nasz Anioł Stróż

15 1 0
                                    

Nie mogłem zasnąć. Przyzwyczajony byłem do dźwięku imprez, muzyki, sporadycznych wrzasków i przejeżdżających aut w mieście, a nie do niczym niezmąconej ciszy.
Podniosłem się do pozycji siedzącej. W panującym mroku dostrzegałem zarysy śpiących sylwetek moich kolegów z klasy. Wsłuchałem się w równe oddechy. Nikt nawet nie chrapał, a przecież byłem przyzwyczajony do tego dźwięku, zwykle dochodzącego zza ściany, z pokoju rodziców.

Nocleg urządziliśmy sobie u stóp rozłożystego liściastego drzewa. Na urwanych patykach rozłożyliśmy płachtę a dół wymościliśmy liśćmi i kocem. Weronika postanowiła, że zrobimy warty - dwie osoby na godzinę. Niewiedziałem, która jest, ponieważ mój telefon został stłuczony i zmiażdżony przez upadek Dymitruka. Kilka telefonów przetrwało, ale nie mogliśmy wezwać pomocy z powodu braku zasięgu i Internetu.

Po chwili do "namiotu" weszły dwie dziewczyny. Podeszły do mnie, lecz widząc, że już nie śpię zaczęły budzić Weronikę. Jak się okazało, ona też czuwała.

Wyszliśmy na zewnątrz. Popatrzyłem się w górę. Pomiędzy koronami drzew prześwitywał blask gwiazd i księżyca. Spojrzałem na Werę. Szła moim tempem, chociaż stawiała kroki uważnie i z rozmysłem. Przypomniałem sobie o jej żebrach. Zapomniałem o tym, ponieważ nie narzekała na niedogodności spowodowane złamaniem kości.

- Dalej bolą? - Spytałem wskazując w okolice jej brzucha.

- Tak, ale jest znośnie. - Uśmiechnęła się. - Siadamy pod drzewem?

- Czemu nie.

Wybraliśmy drzewo i siedliśmy opierając plecy o twardą korę.

- Kiedy nasz wychowawcą umierał, pobiegłam do niego. - Po dłuższej chwili ciszy popatrzyłem się na nią i zachęcająco skinąłem głową. Dziewczyna wezbrała w sobie siły, wypuściła powietrze i mówiła dalej. - Powiedział, że nic nie wiedział. Bardzo przepraszał za to zajście. Powierzył mi dowodzenie nad wycieczką i kazał przysiąc, że doprowadzę was całych i zdrowych na skraj lasu.

Wyciągnąłem dłoń w stronę Weroniki. Chwyciła ją, więc przyjacielsko poklepałem jej rękę.

- Jakoś sobie poradzimy.

- Tak, damy radę. - Uśmiechnęła się krzepiąco.

- W sumie... Jak ty nas obroniłaś? Gdzie nauczyłaś się walczyć?

- Lata treningów z tatą.

- Aha. – Odpowiedziałem, lecz odpłynąłem już myślami od rozmowy.
Siedzieliśmy w ciszy, ale nie przeszkadzało mi to. Pomimo całej tej strasznej sytuacji czułem się spokojny. Krwawe wydarzenia wydawały się odległe za sprawą długiego marszu, a ciągły uśmiech Wery działał kojąco. Wpatrzyłem się w przestrzeń przede mną. Oczami wyobraźni widziałem sceny walki, gdzie to ja powalałem wszystkich przeciwników ratując klasę z opresji.

- Minęła już godzina. - Z rozmyślań wyrwał mnie jej głos. Wstałem i wyciągnąłem rękę do nastolatki. Ta tylko pokręciła głową.

- Nie idziesz?

- Nie zostanę tutaj, jako dodatkowa para oczu. Z resztą i tak nie zasnę. Idź spać i zawołaj Lenę i Laurę.

~*~

Rano znowu wyruszyliśmy. Zastanawiałem się czy tylko ja mam takie uczucie ssania w żołądku, lecz nie pytałem. Szliśmy w ciszy, jeden za drugim, prowadzeni przez Weronikę. Zmierzaliśmy ciągle w jednym kierunku, mając nadzieję na rychły koniec lasu i wolność. Miałem już dość ciągłego chodzenia po wzniesieniach i dolinkach, klucząc między drzewami. Bolały mnie stopy i mięśnie, z których istnienia nie zdawałem sobie nawet sprawy, jednak obserwując innych członków grupy cieszyłem się z mojej skromnej kondycji wyrobionej przez zajęcia piłki ręcznej.

- Patrycja, odłóż to! - Krzyknęła Weronika, wyrywając dziewczynie coś z ręki. Zamarła.

Spojrzałem na ziemię i zobaczyłem warchlaka. Byłem kiedyś w zoo. Pamiętam, że dziki bardzo opiekują się swoimi młodymi i nie dopuszczają do nich ludzi. Czytałem też wierszyki Brzechwy i wiedziałem, że dzik jest dziki i ma ostre kły.

- Nadchodzi mamuśka! - Krzyknęła Wera. – Wszyscy, na drzewa.

Na te słowa wszyscy się rozbiegli. Rozpaczliwie próbowali wspiąć się na grube pnie, lecz z mizernym skutkiem. Pech chciał, że znajdowaliśmy się w okolicy, w której gałęzie zaczynały się dopiero ponad dwoma metrami.
W związku z tym, za punkt honoru wziąłem sobie pomóc innym. Zostać bohaterem tak jak Weronika i przyczynić się do odratowania naszych żyć. Zawołałem Karola i Michała i stworzyliśmy ludzką piramidę, a raczej drabinę i podsadzaliśmy po trójce ludzi na każde drzewo. W końcu moi przyjaciele sami znaleźli się na jednym z nich i wyciągali w moim kierunku ręce. Po chwili już sam byłem bezpieczny. A L E.

- Weronika, uciekaj! - Ktoś krzyknął. Jest za tobą, biegnij!

- Weronika, tutaj! - Zawołałem. Nie mogłem uwierzyć, że o niej zapomniałem.

Ona jednak nie zareagowała. Zza paska wyciągnęła nóż - ten sam, którym zamordowano naszego wychowawcy, ten sam, którym odzyskała naszą wolność i powalała napastników. Obróciła się we wskazaną stronę i stanęła oko w oko ze zwierzęciem. Przerzucała ciężar z nogi na nogę, szykując się do ataku. Z drugiej strony słychać było prychanie lochy sparowane z rozkopywaniem ziemi kopytami.

Rzuciły się na siebie, lecz dziewczyna widocznie zapominając przez adrenalinę o połamanych żebrach, przewróciła się z jękiem na ziemię, nie zdążając zaatakować dzika. Zwierzę przybiegło i szturchnęło ją w bok. Weronika Krzyknęła. Z wielkim wysiłkiem obróciła się na plecy, lecz nim podniosła rękę z ostrzem, dzika świnia wykorzystała odsłonięcie się przeciwniczki. Ostre kły zatopiły się po samą nasadę w klatce piersiowej. Sekundę później, nóż został wbity w szyję zwierzyny.

- Weronika!

Zeskoczyłem z drzewa I odsunąłem nieżywą kupę mięsa, wydobywający z pod spodu ciało bohaterki.

- Weronika, nic ci nie jest? Wszystko dobrze? - Pytałem jak głupi, a odpowiedź nie nadchodziła. - Wera... Żyjesz? - Odpowiedziała tylko cichym mruknięciem. - Dziewczyno, wygrałaś! Znowu nas ocaliłaś! - Mówiłem drżącym głosem. - Będzie dobrze. - Jęknąłem, widząc stronę krwi wypływającą spod jej lewej piersi. - Wyliżesz, się. Wydostaniemy się stąd, spokojnie. - Zdjąłem bluzę i przycisnąłem gruby materiał do rany.

- Łukasz, to na nic. Ubrudzisz sobie ją tylko. - Charcząc, chwyciła moją rękę. - Doprowadź ich do skraju lasu i sprowadź pomoc. Obiecuj.

- A ty? - Zapytałem. Nie dostałem odpowiedzi. Przymknęła oczy, potem znowu je otworzyła, popatrzyła się na mnie, uśmiechnęła i odwróciła wzrok. Wpatrzyła się w punkt przed sobą. Jej oczy zaszły mgłą i już nigdy nie powróciły do normalnego stanu. - Obiecuję. - Szepnąłem.

Położyłem jej głowę na suchym mchu. Podparłem się rękami o podłoże i z trudem wstałem. Nogi miałem dosłownie jak z waty. Rozejrzałem się wokół. Wszyscy stali w okręgu i patrzyli się na mnie w oczekiwaniu. Zapewne nie słyszeli naszej rozmowy. Pokręciłem przecząco głową. Spuścili wzrok rozumiejąc, co miałem na myśli.

- Chodźmy.

Podniosłem jeszcze ciepłe ciało i zarzuciłem je sobie na ramię. Weronika straciła życie i nic nie mogło tego cofnąć. Żadne siostrzane przytulenie, żaden pocałunek miłości, żaden eliksir, nie mógł przywrócić jej życia. Poświęciła się dla nas. Była naszym Aniołem Stróżem.
Ścisnąłem ją.

- Dziękuję ci, Weronika. - Po moim policzku spłynęła łza.


~*~

Doszliśmy na skraj lasu. Dalej zobaczyliśmy drogę oraz przewody telefoniczne. Ten, kto miał taką możliwość dzwonił do rodziny, na pogotowie, po pomoc.
Siedziałem na skraju betonu z Werą opartą o ramię. Trzymałem ją za rękę i czekałem na koniec tej historii.

Anioł StróżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz