- 2 -

54 4 0
                                    


– Zjedz chociaż trochę, chociaż pieprzone okruszki - Noah próbował któryś raz przekonać dziewczyne do zjedzenia. Mimo każdej kolejnej minuty, która upływała z kolejną prośbą, jej postawa się nie zmieniała

Nie mogła tego zjeść

– No Ash... – skruszony głos blondyna – Matheo – wkroczył tym razem do akcji, lecz tak jak się pojawił, tak szybko zniknął, czując na sobie wzrok Jej mężczyzny.

W pokoju panowała napięta atmosfera i można by się założyć, że praktycznie każdy to czuł. Problem nie stanowiła atmosfera, lecz parzące ciepło od strony Ashmy i Liama. Oboje byli wybuchowi, oboje byli porywczy. Nie znaczyli dla siebie nic więcej, niż przyjaciele po życie i śmierć, więc skąd to niebezpieczeństwo?

Liam nie powiedział ani słowa w ciągu ostatnich parudziesięciu minut, podczas których Noah - lub też Matheo - próbowali przekonać Ashme do zjedzenia. Co prawda zmieniał swoje położenie - raz siedział na szarym, bujanym fotelu; raz usiadł na zimnej, jak lód podłodzę; a innym razem stał na środku pokoju, analizując każdą najmniejszą część, czy też ruch.

O ile Noah stał przy Ashmie, tak Matheo siedział przy biurku swojego przyjaciela i palił kolejnego papierosa z kolei.

Kolej rzeczy się nie zmieniła. Noah nadal próbował jakkolwiek cokolwiek wskórać - na nic.

– Zaraz się wkurwię – mruknął Liam i momentalnie poczuł na sobie wzrok wszystkich obecnych w pokoju. Pomimo wyczekiwania innych, nic nie dodał, a wstał z bujanego fotela i wyszedł z pokoju. Bez słowa, bez uczuć, zostawiając tylko chłód.

Pozostała dwójka, nie licząc Ashmy spojrzała się na siebie w niewiedzy. Nie potrafili zrozumieć co się wydarzyło przed paroma sekundami, a już na pewno, jakie mogą być późniejsze skutki.

Jej oczy świeciły nienawiścią. Nie było to miłe spojrzenie, a na pewno nie bezpieczne. Oczy Ashmy były ciemne, jak burzliwa, zimowa noc. Niepokój i uczucie niebezpieczeństwa było czuć na kilometr.

Noah to czuł, widział i znając swoją kobietę, wiedział czym to może się skończyć i jaka katastrofa może się zaraz wydarzyć.

Lecz mijały kolejne minuty i nie działo się nic. Nie działo się nic z pozoru.

Ashma zacisnęła swoje dłonie w drobne piąstki. Niegdyś - w niedalekiej przeszłości ciemne oczy Ashmy - teraz były czarne. Czarne jak węgiel; puste jak pudełko spalonych zapalek, bez grama emocji, uczuć, czy czegokolwiek co dawałoby jakiekolwiek znaki człowieczeństwa.

W pokoju zapanował chłód. Zimne powietrze, jak i temperatura opanowała każdy centymetr przestrzeni. Nagle. Znikąd.

Na skórze każdego obecnego w pomieszczeniu pojawiła się gęsia skórka - na wskutek zmiany temperatury. Cienkie włoski stanęły dęba w ciągu sekundy. Mięśnie spięły się nad wyraz. Noah się skrzywił, czując wewnętrzny ból. Poczuł nad wyraz naturalną reakcję ciała.

Nie było to normalne, jak i również spotykane. Było w tym coś nienormalnego. Nagła zmiana temperatury nie była na porządku dziennym. I to było pewne.

Tylko co?

Gdy dziewczyna zauważyła reakcje pozostałych spuściła wzrok w podłogę, noga zaczęła szybko, coraz to głośniej stukać w podłoge. Z nerwów? Ze strachu? Tylko Ona to wiedziała.

Ból zaatakował jej skronie, a myśli gdzieś uciekły, ulotniły się. Nie potrafiła się skupić. Mogła myśleć jedynie o otaczającym jej ciało zimnie i gęstym powietrzu.

- Ash? Co ci się stało? - spytał Matheo przestraszonym głosem, widząc, jak jej skóra nabrała niemal że białego koloru. Chłopak oddalił się kawałek od przyjaciółki, bawiąc się ledwo zauważalnie palcami.

Stresował się. Bał się. Wiedział, że to nie jest normalne. I pomimo wielu dziwnych sytuacji, które napotkał na swojej drodze, równie dziwnych, albo - jak mógłby twierdzić - o wiele gorszych i straszniejszych, ta była wyjątkowo niepokojąca - ze względu na to, że dotyczyła jego przyjaciółki.

Ashma chciała odpowiedzieć. Cokolwiek.

Powoli rozchyliła usta, nabierając krótki, urywany oddech. W jednej chwili naszła ją ochota zwymiotować. Zamiast cokolwiek powiedzieć, z jej spierzchniętych ust wydobyła się tylko biała powłoka powietrza.

Ona wiedziała.

Wiedziała co się dzieje.

Nie wiedziała, jak zareagowała dwójka chłopaków, których zostawiła w pokoju, w momecie, gdy tylko sobie To uświadomiła. Wybiegła jak tornado z pokoju, zamykając się w pokoju po całkowicie drugiej stronie domu. Dzwięk zakluczenia drzwi odbił się wyjątkowo głośno i długo po domu - po krótkiej trasię jaką przebiegła. Jej krew buzowała, tętno biło w oszałamiającym tempie. Każdy milimetr ciała był przeraźliwie ciężki i zimny. Jak stal.

W panice rozejrzała się po pokoju szukając jakiejkolwiek pomocy w rzeczach materialnych. Szafki, garderoba, wszelkie półki powywracała w mgnieniu oka do góry nogami.

Gdyby ktoś wszedł za nią, a drzwi byłyby otwarte, pomyślałby, że skafander i szpital psychiatryczny to za mało. Lecz Ashma po prostu szukała.

Wiedziała co się dzieje i nie chciała dopuścić do ostatecznego stadium.

Zamknęła oczy. Chciała zapanować nad swoim ciałem, nad swoją naturą.

Czas mijał. Nie wiedziała, jak szybko, czy też jak wolno. Mijały sekundy, kolejne minuty, a może i godziny.

Nim zdołała unieść powieki, poczuła otaczające ją duszące, parne powietrze. Poczuła pot na skroniach i dekolcie. Suche wargi, dziwny gorzki, chłodny posmak w ustach. W głowie chaos, wspomnienia i myśli prowadziły zaciętą walkę.

Stadium.

Coraz Bardziej | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz