Rozdział drugi

14 1 0
                                    

-Ależ teraz nie pora na fiołki, przecież leży śnieg! - powiedział Styczeń. "Śpiewająca lipka. Bajki Słowian Zachodnich", tłum. Lidia Jasnoszowa

Iz mogłaby go wypuścić. Mogłaby po prostu podejść do drzwi, odblokować klamkę, pożegnać inkwizytora i przeprosić za swoje dziwne zachowanie. Prawdopodobnie żaden inny wtedy by jej nie niepokoił, skoro przesłuchało już ją dwóch i żaden nie postanowił spalić jej na stosie.

Zabicie go nic nie zmieni. Pamięta swojego poprzedniego gościa, to, jak latał w kółko po jej pokoju, szukając schowanej czarownicy, i jak wariował, bo różdżka wyczuwająca wiedźmy cały czas kazała mu iść do przodu, gdy Iz pilnowała, aby zawsze znajdować się krok przed śledczym. W końcu otworzyła drzwi do piwnicy, a magiczna wskazówka wykręciła mu ręce, gdy spadał posłany kopniakiem w dół schodów. Zdjęła z trupa płaszcz i znalazła w kieszeni klucz do wynajętego pokoju. Inkwizytor miał ciemnobrązowe, prawie czarne oczy, aby bardziej go przypominać musiała więc rozszerzyć sobie źrenice kroplami z belladonną. Potykała się całą drogę do oberży, ledwo co widząc i w sumie niepotrzebnie, bo karczmarz nic nie podejrzewał. Nikt nie zwracał uwagi na wygląd osoby noszącej uniform, od razu zakładali, że jest tą właściwą. Iz zrobiła tam małą awanturę, taką, jaką zrobiłby łowczy, któremu uciekła zdobycz i który musi teraz jechać za nią do innego miasta, ale chce wcześniej wyżyć się na kimś za swoje niepowodzenie. Mając pewność, że została zapamiętana, poszła zabrać rzeczy z pokoju inkwizytora. Tam, widząc rozciągniętą na łóżku drugą czarownicę, z krwią na udach, podziękowała losowi za belladonnę, która choć trochę zamgliła jej ten straszny widok.

I teraz co? Pomogła dziewczynie, opatrzyła jej rany najlepiej jak umiała, wyprowadziła za mury miasta i otuliła inkwizytorskim płaszczem, nawet zostawiła jej jego sakiewkę (czego szybko pożałowała, gdy za użycie magii dostała zakaz pokazywania się podczas nielegalnych walk) tylko po to, żeby dowiedzieć się, że ta i tak padła ofiarą zbójców, którzy pewnie robili z nią gorsze nawet rzeczy niż inkwizytor. Nic nie zmieni przeznaczenia.

Naprawdę nie ma sensu go zabijać, ale Iz nie musi podejmować racjonalnych decyzji. To, że nic nie zmieni przeznaczenia ma swoje plusy - można w kółko popełniać ten sam błąd.

Iz powoli otwiera szufladę i wyciąga z niej sierp, którego używa do ścinania ziół. Inkwizytor celuje w nią z miniaturowej kuszy, którą trzymał ukrytą w fałdach płaszcza.

-Nie zdążysz strzelić - mówi Iz. Stoi na drugim końcu pokoju i aby go zranić, musiałaby przeskoczyć nad stołem, podczas gdy bełt z kuszy dosięgnąłby ją w ułamku sekundy.

Inkwizytor pada martwy, z kwitnącą irbisią lilią wyrastającą mu prosto z serca. W tym samym momencie Iz kuli się, wstrząsana torsjami. Nie umie jeszcze na tyle dobrze posługiwać się magią, żeby każde jej użycie nie skutkowało mdłościami i ćmiącym bólem. Spogląda z górę i widzi, że inkwizytorowi jednak udało się w ostatniej chwili wystrzelić z kuszy i gdyby nie zrzygała się na podłogę, bełt pewnie by ją dosięgnął. Inni nazwaliby to pewnie szczęściem, ale ona tak bardzo nienawidzi swojego życia, że dla niej to co najwyżej zbieg okoliczności.

Przeznaczenie.

Kuli się na podłodze obok wymiocin. Za chwilę będzie musiała wstać i to wszystko posprzątać, ale boi się, że jeśli zrobi to za szybko, zemdleje. W końcu się podnosi. Najpierw ściąga z ręki inkwizytora złoty sygnet i wrzuca go do drewnianej skrzyneczki, obok dwóch pozostałych. Słyszała gdzieś, że miano seryjnego mordercy otrzymuje się po dokonaniu trzech zabójstw.

W myślach przygotowuje listę rzeczy, które musi zrobić. Posprzątać podłogę. Pokręcić się trochę po mieście w ubraniu inkwizytora, żeby to nie jej dom był ostatnim miejscem, gdzie widziano go żywego. Zniszczyć listę osób, które nie zdały egzaminu z przygotowania homunkulusa. Zastanawia się, czy poprosić któregoś z profesorów o możliwość wyrwania kartki z ksiąg, czy po prostu wylać na nią atrament. Jest na tyle zdolna, że jej wybaczą, tym bardziej, że wiedzą, jak bardzo wstydzi się swojego głosu.

Większość dziewcząt udających mężczyzn, aby dostać się do Alchademii, wypijała żrący kwas lub po prostu uczy się modulować głos. Przykrywka działała, dopóki nie musiały użyć własnej spermy do niektórych z zaklęć, dlatego Iz przezornie wybrała inne usprawiedliwienie. Powodem tej decyzji były też jej plany po uzyskaniu dyplomu - tamte planują pozostać alchemikami, ale księżniczka mówiąca grubym basem brzmiałaby dość dziwnie. 

Przez chwilę zastanawia się, czy po prostu nie pozwolić kolejnemu inkwizytorowi spalić kilku z nich na stosie. Nie lubią się, bo jej sopran jest ulubionym tematem żartów tych suk, które za wszelką cenę chcą odwrócić uwagę od swoich obandażowanych piersi i malutkich rączek, ale Gildii Inkwizytorów Iz nie lubi jeszcze bardziej i nie będzie ułatwiać im zadania. Musi też sprzedać gdzieś rzeczy inkwizytora. W końcu - zająć się też jego ciałem. Klnie. Jak ona nienawidzi tych jebanych pieczarek. 

Iz Smoczakrew. Część pierwszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz