HERMIONA 020

414 31 13
                                    

— Bardzo dziękuję, że się pani tutaj ze mną deportowała.

— Nie ma problemu — stajemy pod bramą domu profesora. — Severus też powinien już skończyć. Pewnie jest w domu.

— Co z Angeliną?

— Zakon na pewno będzie jej szukał...

Mam ochotę zapytać, czy to przypadkiem to nie Lucjusz Malfoy, przywłaszczył sobie kolejną dziwkę, ale nie chcę urazić Narcyzy. Od rana, przez opatrywanie rannych, aż do teraz, ma całkiem dobry humor i wolę, żeby tak zostało.

Drzwi domu nadal pozostają zamknięte. Czyżby profesora jednak nie było?

— Może Czarny Pan, wezwał Severusa... — Narcyza też jest zmieszana. W końcu Snape powinien wyczuć wibracje zaklęć obronnych pod bramą.

Huk. Odskakuje od trzasku, który rozległ się za moimi plecami. Lucjusz Malfoy i profesor Snape właśnie deportowali się przed furtką:

— Co ty tu robisz, kochanie? — Malfoy znowu zabawił się w wampira. Jego zęby zabarwione są na czerwono. Twarz obryzgana krwią.

— Przyszłam do Severusa oddać mu Granger — odpowiada, nieco zasłaniając mnie plecami.

— Ach, pannę Granger... — uśmiecha się ohydnie.

— Gdzie ty znowu byłeś?! — warczy Narcyza.

— Czarny Pan nas wezwał — dumnie wypiera pierś odzianą w śmierciożerczy mundur. Niepewnie podnoszę wzrok na profesora. On też jej w mundurze. Brunatne ślady krwi plamią jego pierś i policzek. Górną część włosów, ma zebraną w małą kitkę. Mam wrażenie, że stoi przede mną całkiem inny człowiek. Bezduszny. Gotowy zabić z zimną krwią.

— Znowu piłeś ludzką krew!

— Oj, kochanie. Nie denerwuj się — obejmuje żonę. Składa na jej ustach delikatny pocałunek.

— Nie odzywaj się do mnie — Narcyza deportuje się bez słowa. Lucjusz znika zaraz za nią.

— Chodź, Granger — profesor powoli podchodzi do bramy. Wygląda na to, że źle się czuje. Pewnie poparzona ręka, daje mu we znaki.

Bez słowa oddaje mu jego różdżkę. Przyjmuje ją bez odpowiedzi... lewą ręką...

Jak zawsze otwiera furtkę magią niewerbalną. Odsuwa się nieco, by zrobić mi miejsce. Pierwsza przechodzę przez bramę, dziękując mu za uprzejmość skinieniem głowy.

Wchodzimy do domu. Oboje zdejmujemy buty. Snape wymija mnie w korytarzu. Kieruje się na schody. Przechodzą mnie dreszcze, gdy widzę mroczny znak wyhaftowany na pelerynie powiewającej za jego plecami. Chcę z nim porozmawiać. Przeprosić za kłótnie ale boję się nawet zacząć.

Ruszam do kuchni, z zamiarem zrobienia herbaty. Wstawiam wodę. Zdejmuje z suszarki mój kubek w kwiatki i czarny profesora. Z łazienki dochodzą mnie odgłosy włączanej pralki. Trzask drzwi. Czajnik zaczyna gwizdać. Zalewam herbatę. Wsypuję dwie łyżeczki cukru do czarnego kubka.

Biorę herbatę profesora i idę z nią na górę. Zza niedomkniętych drzwi jego sypialni dochodzi zduszony jęk. Chociaż wiem, że nie powinnam, wchodzę od środka. Snape siedzi po turecku na łóżku, pochylając się nad przesiąkniętym opatrunkiem, który musiał przykleić się do jego rany. Zdjął już mundur. Przywykłam widywać go w ciemnych, czarodziejskich szatach. Teraz ma na sobie zwykła, ciemną koszulkę i dresowe spodnie.

