Lekcja 21

268 29 32
                                    

Wpadajace przez okno autobusu światło padało pod takim kątem, że pierwsze umieszczone na stronie zbioru zadanie (sto dziewięćdziesiąte drugie) było zalane jego jasnym blaskiem. Granica cienia przebiegała idealnie pod nim, tak, że sto dziewięćdziesiąte trzecie było już jakby wydrukowane na ciemniejszym papierze.

A ja kontemplowałem tę różnicę w światłocieniu zamiast zająć się tymi zadaniami.

Dojazd do biblioteki Tokijskiego Uniwersytetu Medycznego miałem całkiem niezły, chociaż dość długi. Nie narzekałem jednak; o tej porze większość osób była w pracy lub szkole, także nie miałem problemu ze znalezieniem miejsca siedzącego. Mógłbym w spokoju porozwiązywać zadanka z chemii organicznej... gdyby nie fakt, że przez wydarzenia wczorajszej nocy ledwo udało mi się złapać cztery godziny snu. Teraz głowa opadała mi na bok, na trzesącą się, zimną szybę.

Umówiłem się z Konan na kampusie, ponieważ miała przerwę miedzy blokami zajęć. Wydawała się bardzo zadowolona z perspektywy możliwości przeprowadzenia krótkiej wycieczki krajoznawczej w okolicy głównego gmachu ,,mojej przyszłej uczelni", a ja uznałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, by nasza rozmowa odbyła się w trakcie spaceru.

W zasadzie... czy był w ogóle sens dalej próbować robić ten zbiór zadań? Pokręciłem łbem jakby sam do siebie, po czym schowałem go do plecaka.

I równie szybko wyjąłem, wsadzając nos między pachnące drukiem i tuszem długopisu kartki, by w ten sposób zasłanić blond łeb.

Rudy osobnik. No przecież ta charakterystyczna czerwona barwa trochę bardziej roztrzepanych niż zwykle włosów była nie do pomylenia! Bez cienia wątpliwości musiałem zaakceptować, że do autobusu właśnie wsiadł ten, któremu parę godzin temu naściemniałem, że z przyczyny niezdatności do życia wywołanej przeziębieniem musimy odwołać zajęcia.

Los jednak postanowił chociaż troszkę się do mnie uśmiechnąć: nie zostałem natychmiast wykryty. Sasori poszedł na tył pojazdu, więc wykorzystałem tych parę sekund by usiąść tak, by widział co najwyżej tył mojej głowy. I to też tylko przez chwilę, bo szybko włożyłem na nią czapkę; ukrycie kłaków o intensywnej barwie zboża było istotne w japońskich realiach, jeśli nie chciało się wyróżniać.

Wszelka senność, która do tej pory mi towarzyszyła, momentalnie zniknęła. Przeklinając swojego farta zagapiłem się w okno. Mignął za nim gmach szpitala, co pozwoliło mi wysnuć takową teorię: student zapewne miał w nim zajęcia, a teraz kieruje się na kampus. Co oznacza, że zapewne będzie wysiadał na tym samym przystanku co ja... Cóż. Chyba jednak będę musiał opuścić autobus na kolejnym, by uniknąć wykrycia.

Nie mogłem powstrzymać ciekawości. Przekręciłem głowę, starając się dostrzec jego odbicie w szybie. Wydawał się nie patrzeć w moją stronę, więc odczekałem chwilę, zdenerwowany, po czym ukradkiem zerknąłem przez ramię.

I chociaż wciąż byłem wściekły i zdruzgotany tym, jak ostatnio mnie potraktował, nie mogłem powstrzymać lekkiego współczucia.

Student wyglądał na ledwo żywego. Oczywiście wciąż starał się zachowywać pozory, tym swoim eleganckim płaszczem i lśniącymi butami jakby odpornymi na wszelkie zabrudzenia, lecz czar pryskał gdy tylko przyjrzało mu się bliżej.

Zmierzwione włosy to było nic; twarz miał bladą, przez co jeszcze lepiej widoczne były zasinienia pod oczami. Zazwyczaj wyprostowana sylwetka i niezmienny, stoicko obojętny wyraz twarzy, czasem ustępujący pogardliwemu rozbawieniu zniknął na rzecz wyczerpania. Zaczerwienione dłonie i usta spierzchnięte od chłodu nasunęły mi myśl, że chyba nie miał siły by wyciągnąć te swoje skórzane rękawiczki... lub było mu aż tak wszystko jedno.

Permission for Love || SasoDeiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz