11. Przekleństwa

17 6 12
                                    

Tara obudziła się nad ranem, zdezorientowana. Otworzyła powieki, by zobaczyć trzy pary oczu tasujące ją na wylot.
- Tara, jak się czujesz?- Spytała Malia.
- Jakbym została pobita przez dwudziestu łowców, a co?- Prychnęła, chcąc się podnieść. Poczuła kajdany na swoich rękach
i to, że nie była w klatce, tylko w salonie.
- Co to ma być?- Warknęła zmęczona, rozglądając się po osobach przed nią.
- Podczas pełni kilka razy się przemieniłaś, później z bólu mdlałaś, a po chwili budziłaś się z rządzą mordu. Kajdany po to, żebyś nie skrzywdziła siebie ani nikogo wokół.- Wytłumaczył spokojnie Scott, podchodząc do leżącej chimery.
Tara westchnęła, spoglądając na osobę z boku. Na Henrego.
- Tara, jak sobie poradziłaś z dwudziestoma łowcami? Sama?- Dopytała nagle Lydia, która z nikąd pojawiła się w drzwiach do salonu.
- Cześć i tobie, ciociu.- Warknęła hybryda, opadając na poduszkę.
- Odpowiadając na pytanie, nie wiem.
To przez pełnie. Nigdy nie czułam się tak..- Zaczęła, zamyślając się na chwilę.
- Potężna?- Dokończył młody McCall, idąc w stronę kanapy.
- Ta pełnia była zwana niebieskim księżycem. Daje on nam siłę. Przez tak wielką potęge, tracimy kontrolę nad normalnym funkcjonowaniem. Jesteśmy rządni krwi.- Wyjaśnił, zaciskając pięści w kieszeni bluzy.
Tara patrzyła na chłopaka niezrozumiale, po czym poczuła jego zapach. Był pełen poczucia winy i gniewu. Henry obwinia się, że nie był z dziewczyną, gdy łowcy chcieli urwać jej głowę.
- To nie twoja wina.- Rzuciła cicho, patrząc dyskretnie mu w oczy. Kojotołak połączył ich wzrok, by później wyjść z pokoju.

- I tak cud, że ich nie zabiłaś. Miałaś wyjątkowo dobrą kontrolę jak na niebieski księżyć.- Poinformował Scott, patrząc na leżącą chimerę.
- Tata bardzo dobrze się kontrolował.- Odwarknęła mu dziewczyna.

- Tara, czujesz się już lepiej?- Spytała nagle Lydia, siadając koło niej na kanapie i rzucając alfie zdenerwowane spojrzenie.
Dziewczyna przytaknęła.
- A co się stało z tymi łowcami z dołu?
Nie słyszę ich już. Zajęliście się nimi?- Dopytała chimera, przerzucając wzrok z jednego dorosłego na drugiego.
- O tak, najchętniej skopałabym ich tyłki, ale będą gnić w więzieniu.- Odwarknęła Malia, przeczesując swoje średnie włosy ręką.
Tara prychnęła na jej odpowiedź, przymykając oczy.
- A gdzie jest Allison? Myślałam, że tu będzie..- Rzekła młoda Raeken, czekając zawzięcie na odpowiedź.
Lydia odchrząknęła, a Scott westchnął.
- Przez wczorajszą pełnię..Allison weszła w trans. Ten niebieski księżyc zawładnął nią jako banshee i kazał jej robić co chce. Teraz leży w klinice Deaton'a i...dochodzi do siebie.- Odparła smutno, mama dziewczyny.
Tara wytrzerzczyła oczy i z rozpaczonym westchnięciem poprawiła się na poduszce.
- Kiedy będe mogła ją zobaczyć?- Starała się brzmieć spokojnie, lecz drżące wargi i dłonie ją wydały.
- Niedługo.- Odpowiedział Stiles, wchodzący do salonu McCall. Tara warknęła cicho na jego obecność.

Nagle Henry powrócił po kilku minutach, ponownie opierając się o ścianę. Tara zmartwiona stanem chłopaka, podążyła za nim wzrokiem, szepcząc coś pod nosem.
- Henry, czy możemy porozmawiać?- Spytała na głos, rozglądając się po osobach w pomieszczeniu.
- Na osobności.- Dodała hardo, próbując wstać z kanapy. Malia szybko do niej podbiegła, kładąc ręke na jej torsie.
- Nigdzie nie idziesz, jesteś za słaba po pełni.- Powiedziała stanowczo, ale łagodnie.
Tara przytaknęła i opadła ponownie
na poduszkę.

- Dajmy im chwilę.- Odparła nagle Lydia, zabierając ze sobą dorosłych do innego pomieszczenia.