— Zrobiłam herbatę...

Podnosi głowę. Nie zorientował się, że sterczę w progu od dłuższego czasu.

— Zapomniałaś jak się puka, Granger? — warczy.

— Pomogę — mówię pewnie i nie czekając na jego odpowiedź, wchodzę do sypialni. Stawiam kubek na szafce nocnej. Siadam na łóżku obok profesora. Jest zbyt zdezorientowany, żeby cokolwiek powiedzieć. Sama jestem zaskoczona moim nagłym przypływem pewności siebie.

Zaczynam odklejać opatrunki. Kątem oka zauważam jak Snape zaciska lewą pięść. Zdążyłam się już nieco o nim nauczyć. Starając się nie jęczeć, nie chce okazywać słabości.

Odklejam ostatnią gazę. Rozluźnił się. Drugą ręką sięga do szafki nocnej i podaje mi wszystkie potrzebne eliksiry. Dokładnie czyszczę ranę, po czym zabieram się za zakładanie świeżego opatrunku. Profesor delikatnie łapie mnie za kciuk. Odsuwa moją rękę od swojej.

— Już sobie poradzę...

— Dlaczego nigdy nie przyjmuje pan pomocy? — niepewnie podnoszę na niego oczy. Jest spokojny. Nie miota już piorunami, jak nad ranem.

— Bo nigdy nie potrafię się odwdzięczyć... — spuszcza wzrok.

Podwijam zbyt długi rękaw bluzy. Kładę na jego kolanie lewą dłoń, naszpikowaną drzazgami.

Profesor ujmuje ją w swoje. Muska palcami drobne rany. Od razu się zasklepiają. Nie użył nawet różdżki.

— Jak pan...

— Moja siostra mnie tego nauczyła... — wcina się miękko, odkładając moją dłoń na haftowaną narzutę.

— Miał pan siostrę?

— Nie powinienem się na ciebie denerwować — zaczyna, starając się zmienić temat. — Jesteś dorosła. Masz prawo decydować sama.

— Nie, to ja przepraszam. Nie powinnam mówić do pana po nazwisku, ani...

— Powinnaś.

— Słucham? — marszczę brwi. Chcę spojrzeć mu w oczy, ale tak jak przed chwilą, wbite są w jego kolana.

— Nie jesteś już moją uczennicą, dlatego nie widzę żadnego powodu, dla którego miałabyś kierować w moją stronę jakiekolwiek formy grzecznościowe. Zwracaj się po nazwisku. Jak wszyscy...

Zamieram. Nie wierzę w to co słyszę. Nie sądziłam, że kiedykolwiek postrach Hogwartu poprosi żebym zwracała się do niego tak obcesowo.

— Ja...

— Chcesz mi powiedzieć, że najmądrzejsza czarownica od czasów Roweny Ravenclaw, nie jest w stanie zwracać się do kogoś mojego pokroju po nazwisku.

— Co ma pan na myśli? — Nie odpowiada. — P... — urywam, Miałam się tak do niego nie zwracać.

— Zamordowałem dzisiaj niewinną kobietę — mówi beznamiętnie. Wyrzuca słowa automatycznie, jakby już dawno były przygotowane do wypowiedzenia. — Lucjusz wypił krew jej córki. A później, Yaxley zatorturował jej męża na śmierć. Jestem potworem... — po jego twarzy zaczynają ciec łzy. Ciekną strugami, rozmywając krew zastygłą na policzkach. Niewiele myśląc, po prostu go przytulam. Zamiera bez ruchu. Zaczynam już żałować śmiałego ruchu, gdy profesor oddaje przytulenie. Oplata moje plecy swoimi długimi rękoma. Ukrywa twarz we włosach. A później płacze. Płacze długo i bez ustanku. Jak dziecko. 

Nie tak miało byćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz