25. Poniedziałek, dwudziestego drugiego

218 12 1
                                    

Gdy zapisuję na kartce ostatnie słowo, tusz lekko rozlewa się na bok, czyniąc ten wyraz zwykłą plamą na papierze. Skreślam je więc i piszę jeszcze raz. Tym razem brakuje w nim jednej litery. Skreślam po raz kolejny. Trzeciej próby nawet nie podejmuję, bo dłonie zaczynają drżeć mi do tego stopnia, że postawienie zwykłej kropki jest niemałym wyzwaniem.

Chyba potrzebuję chwili przerwy, może, na ironię, szybciej wtedy skończę.

Chciałam to zrobić już w zeszłym roku, ale nie mogłam się przemóc. Kiedy tylko siadałam z kartką i długopisem, kompletnie mnie blokowało. Nie potrafiłam sklecić nawet jednej sensownej myśli, więc zwyczajnie zrezygnowałam. Miałam spróbować znowu po kilku miesiącach, ale ten pomysł nigdy nie doszedł do skutku.

Dzisiaj również miałam z tym problem, w końcu męczę się już od kilku godzin, jednak słowa wręcz same do mnie przychodzą. Problem tkwi jedynie w tym, że nie potrafię złączyć ich w całość i z każdego zdania wychodzi jeden wielki bełkot.

Ta krótka, albo i nie, pogadanka z terapeutką dała mi sporo do myślenia, a że te myśli nie mają zbytnio sensu, to już inna sprawa.

Litery zaczynają mienić mi się w oczach, bo od wczoraj nie zmrużyłam oka. Świadomość, jaki dzień rozpocznie się, gdy zegar wybije północ, utrzymywała mnie w pełnej przytomności niczym końska dawka kofeiny.

Teraz ta energia zaczyna ze mnie uchodzić, co bardzo wyraźnie odbija się na mojej motoryczności. Nie mogę jednak iść spać, bo jeśli położę się teraz, wstanę dopiero późnym wieczorem, a chciałabym iść na cmentarz jeszcze za widoku.

Wizja samotnego przejścia ulicą po zmroku wywołuje u mnie paniczny lęk, przez co mam pewne obawy, jak poradzę sobie po powrocie do pracy, skoro często kończę o późnych godzinach, gdy jest już ciemno, a kiepska komunikacja miejska skazuje mnie na powrót do domu pieszo.

Chyba trzeba będzie skończyć z drogami na skróty i trzymać się tych jak najlepiej oświetlonych i położonych w gęsto zamieszkanych rejonach. Nie twierdzę, że wtedy ktoś by mi pomógł, bo na pewno by tak nie było, ale niektórzy wolą nie mieć świadków dla swoich działań.

Ludzie są skłonni stanąć w czyjejś obronie wyłącznie wtedy, gdy mają w tym interes. W przeciwnym razie wolą się nie wtrącać i udawać, że nic nie widzą. Wiem to z doświadczenia.

Spoglądam na ekran leżącego telefonu, lecz nie po to, bo sprawdzić wiadomość lub zadzwonić. Po prostu wpatruję się w datę widoczną pod godziną.

Dzisiaj, o dokładnie pierwszej w nocy wybiły dwa lata. Dwa lata od jego śmierci, dwa lata od mojego upadku na dno. Dwadzieścia cztery miesiące to szmat czasu, przez ten czas może wydarzyć się tak wiele, każdy aspekt życia może zaliczyć obrót o sto osiemdziesiąt stopni, a jednak... A jednak w pewnym sensie wszystko jest po staremu.

Z zamyślenia wyrywa mnie bardzo charakterystyczny odgłos dochodzący z zewnątrz, który słychać aż tu przez otwarte na oścież okno. Wstaję ociężale i podchodzę do szyby.

Na podjeździe przed domem stoi auto, jednak nie należy ono do żadnego z domowników. To jego auto, jestem absolutnie pewna.

Kiedy Michael wysiada z auta, nabieram pewności, że szykują mi się odwiedziny. Nie powiem, żebym tryskała z tego powodu radością, ale nie narzekam. Może trochę kontaktu z drugim człowiekiem dobrze mi zrobi. W przeciwnym razie zaraz zacznę gadać do ściany.

Wychodzę z pokoju najciszej, jak tylko potrafię i schodzę po schodach, lecz przystaję na półpiętrze, z którego mam dobry widok na przedpokój.

Wiem, że John siedzi w salonie, bo telewizor jest podkręcony tak głośno, że słychać go na górze.

WINA [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz