1. Piotrek

181 17 4
                                    


Nie po to to robiłem. Nie dlatego pomagałem ludziom. Robiłem to z dobroci serca. Dlatego, że tak czułem. Czułem, że muszę, że mam dług do spłacenia.

Jedna akcja, inna niż wszystkie. Wszedłem do płonącego domu, uratowałem trójkę małych dzieci. Zaryzykowałem, nie musiałem, a mimo to zrobiłem to. Znałem ich, mieszkali kilka ulic dalej. Widywałem w sklepie, w kościele, a nawet w szkole, gdy wraz ze swoją jednostką prezentowaliśmy im nasz sprzęt ratowniczy. To były fajne i beztroskie dzieciaki, od teraz pół sieroty. Ich ojciec nie przeżył. Zaczadził się dymem. Zupełnie jak mój kilkanaście lat wcześniej.

W skali naszej miejscowości to było coś wielkiego. Od dwóch dni gadali o tym prawie wszyscy. Przyjmowałem gratulacje, ściskałem im ręce, przytakiwałem głową z wymuszonym uśmiechem. Widzieli we mnie bohatera, którym ja zupełnie się nie czułem. Ochotnikiem byłem od kilkunastu lat. Wstąpiłem w szeregi Ochotniczej Straży Pożarnej z pobudek osobistych, o których nie chciałem rozmawiać i do których nie chciałem wracać. Moją historię i tak znali wszyscy. Znali mnie od bajtla. Tutaj nie dało się niczego ukryć. Uroki życia w małej miejscowości. Tutaj byliśmy jak jedna wielka rodzina.

Wypadki, kolizje, pożary domów i traw. Naprawianie szkód spowodowanych nawałnicami. Tylko i aż tyle. Coś nadzwyczajnego? Nie dla mnie i nie dla druhów z mojej jednostki. Tym się zajmowaliśmy, jednocześnie stale podnosząc swoje kwalifikacje i doskonaląc własne umiejętności.

Klakson samochodu stojącego za mną otrzeźwił mnie. Uniosłem oczy na sygnalizator, który świecił na zielono. Zmieniłem bieg i ruszyłem. Spojrzałem we wsteczne lusterko i uniosłem rękę. Koleś z tyłu mrugnął mi drogowymi. Po przejechaniu kilkuset metrów skręciłem w prawo. Zaparkowałem, zamknąłem samochód i poszedłem na zakupu do jedynego spożywczaka w obrębie kilku kilometrów.

-Witamy naszego bohatera. 

Spojrzałem w stronę lady, za którą stała pani Krysia, właścicielka. Tymi słowami mnie przywitała. Wysiliłem się na lekki uśmiech i nie odpowiadając ruszyłem w kierunku półek z pieczywem. Wziąłem chleb oraz kilka drożdżówek z rabarbarem. Moja mama za nimi przepadała. Z nabiału wybrałem truskawkową maślankę, tym razem dla siebie, i z zakupami podszedłem do kasy.

Kiedy szukałem w portfelu pieniędzy pani Krysia nie omieszkała ponownie wspomnieć o przedwczorajszym zdarzeniu. Przewróciłem oczami i westchnąłem.

-Dobrze wie Pani, że nie szukam sławy. -Położyłem banknot na ladzie. - Media zroby z tego aferę. Zupełnie niepotrzebnie. Przecież te dzieciaki to słyszą i widzą. Straciły ojca, matka przechodzi załamanie. Dziennikarskie hieny.

-Co nie zmienia faktu, że ich uratowałeś. -Położyła przede mną drobniaki. -Piotruś, powinieneś być z siebie dumny.

Zabrałem resztę i tylko wzruszyłem ramionami. Pożegnałem się z kobietą, a po wyjściu ze sklepu wpadłem na znajomego sąsiada.

— Cześć, młody. -rzucił wyciągając rękę w moją stronę. Odwzajemniłem uścisk. Gratuluję. Świetna sprawa. Wszyscy o tym mówią, radio, telewizja. Jesteś sławny. -dodał z entuzjazmem, którego ja w dalszym ciągu nie podzielałem.

— Dzień dobry, panie Dębski. Jakoś nie szczególnie zależy mi na sławie. Zrobiłem co należało.

— Nie bądź taki skromny, chłopcze. Twój ojciec byłby z ciebie dumny.

Spojrzałem na niego, a potem zawiesiłem głowę.

Marian Dębski był mężczyzną po sześćdziesiątce i emerytowanym wojskowym. Był też kolegą mojego zmarłego ojca z czasów szkolnych. Pamiętam doskonale jak przesiadywał u nas w domu. Pił z tatą piwo, razem grali w karty i dużo się śmiali.

Ognisty bohaterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz