Wpatrując się w bezkres nieba, z nogami zwisającymi za barierkami balkonu, uzmysłowił sobie, że już dawno temu stracił świadomość czym jest życie. Od czasu gdy tutaj mieszkał rozumiał więcej, widział dokładnie swoje błędy ale i błędy tych, którzy do tej pory byli blisko niego. Naprawdę uwielbiał spędzać czas w ten sposób, leżąc na betonowym balkonie i myśląc o wszystkim i niczym zarazem. W ostatnim czasie jego myśli zaprzątał jednak Louis, który mieszkał za ścianą. Posiadanie go znów blisko było dziwnym uczuciem, którego Harry nie potrafił do końca określić. Z jednej strony, gdzieś głęboko w sobie, cieszył się, że jest, że po tak długim czasie do niego wrócił. Z drugiej jednak nienawidził go od chwili gdy zjawił się pod jego drzwiami.
Jak można zniknąć i wrócić po latach jakby nic się nigdy nie wydarzyło?
W tym świecie nie było czegoś takiego jak miłość a właśnie nią zawsze żył szatyn, kiedy Harry pozostawał tym poważnym i roztropnym. Ale to minęło i Harry pozostał jedynie poważnym i bardziej samotnym niż kiedykolwiek. Kiedyś otaczali go ludzie, śmiechy i zabawa teraz jedynie puste i milczące cztery ściany jego niewielkiego mieszkania. Był jak ptak zamknięty w klatce, chociaż widział świat nie był już jego częścią, stał się poniekąd więźniem miejsca w którym był. I tylko ten cholerny balkon dawał mu złudne poczucie wolności, tak jakby żadne bariery nie istniały i mógł bez problemu uwolnić się z tego miejsca.
Papieros między jego palcami powoli kończył swój żywot. Dym powoli wypływał spomiędzy jego warg, zaraz znikając w ciemnej nocy. Kawa i papierosy było tym co nadawało większy smak jego życiu. Przynajmniej zawsze tak to sobie tłumaczył, bo zazwyczaj to było łatwiejsze niż trzymanie się tego, że robił to bo Louis robił to całe życie. To było niczym boskie trucizny, nie zabijały go a jedynie to co było nieuniknione.
- To kiedyś Cię zabije. - prychnął Harry pod nosem. - Myliłem się, to go nie zabiło ale przybliży do śmierci tylko i wyłącznie mnie.
- Zacząłeś mówić do siebie? - do uszu Harry'ego dotarł cichy i spokojny głos. Mężczyzna podniósł się do siadu, nie wyplątując nadal nóg spomiędzy barierki. Z niewzruszoną miną spojrzał na szatyna, który stał na swoim balkonie i przyglądał się Harry'emu z zaciekawieniem.
- To zdrowe. - stwierdził cierpko i zgasił papierosa o beton.
- I mówisz to popalając papierosy? - zdziwił się mężczyzna.
- Naprawdę powinieneś być ostatnią osobą, która mówi mi o paleniu. - odparł Harry i podciągnął nogi do siebie. Ze skrzywieniem na twarzy podniósł się i stanął prosto, przytrzymując dłońmi metalowego szczytu barierki. Bez większego zastanowienia wypuścił końcówkę papierosa ze swoich palców i w spokoju przyglądał się jak bezwładnie opadała aż nie dotknęła równego chodnika. Nie spojrzał na Louisa po raz drugi, odbił swoje ciało od metalowej rurki o którą się opierał i na pięcie odwrócił się w stronę swojego mieszkania. Zanim zdążył przekroczyć próg znów dotarł do niego głos Louisa, przez który zatrzymał się i wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, tym razem jednak koncentrując swoje poszarzałe oczy na sylwetce mężczyzny. - Słucham? - spytał niedowierzając.
- Mówiłem, że twoja rodzina za tobą tęskni. Siostra i mama.
- Nie chcę ich widzieć.
- Wiem o tym Harry. I to je rani.
- Mnie też wiele razy zraniły, zwłaszcza po tym jak odszedłeś. Nie masz prawa mi mówić, że tęsknią bo ja też tęskniłem ale dla nikogo nie miało to znaczenia. Co nagle się zmieniło?
Louis wzruszył ramionami. - Dopiero po latach dostrzega się dokładnie popełnione błędy.
- Nie Louis. Rodzinna powinna być przy tobie kiedy się rozpadasz, a nie mieć pretensję, że po odejściu kogoś kto znaczył więcej niż można sobie wyobrazić nie umiesz żyć. Bo właśnie to się stało, ja nie potrafiłem żyć bez świadomości, że jesteś obok, nie potrafiłem żyć ze świadomością, że więcej nie obudzę się obok ciebie, nie usłyszę twojego głosu, nie poczuję twojego zapachu, nie poczuję tego drugiego ciała, które tak często się we mnie wtulało. A gdzie były one? Udawały, że rozumieją kiedy tak naprawdę, jedynie powtarzały, że przesadzam, że jestem zbyt młody by nagle zamknąć się na innych. Tamto życie już dla mnie nie istnieje, nie ma tamtego życia, nie ma tamtych marzeń, pasji i co najważniejsze nie ma tamtego Harry'ego.
- Mówisz jakby wiele się zmieniło.
- Tak się stało.
Louis spojrzał na niego z powątpieniem i potarł swoje ramiona. - A jesteś szczęśliwy?
- A czy kiedykolwiek byłem? - spytał i z tym pytaniem zawieszonym między nimi wrócił do mieszkania i dokładnie zamknął drzwi prowadzące na balkon.
Daleko było jeszcze do poranka. Pozbył się swoim ubrań i kompletnie nagi udał się do swojego łóżka. Nie czuł potrzeby spania, ale musiał oczyścić swój umysł. Po co wracał do tego wszystkiego? Dlaczego Louis znów wspominał to wszystko? Kiedy go nie było, gdy Harry zdążył się pogodzić z jego utratą było łatwiej, niż znów wracać do każdej chwili.
Bo skłamał, mówiąc, że nie był szczęśliwy. Bo był, ale łatwiej jest kłamać niż powiedzieć prawdę, która sprawi, że będzie się nagim przed światem. Łatwiej się ucieka niż stawia czoła przeciwnością losu. Ale kłamstwo zawsze wychodzi na jaw i Harry miał świadomość, że nie ucieknie od prawdy, jednak teraz nie miało to tak wielkiego znaczenia. Było wiele innych rzeczy na których wolał się skupić, niż na nowo rozdrapywane rany, które zdążyły się zagoić.
Louis drapał, drapał mocno i głęboko, sprawiając, że po ciele Harry'ego niczym karmazynowe i szkarłatne rzeki płynęła krew, która odznaczała się na jego bladej skórze. Jeśli Liam też przez to musiał przejść, może dlatego wyglądał na tak zmęczonego. Wszystkie wspomnienia dawnego życia wróciły do niego i wyniszczały powoli, kawałek po kawałku. Czy właśnie to go teraz czekało? By uwolnić się na zawsze, musiał pokonać piekło i znów poznać smak nieskończonego cierpienia? Jeśli tak, zrobi to. Przejdzie przez piekło, by tylko uwolnić się od życia w klatce, w której sam się zamknął.
I jeśli kluczem do wolności jest Louis, da sobie radę. W końcu tak dawno temu z Louisem obok wszystko było prostsze i przyjemniejsze. Może i teraz tak będzie. Mając go przy sobie nawet pokonanie piekła będzie niczym. W tej gonitwie między sobą a myślami i nowymi, nasuwającymi się pytaniami znużył go sen.
CZYTASZ
Eleanor Rigby | Larry ✔
FanfictionAll the lonely people Where do they all come from? All the lonely people Where do they all belong? Przypadki chodzą po ludziach. Pełno przypadków, pełno ludzi na ulicach. Ale są miejsca, które łączą. W pewnym mieście jest kamienica pełna samotnych...