- Tara posłuchaj..- Zaczął Henry, ale chimera mu przerwała.
- Nie. Nie obwiniaj się, to nie twoja wina, że łowcy mnie napadli, byłeś gdzie indziej.
No właśnie, gdzie?- Rzekła melanholijnie, wpatrując się w piwne oczy Henrego.
- To Talia. Miałaś rację, to ona była wtedy w lesie, ukrywa coś i nas okłamuje, nie wiemy dlaczego. Wczoraj napisała do mnie, byśmy byli  wszyscy na pozalekcjynjych zajęciach wieczorem. Wtedy przez księżyc zaatakowała mnie i Blake'a. Nie wiem co z nią teraz.- Odpowiedział, wpatrując się w podłogę.
- A gdzie jest Blake?- Spytała, dalej czując lekką urazę do młodego McCall'a.
- Talia mnie prawie zabiła, a ty pytasz o Blake'a?- Warknął, jego oczy skierowane w tęczówki młodej chimery.
Tara prychnęła.
- Ale widzę, że żyjesz. A nie wiemy czy on żyje. Allison została przez coś opętana, a Talia wpadła w szał. Poza tym, nie wiem czy znowu nie wrzucicie mnie do klatki..- Odwarknęła.
Henrego zabolały słowa dziewczyny, lecz nie dał tego po sobie poznać.
- Wierz mi, Ra. Żałuję, że pozwoliłem Ci cierpieć, że byłaś zamknięta. Ale nie mogłem przeciwstawić się tacie. Po prostu..nie mogłem.- Rzekł hardo, pojedyncza łza spływająca mu po policzku.
- Henry..
- Hm?
- Wal się.
I kojotołak z zawiedzioną miną odszedł, wyczuwając zapach dorosłych, którzy za chwilę mieli wejść do pomieszczenia.

- Tara..musimy porozmawiać.- Zaczął Scott.
- Więc rozmawiaj.- Odparła niewzruszona.
Lydia i Stiles westchnęli cicho, a Malia patrzyła z przymrużonymi oczami na scenę przed sobą.
- Przepraszam Cię. Po wczorajszej sytuacji, wiem, że umiesz siebie kontrolować. Nie zabijasz jak swój..ojciec. Nie musisz już być w izolatce.- Powiedział, a Tara na wzmiankę o ojcu warknęła.
- Wiesz co, Scott? Gówno mnie obchodzą twoje przeprosiny! Nikt nie raczył mi wytłumaczyć, dlaczego mój tata Cię zabił, albo dlaczego był taki zły! Nikt! I dziękuję kurwa bardzo, a teraz pozwól mi wreszcie wyjść z tego przeklętego domu.- Wytargnęła mu, powoli wstając z kanapy z asekuracją Malii.
Lydia posłała Stiles'a po torbę Tary i wyszli z domu McCall.

Chimera wychodząc na słońce, uśmiechnęła się. Szeroko i szczerze. A gdy zobaczyła kwiaty rosnące nieopodal drzwi wejściowych, przypomniał jej się cmentarz.

- Mam prośbę.- Zaczęła, gdy wsiedli już do samochodu.
- Tak?
- Czy moglibyśmy zajechać na cmentarz?
- Proszę?- Dokończyła, szukając w torbie swojego telefonu. Jej ręce dalej były słabe, więc poddała się po kilku minutach.
Z resztą, i tak pewnie by był wyładowany.
Opadła na tylne siedzenie, jej powieki zaczęły się kleić. Przymknęła oczy, zmęczona wszystkim.

•••

Gdy dotarli na cmentarz, Lydia spojrzała na śpiącą Tarę, która co chwilę drżała.
Lekko pacnęła ją w ramię, by dziewczyna się obudziła. Tara wstała, a jej oczy świeciły na zielono. Warknęła przez kły, lecz gdy zobaczyła Stilinskich, odrazu się opanowała.
- Przepraszam.- Mruknęła, rozglądając się.
Zauważyła za oknem znany jej cmentarz, lekki uśmiech wpełzł jej na usta.
- Chcesz żebyśmy poszli z tobą?- Spytała Banshee, wodząc wzrokiem za młodą chimerą.
- Nie, dzięki.- I wyszła z samochodu, kierując się w grobową uliczkę.

Po dotarciu do tego jednego nagrobka, westchnęła z ulgą.
- Hej Raeken'owie.- Zaczęła, jak zwykle siadając na trawie obok grobu.
- Dzisiaj nie mam kwiatków.- Mruknęła.
- Ale za to mam kilka połamanych żeber i wstrząśnienie mózgu.- Parsknęła nerwowym śmiechem, wyobrażając sobie reakcje nadopiekuńczego Theo.
- Papo, spokojnie, nie zabiłam nikogo ponownie..a Tato, wiem, że z jednej twojej strony byłbyś..trochę ze mnie dumny.- Szepnęła, łzy lecące jej z oczu.
- Ale przepraszam, za to co zrobiłam.- Odparła, wstając z trawy, by ponownie zabrać głos.
- I za to, co zrobię..- Dodała cicho.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na grób rodziców i odeszła do samochodu.

///////////////////////

Heeej

Dawno mnie tu nie było. Potrzebowałam małej przerwy i moje zasięgi ostatnio meeeeega spadły, dlatego też nic nie opublikowywałam.
Czy polepszyły się one teraz? Sama nie wiem, pewnie nie, ale stwierdziłam, że dodam ten rozdział, jako przedsmak bardziej ciekawszych(?) rozdziałów.

Dziękuję,
Nela <3

Tara Raeken-Dunbar II  // Samotna chimeraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz