Rheana przemykała w cieniach, nie chcąc dać się złapać. Ciemne i zimne lochy, to był jej cel. Każdy dźwięk w tej ciszy wydawał się Rheanie dziesięciokrotnie głośniejszy niż prawdopodobnie był. Minęła nieprzytomnych strażników. Zaniepokojona owinęła się jeszcze większą ilością cieni. Do jej nosa dotarł znajomy zapach. Pokręciła głową na jego działania. Gdy była blisko celi ludzkiej dziewczyny usłyszała głosy.
- Czyś ty rozum postradała? - wysyczał męski głos. - Co ty tu robisz?
- To bardzo dobre pytanie, Lucienie - powiedziała Rheana wychodząc z cienia.
Obydwoje obrócili się gwałtownie w jej stronę z przerażonymi spojrzeniami. Rudowłosy mężczyzna odetchnął gdy rozpoznał kobietę i posłał jej blady uśmiech. Rhea dalej bez słowa patrzyła z miną, którą rodzice posyłają swoim dzieciom, gdy coś zrobią złego, więc Lucien obrócił się do ludzkiej dziewczyny. Śmiertelniczka była wciąż przerażona obecnością samicy fae, ale rozpoznała w niej kobietę ze zmasakrowanymi plecami. Choć milcząca, jej obecność wydzielała eteryczną aurę, której nie sposób było się oprzeć.
- Wróciłam do rezydencji... Alis mi powiedziała... Opowiedziała mi o klątwie... Nie mogłam pozwolić Amarancie...
- Nie powinnaś była tu przybywać - przerwał jej ostrym tonem Lucien - Nie miałaś tu nigdy trafić. Czy ty nie rozumiesz, co on poświęcił, odsyłając cię wtedy do rodziny? Jak mogłaś postąpić tak głupio?
Rheana wiedziała dlaczego to zrobiła. Gdyby osoba, którą kocha dostałaby się w ręce Amaranthy zrobiła by wszystko, by zapewnić tej osobie bezpieczeństwo.
- Cóż, jestem tutaj! - kobieta powiedziała głośniej, niż powinna. - I nic z tym się już nie da zrobić. Lepiej więc odpuść sobie kazanie o słabych człeczynach i głupocie! Wszystko doskonale rozumiem i... - przerwała - Ja tylko... Musiałam mu powiedzieć, że go kocham. Musiałam się przekonać, czy jeszcze nie jest za późno.
Lucien przysiadł na piętach.
- Zatem wiesz o wszystkim - kiwnęła głową. Dziewczyna wyglądała okropnie, gdyż Lucien się skrzywił na ten widok. - Cóż przynajmniej nie musimy cię już okłamywać. Chodź, spróbuję cię doprowadzić do jako takiego porządku.
- Lepiej, jeśli ja to zrobię - wtrąciła się księżna. Oboje odwrócili głowy w jej kierunku zaskoczeni, że przerwała milczenie. Podeszła bliżej śmiertelniczki i uklękła.
- Chyba mam złamany nos, ale nic więcej - powiedziała i rozejrzała się za, prawdopodobnie wodą i bandażami, których nie było. Znaczyło to, że w ruch pójdzie magia.
Poseł Tamlina obejrzał się przez ramię na drzwi.
- Strażnicy są pijani, ale wkrótce zostaną zluzowani przez nowych - powiedział rzeczowo Lucien.
Rhea przyjrzała się uważnie nosowi dziewczyny. Delikatnie dotknęła nosa. Widziała jak dziewczyna krzywi się z bólu i zabrała rękę.
- Jak masz na imię dziewczyno? - spytała srebrnowłosa.
- Ferya - odpowiedziała niepewnie po kilku chwilach.
- Dobrze Feyro. Zanim cię uleczę, będę musiała go najpierw nastawić.
- Zrób to. Teraz - Rhea zawahała się. - Teraz!
Jej dłoń poruszyła się zbyt szybo, aby ludzka dziewczyna zdołała to zarejestrować. Zanim się obejrzała, jej palce były już zaciśnięte na nosie Feyry. Potem straciła przytomność. Lucien siedział obok niej w kucki i marszczył brwi, gdy się ocknęła.
- Nie mogłam uleczyć cię całkowicie, gdyż inaczej by się zorientowali, że ktoś ci pomógł. Masz kilka siniaków, w tym paskudny siniec pod jednym okiem, ale... Przynajmniej opuchlizna zeszła.
CZYTASZ
Dwór zmierzchu i gwiazd
Fanfiction"Z gwiazd się narodziłam, gwiazdami władam, w gwiazdy się obrócę" Przez dziesięciolecia była torturowana i poniżana. Po trzech dekadach straciła nadzieję na odzyskanie wolności i możliwość powrotu do domu. Uwięziona w głębi góry przez okrutną królow...