Rozdział pierwszy

18 2 0
                                    

"Grób liliją zasiewa, Zasiewając tak śpiewa" Adam Mickiewicz, "Lilije. Ballada"

Pieczarki. Iz nienawidzi pieczarek. Rosną na trupach i ma wrażenie, że to właśnie te trupy je. Rację miał mistrz Rostafiński, przyrównując grzyby do wilkołaków, które ciało pożerają. Ze złością skrobie łyżką o talerz. W haremie na pewno nikt nie je tych jebanych pieczarek.

Iz wygląda nijako. Ma heterochromię - dwukolorowe oczy, choć lepiej byłoby rzec, że oczy mają cztery kolory, gdyż jedno w zależności od kąta padania światła mieni się na niebiesko lub zielono, a drugie z jasnego brązu zmienia się w żółty niczym tęczówka smoka. Nos, od czasu złamania go w ulicznej walce z jednego profilu wygląda na orli, z drugiego na zadarty. Włosy Iz ma mysiobrązowe, a wyglądają na prawie czarne, jeśli pamięta, aby po myciu polewać je wywarem z pokrzyw, zaś gdy namoczy je w rumianku, nabierają złotych refleksów. Kiedy jednak Słońce odpowiednio rozświetla pukle, mienią się czerwonawo, jakby wokół twarzy alchemika rozbłyskał ogień. Szerokie biodra zmuszają Iz do noszenia o wiele za luźnych ubrań, przez co sprawia wrażenie otyłej osoby - wystarczy jednak, że założy bufiaste pludry i obcisłą koszulę i już oczom gapiów ukazuje się umięśniona sylwetka, niczym u codziennie ćwiczącego rycerza. Gdyby Iz marzyłaby się kariera szpiega, biłyby się o Iz wszystkie wywiady. Gdyby Iz znalazł się na dworze królewskim, raczej byłby zimną, wyniosłą księżniczką, o której urodzie bardowie śpiewaliby pieśni, ale której perfekcyjny wygląd nie rozpalałby niczyich lędźwi.

Oczywiście, Iz nie ma szans na znalezienie się na dworze królewskim w roli oblubienicy. Jest najlepiej uczącym się żakiem Alchademii, a kobietom nie wolno zajmować się alchemią pod karą śmierci.

Jedzenie przerywa Iz pukanie do drzwi. Otwiera je i staje twarzą w twarz z inkwizytorem. Spogląda mu prosto w oczy i widzi w nich strach i zmieszanie. Nie łudzi się, że to zasługa groźnego spojrzenia - inkwizytor po prostu nie spodziewał się, że będzie patrzeć na niego z góry. To, że oczekiwał o wiele niższej osoby, alarmuje Iz.

Był już podejrzewany o ukrywanie czarownic - ale nie o bycie jedną z nich.

-Izydor Smoczakrew? - pyta inkwizytor. Chwilę zajmuje Iz przypomnienie sobie, że tak się nazywa. Woli skracać swoje imię do pierwszych dwóch liter, bo przypomina mu to nadane w dzieciństwie, a które musiał porzucić, bo nie pasowało do poważnego alchemika.

-Zapraszam - mówi i zamyka drzwi za urzędnikiem. Aktywuje zapadkę i z klamki wysuwają się nasączone jadem kolce. Zamyka drzwi kopniakiem - może i ma odporność na truciznę, jednak i tak nie ma ochoty na zranienie ręki. Rozsiada się wygodnie i wskazuje inkwizytorowi krzesło naprzeciwko.

Inkwizytor jest szczupły, ma drobne kości i lekki garb od ślęczenia nad aktami spraw. To miastowy śledczy, zajmuje się pouczaniem możnych panienek o szkodliwości zabaw tarotem i inkasowaniem łapówek, aby oszczędzić im stosu. Nie przypomina ani trochę żylastych najemników z prowincji, ćwiczących się we władaniu mieczem, aby w razie potrzeby zarżnąć wieśniaków, którzy widłami próbują bronić ostatniej akuszerki. 

-Niedawno odwiedził mnie wasz kolega, Dominik - mówi Iz, wpychając do ust cały widelec grzybów. - Szukał czarownicy. W mojej piwnicy. Trochę niedokładne macie te wahadełka.

-Była tam?

-Co? Czarownica? Ja mam tam pieczarki - Iz wskazuje na zawartość talerza. -Znaczy, teraz mam. Wcześniej nie miały na czym rosnąć. W każdym razie, chyba ci powiedział, że nie ma czego tu szukać.

-Nie żyje.

-Oh... to straszne - Iz wygląda na szczerze zaskoczonego. - Gdzie znaleźliście jego rzeczy?

-Słucham?

-Wydawał się sympatyczny. Dużo podróżujecie i chcę się tylko dowiedzieć, gdzie odbyłby się pogrzeb. Może poszedłbym...

-Dość niedaleko. W lesie tuż za murami. Jacyś zbójcy... - inkwizytor nie dokańcza, bo łyżka w ręku Iz łamie się z głośnym trzaskiem.

-Przepraszam. Nerwowo reaguję na takie wieści. Proszę wybaczyć mój brak manier. Co cię tu sprowadza? - pyta Iz, nie wspominając nawet słowem o dacie pogrzebu Dominika.

-W Alchademii jest osoba stosująca magię bez licencji - mówi inkwizytor.

-Wiesz, jest takie powiedzenie, że jak się nauczysz czytać to cię czekają dwie ścieżki kariery. Jak czytasz całe grymuary, to alchemik, a jak tylko nazwy miast na mapie, to inkwizytor... do czego zmierzam - wszyscy tutaj kurwa używamy magii bez licencji bo musimy poużywać jej jakiś czas, żeby licencję dostać. Ja wiem, że nie jesteście za bystrzy, ale...

-Szukam kobiety.

-A kto nie? Ale ja nie chodzę po ludziach, żeby moją swatką byli...

- Jesteś podejrzany. 

Iz uśmiecha się kpiąco. Na obu kłach ma umieszczone złote nakładki z trucizną, jedyny znak rozpoznający. Zazwyczaj posiadacze nakładek chowają w nich cykutę, aby popełnić samobójstwo w razie przesłuchania. Trucizna w nakładkach Iz w kontakcie ze śliną zmienia się w żrącą pianę, którą można pluć w twarz napastnikom. W końcówkach złotych kłów zatopione są dwa maleńkie rubiny, przez co Iz wygląda jak wampir po ucztowaniu. Dopiero w swoich ostatnich chwilach, gdy będzie umierać po wypiciu krwi Nieśmiertelnego, zrozumie ironię tej ozdoby.

-Rozejrzyj się kurwa naokoło. Widzisz kurwa tę pleśń na ścianie? Pewnie bo mi do eliksirów potrzebna, co? Gówno prawda. Nie stać mnie kurwa na odmalowanie. Łóżko, zimne i puste, bez żadnego księcia, co by mi je grzał? Za dwa złote zęby zapłaciłem tyle, że ostatni miesiąc stać mnie na jedzenie tylko tych jebanych pieczarek i nie wolałabym, żeby jakiś hrabia po prostu obsypał mnie złotem na skinienie palcem? Myślisz, że siedziałbym nad tymi pierdolonymi księgami i włóczył się po lasach i cmentarzach w poszukiwaniu ziół, gdybym zamiast tego mógł tylko żreć słodycze, leżeć na poduszkach i jeszcze co noc się ruchać?

-W zeszłym tygodniu spaliłem dwie takie, co to wolały, więc jakoś nie trafia do mnie ta argumentacja.

-Zakujesz mnie więc i wtrącisz do aresztu? - Iz wyciąga w jego stronę ręce, z dłońmi ułożonymi tak, jakby grał w łapki. Ma długie paznokcie, spiłowane w kształt migdałów i błyszczące niczym smocza łuska. Kupcy zza morza wylansowali modę na takie pazury, pokazują tym, że nie muszą parać się niszczącą dłonie ciężką pracą. Przygotowywanie trucizn jest jednak ciężkie, więc Iz niektóre paznokcie ma brzydko połamane. Na tych niewielu ocalałych lśni jakaś podejrzana maść.

Przechyla przy tym kokieteryjnie głowę. Gdyby inkwizytor trochę bardziej zwracał uwagę na mowę ciała, pewnie wzbudziłoby to jego podejrzenia. Ale podświadomie nie chce oskarżać o bycie kobietą osoby o większych bicepsach niż jego.

-To jak na razie tylko podejrzenia.

-Boisz się? Spokojnie, do trującej maści potrzeba irbisiej lilii, a one kwitną co 7 lat. W akademii jestem dopiero od pięciu, zapasy się rozsprzedały, zanim zdołałem cokolwiek kupić...

-To pewna formalność. Patrzyłem na indeksy i muszę przesłuchać każdego, kto nie zaliczył homunkulusa.

Iz wzrusza ramionami. Rozchełstana koszula jeszcze bardziej odsłania płaską klatkę piersiową.

-Myślałem, że powód tego wydedukowałeś już po brzmieniu mego głosu. Bycie kastratem nie jest chyba zabronione?

Pochyla się nad inkwizytorem, tak, że ich czoła się stykają.

-Mam się rozebrać? Chcesz to zobaczyć? Może pomacać? Może spróbujesz mi zwalić, wlać to do wężowego jajka i czekać, aż coś się wykluje? Bez jajec nic się z tego jajka nie wykluje, ale to chyba już sobie wydedukowałeś - syczy Iz. - A może po prostu chcesz się je...

Inkwizytor przechyla się tak bardzo do tyłu, że aż spada z krzesła. Doczołguje się do drzwi.

-Moje podejrzenia zostały już wystarczająco rozwiane. Nie mam czasu...

-Na twoim miejscu nie dotykałabym klamki. 



Iz Smoczakrew. Część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz