twoim pomysłem. - zastrzegł od razu Louis - Ale musisz przyznać, że bawiliśmy się wtedy naprawdę dobrze.
Harry westchnął głośno. - Zawsze będąc z tobą dobrze się bawiłem. Wiem co mówiłem już wiele razy, ale zrozum, że tak jest łatwiej. Nie zdajesz sobie nawet sprawy jak bardzo cierpiałem, kiedy odszedłeś. Nie masz pojęcia co się działo w moim życiu, w mojej głowie. Nie masz pojęcia o tym ile nocy przepłakałem i jak bardzo pragnąłem posmakować choć ten jeden ostatni raz twoich ust. Wiedziałem, że umrzesz ale nawet po tym, nie umiałem się z tym pogodzić. Bo jak pogodzić się ze śmiercią miłości swojego życia?
- Wiem o tym wszystkim Harry. Tak bardzo Cię przepraszam, nigdy nie miałeś cierpieć z mojego powodu, a właśnie na to Cię skazałem.
Podniósł się gwałtownie z kanapy puszczając przy tym dłoń Louisa. - Skąd możesz to wiedzieć? - spytał. W jego głosie przebijał się gniew ale i smutek jakby ta dziwna mieszanka już od długiego czasu czekała na odpowiedni moment by uwolnić się z jego ciała. - Skąd do cholery możesz wiedzieć jak się czułem, Louis? Jak skoro byłeś martwy!
Louis również wstał i stanął naprzeciw mężczyzny. Złapał jego twarz w dłonie i zmusił Harry'ego do spojrzenia wprost na niego. - To, że mnie nie widziałeś, nie znaczy, że mnie nie było. Musisz mi uwierzyć, że nigdy, nigdy nie byłbym w stanie Cię zostawić. Nigdy nie byłbym wstanie Cię opuścić, w życiu czy po życiu to nie ma znaczenia. Jeśli się kogoś naprawdę kocha, po prostu się go nie zostawia. I nawet jeśli nigdy nie czułeś, że byłem to robiłem to. I nigdy, naprawdę nigdy, nawet nie pomyślałem o tym, żeby odejść. Nigdy. - szepnął tuż przy jego twarzy.
To było niczym impuls. Gdzieś między łzami, które płynęły po twarzy i jednego i drugiego odnaleźli swoje wargi i złączyli je w zwiewnym i delikatnym pocałunku. To był ten ostatni pocałunek, który mieli dzielić, żyjąc i nie żyją, kochając się i już nie. Skóra przy skórze, serce bijące dokładnie dla tego drugiego. Było coś pięknego w tej chwili co Harry pragnął zapamiętać. Zamrozić czas by nigdy nie musieć jej zostawiać za sobą. Jego dni były już policzone, kroczył drogą wprost do światła, które miało go złączyć z Louisem już na zawsze. I chociaż czekał na ten dzień od lat, nie umiał powstrzymać się od maleńkiej myśli, że może czasem warto żyć. Ta kamienica zmieniała ludzi, zmieniła i jego ale to było jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Jeden pocałunek potrafi czasem zmienić wszystko...
CZYTASZ
Eleanor Rigby | Larry ✔
FanfictionAll the lonely people Where do they all come from? All the lonely people Where do they all belong? Przypadki chodzą po ludziach. Pełno przypadków, pełno ludzi na ulicach. Ale są miejsca, które łączą. W pewnym mieście jest kamienica pełna samotnych...