HERMIONA 018

258 23 3
                                    

Kładę się na łóżku i szczelniej owijam kocem. Dobrze, ze profesor już poszedł i jeszcze lepiej, że nie poprosiłam go, żeby został. Penie i tak by się nie zgodził, a ja spaliłabym się ze wstydu.

Nie wiem co ze sobą zrobić. Mam ochotę zniknąć. Niewiele myśląc układam się wygodniej i zamykam oczy, z nadzieją, że uda mi się zasnąć.

***

— Granger! Granger — gdzieś z daleka dochodzi mnie głos profesora — Granger, wstawaj. Za dwadzieścia minut jest spotkanie!

— CO!? — zrywam się z łóżka. Światło zapalone w pokoju razi mnie w oczy. Jęczę pod nosem, zakrywając je dłońmi.

— Przespałaś pół dnia, a teraz chodź, bo się spóźnimy.

Przecieram twarz. Otwieram oczy. Profesora już nie ma. Rzucam okiem na zegarek. Wpół do siódmej. Snape ma rację. Przespałam pół dnia.

Gdy wychodzę spod koca, ogarnia mnie okropny chłód. Trzęsę się z zimna. Zaraz... skoro profesor mnie obudził, to mam iść z nim? Powiedział jeszcze, że mam się zbierać, bo się spóźnimy... Uśmiecham się mimowolnie. Idę na spotkanie Zakonu!

Zanim zejdę do przedpokoju, zahaczam jeszcze o łazienkę, gdzie przebieram się w mniej wygniecione ubrania. Profesor czeka już na dole.

— Idziemy?

— Mhm — przytakuje, zakładając bluzę.

Snape otwiera mi drzwi. Przechodzimy podjazd i wychodzimy przez furtkę. Profesor rzuca zaklęcia zabezpieczające, po czym wyciąga do mnie łokieć. Łapię go mocno. Znikamy bezszelestnie.

Po chwili materializujemy się na środku pola. Wstrząsają mną torsje. Klękam i wymiotuje żółcią.

— Granger? — profesor podaje mi rękę. Przyjmuje ją. Podnoszę się powoli. Snape też nie wygląda najlepiej. Odwraca ode mnie głowę, starając się zakryć grymas włosami. Zaciska lewą pięść. Prawe przedramię drży

— Profesorze... — niepewnie muskam jego ramię.

— Chodźmy — wymija mnie i rusza przed siebie. Idzie szybko. Znowu mam problem, by go dogonić.

Po krótkim marszu wchodzimy do lasu. Ani trochę mi się tutaj nie podoba. Chłód wieczora uderza mnie w policzki. Rosa zebrana na wysokiej trawie, moczy gołe kostki. Jest duszno. Zanosi się na burzę.

Wychodzimy z gęstwiny. Na drugim końcu małej polany stoi stara, waląca się stodoła. Jak mogłam się spodziewać, zmierzamy właśnie do niej. Mam wrażenie, że ktoś ciągle nas obserwuje. Profesor puka do drzwi. Skądś dochodzi wycie wilka. Drzwi otwierają się powoli. Wysuwa się zza nich Molly Weasley. Uśmiecham się na jej widok, ale ona nawet na mnie nie patrzy. Wbija lodowate spojrzenie w Severusa:

— Hasło?

— Cytrynowe dropsy — odpowiada powoli. Mama Rona uśmiecha się delikatnie.

— Wchodźcie — przesuwa się w drzwiach, by wpuścić nas do środka.

— Hermionka... — nim zdążę się obejrzeć, zamyka mnie w mocnym uścisku. Przytulam twarz do jej miękkich włosów. Pachną ciasteczkami i dynią. Dokładnie tak, jak zapamiętałam. — Merlinie, jak dobrze cię widzieć — odsuwa się nieco. Muska mój policzek ciepłą ręką.

— Panią też wspaniale widzieć...

— Tak bardzo się zmieniłaś. Wydoroślałaś...Chodźcie, wszyscy już czekają. — Uśmiecha się do nas promiennie. Ruszamy korytarzem.

Nie tak miało byćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz