Rozdział 1

147 6 0
                                    

Przechodziła między fae zebrane przez królową uzurpatorkę, by dostać się do miejsca, w którym stał Książę Dworu Nocy. Jej rany po ostatnich ciężkich torturach Amaranthy prawie całkowicie się zagoiły. Teraz starała się unikać jej, by nie narazić się na kolejne tortury, lecz zanim dotarła usłyszała znienawidzony głos, który ją przywoływał. Zatrzymała się spięta i spojrzała w te pełne zmartwienia oczy Rhysa. Tak ja ona już zrozumiał dlaczego ich tutaj zebrano. 

Rheana obróciła się i ruszyła w kierunku czarnego tranu, a fae  rozstępowały się przed srebrnowłosą Księżną. Wielokrotnie odczuwała ulgę, że tamtego dnia sama wybrała się na bal urządzony przez Amaranthę. Nie chciała, by ktokolwiek z jej dworu był tu zamknięty przez pięćdziesiąt lat i musiał znosić okrucieństwo Amaranthy. Zdołała uchronić ich wszystkich przed tym, gdy zamknęła granice dworu.

Stanęła przed czarnym kamiennym tronem, nie kłaniając się kobiecie, która uważa się za królową. Nigdy się jej nie pokłoniła. Słyszała jak kilkoro fae wciągnęło z sykiem powietrze. Widziała jak Amaratha zacisnęła dłonie na podłokietnikach tronu, jak napina szczękę, a jej oczy ciemnieją z gniewu na tę jawną zniewagę. Obok niej na drugim tronie siedział Tamlin, który został zawleczony do dworu Pod Góra milczał odkąd jego czterdzieści dziewięć lat minęło na złamanie klątwy na niego rzuconej przez Amaranthę.

- Wiesz, kochana Rheano... - przerwała Amarantha w udawanym zamyśleniu - Szukam czegoś od bardzo dawna. Doszły mnie słuchy, że znasz lokalizację tego czego szukam.

- Wątpię - prychnęła.

Rhea napięła się na podejrzenia czego szuka Amarantha. Rudowłosa skinęła na coś za srebrnowłosą. Nagle chwyciły ją ręce i popchnęły ją do przodu, by upadła na kolana. Gdy utrzymała równowagę kopnięto ja w zgięcie kolana, co zmusiło ją do upadku na posadzkę. 

- Pamiętasz co się dzieje gdy nie okazujesz szacunku, prawda?

Fioletowe oczy Rheany błyszczały ogniem, gdy nie odpowiedziała. Nie wydała żadnego dźwięku bólu, gdy upadała.  Nie była przygotowana, lecz nie krzyknęła, gdy pierwszy bat spadł na jej plecy z wyraźnym plaśnięciem. Wyraźnie z czegoś niezadowolona Amarantha podniosła rękę, by powstrzymać kata.

- Ściągnij koszulę.

Spojrzała w te pełne złośliwości czarne oczy Amaranthy. Wiedziała co chce zrobić. Baty na gołej skórze będą bardziej boleć, niż przez materiał. Powoli sięgnęła do guzików czarnej satynowej koszuli i je rozpięła. Ściągnęła koszulę z ramion, a następnie elastyczny materiał zakrywający jej piersi wystawiając jej gołe plecy na widok. Do uszu Rheany dotarło wiele dźwięków zszokowania zebranych fae, gdy ujrzeli liczne blizny i tatuaże na jej alabastrowej skórze. Wiele blizn pochodziło z jej młodości, a jeszcze więcej po torturach Amaranthy. Rudowłosa przez chwilę wodziła palcem po czarnym tronie, zanim wstała i ruszyła w stronę klęczącej Księżnej Dworu Zmierzchu. Stanęła z boku i spojrzała na Rheanę, a konkretnie na jej tatuaże umieszczone na plecach.

Gdy poczuła dotyk na plecach na jakże konkretnym tatuażu, potwierdziły się jej podejrzenia do tego, czego szuka Amarantha. Tatuaż w dole jej pleców przedstawiał smoka wznoszącego się w górę z rozwartymi szczękami, jakby chciał połknąć półksiężyc w połowie jej pleców. Królowa przesuwała palcami w górę i w dół po wizerunku majestatycznego stworzenia uwiecznionego na skórze Rheany z zadowolonym uśmiechem. 

- Smoki. Szukam smoków - powiedziała wracając na swój tron obok tronu Tamlina.

- Smoki wyginęły - odpowiedziała warknięciem Rhea.

Amarantha parsknęła na to śmiechem i spojrzała na srebrnowłosą kobietę, jakby była głupia.

- Och, przestań - cmoknęła niezadowolona odpowiedzią Rheanny rudowłosa - Kochanie, obydwie wiemy, że znajdują się na Dworze Zmierzchu, więc otworzysz granice i podasz mi ich lokalizację.

Smoki, które tak zaciekle poszukiwała Amarantha. Te majestatyczne stworzenia były jednymi z licznych magicznych stworzeń, które zamieszkiwały ogromne ziemie Dworu Zmierzchu. Przybierały ogromne rozmiary w zależności od rasy, a ich łuski przybierały od najciemniejszych barw do tych najjaśniejszych, a ich zęby były długości ramienia dorosłego mężczyzny. Nierzadko dożywały nawet kilka setek lat. Ale to nie dlatego tak zaciekle na nie polowano przed Wielką Wojną. Ich łuski były bardzo cenne, drogie i niesamowicie twarde, nic nie mogło ich przebić.

- Wolałabym cierpieć, niż skazać niewinne stworzenia i ludzi na twoje okrucieństwo - splunęła w stronę królowej Rhea.

- Wedle życzenia. Trzydzieści dwa baty. Będziesz liczyć - syknęła rozgniewana Amarantha.

Dwóch żołnierzy Amaranthy chwyciło ją za ręce, a następnie poczuła pierwsze uderzenie bata. Ból był ogromny, ale nie liczyła. Zacisnęła szczękę, napięła ciało i spojrzała wyzywająco na królową.

- Za każdym razem, gdy nie liczysz zaczyna od nowa - Gniew Amaranthy był widoczny w jej słowach.  

Bat spadał raz po razie znacząc trwałe ślady na jej plecach. Rhea nadal nie liczyła, ku złości Amaranthy. Nie ważne co robiła, jakim torturom poddawała kobietę fae nie była w stanie złamać słynnego ognia Księżnej Dworu Zmierzchu. Słyszała przerażone westchnienia i takie same spojrzenia na widok zmasakrowanych pleców fioletowookiej. Zamach i uderzenie, zamach i uderzenie, i tak w kółko. Była pewna, że na jej plecy spadło więcej batów, niż początkowa liczba. Jej wzrok przyciągnęło migoczący blask na szyi byłej generał, gdzie wisiał złoty naszyjnik z białosrebrnym kamieniem, który przykuł jej uwagę.  Średni kamień o kształcie elipsy. Rozpoznała go, ba widziała go przez pierwsze trzysta lat jej życia. Należał do jej matki. Jej krew huczała od niewyobrażalnego gniewu wypełniającego jej ciało na ten zuchwały gest. Amarantha zauważywszy, gdzie spoczywa jej wzrok uśmiechnęła się złośliwie.

-  Piękny nieprawdaż? - spytała szyderczo, gdy kazała skończyć masakrować jej plecy, a trzymający ją fae puścili jej ręce.

W odpowiedzi z gardła Rheany wyrwał się czysto zwierzęcy warkot. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdy kamienne wrota zostały otworzone cały tłum zamilkł.  Przez starożytne drzwi przeszedł Attor. Obrzydliwe stworzenie, który służył Amarancie i rzucił na kolana dziewczynę.

Ludzką kobietę.

To ona - głos Rhysa przemówił w jej umyśle. 

Na pierwszy rzut oka można było określić, że była szczupłą kobietą o jasnej skórze. Jej złocistobrązowe włosy spadały kaskadą na jej plecy. Gdy uniosła wzrok Rheana ujrzała jej piękne oczy o niebiesko-szarym kolorze, ostre rysy twarzy, prosty nos oraz pełne malinowe usta. Była piękna, tego nie można jej było odmówić. Jej wzrok napotkał fioletowe oczy Rheany, a potem przesunął się na zmasakrowane plecy kobiety fae. Wiedziała, że musiało wyglądać okropnie sądząc po reakcji dziewczyny. Niebiesko-szare oczy znacznie się rozszerzyły, a powietrze zostało z sykiem wciągnięte przez zaciśnięte zęby. 

Jesteś pewien Rhys? - spytała słabo Rhea.

Chwyciła swoją granatową koszulę i założyła ją z powrotem z trudem powstrzymując syk bólu. Dziewczyna przed nią odwróciła wzrok na Amaranthę z determinacją wypełniającą jej oczy.

Tak, całkowicie.



Ilość słów(1018)

Opublikowano: 13.03.2022

Dwór zmierzchu i gwiazdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz