Azyl i Obrońca

128 7 2
                                    

TW PRZEMOC, BULLYING

W lesie zawsze było cicho. Szum rzeki i ćwierkanie ptaków nie zakłóca ciszy, tylko podkreśla. Tak samo jak zabłąkany wiatr, podrywający ku górze płatki zwiędłych kwiatów, które ściskał w spoconej dłoni Stede Bonnet. Jego szybkie rozbrzmiewające w ciszy kroki, również ją podkreślały.

Jedyne co zakłócało ciszę to krzyki i wyzwiska rzucane w jego stronę przez o wiele starszych chłopców. Szukali go, a on nie potrafił się ukryć. Na myśl przychodziła mu tylko altanka we wschodniej części lasu. Co prawda ten las nie należał do jego rodziny, ale tu rosły najpiękniejsze kwiaty. Teraz pozostały z nich tylko marne łodygi, od pędu już wszystkie płatki opadły. Było mu tak wstyd...

Widział już altankę i nie słyszał ani krzyków ani kroków starszych chłopców, więc zwolnił. Nie wiedział czy to ze zmęczenia miał przywidzenia, czy to po prostu światło prześwitując przez liście płatało mu figle, ale zdawało mu się, że w pobliżu altanki coś się porusza. Przetarł więc oczy i ostrożnie podszedł bliżej.

Teraz był już pewien, że stał tam człowiek. Na oko był o kilka lat starszy od Steda. Nie wyglądał jednak jak ci starsi chłopcy. Był przede wszystkim brudny; w jego ciemne, tłuste, zlepione włosy wkręcone były liście i małe gałązki. Prosta, biała koszula, którą miał na sobie była na niego o wiele za duża i w wielu miejscach przetarta. Przypomniał przez to leśną nimfę, którą Stede widział w książkach bajkami. Pokrzepiony tą myślą postanowił podejść bliżej niego i spróbować się przywitać.

Gdy Stede był zaledwie kilka kroków od altanki, zauważył, że chłopiec nie miał butów. Zgubił je tutaj w lesie, czy po prostu ich nie miał? Dla Steda było to niezrozumiałe. Jego ojciec miał rację. Był tylko głupim, bogatym dzieciakiem, który na nic nie zasłużył...

Żeby oderwać się od tych wspomnień, przeniósł swoją uwagę na chłopca. Z zafascynowaniem przyglądał się, jak próbuje oderwać złote elementy ze zdobień altanki. Przychodziło mu to z godną podziwu łatwością. Urwał już czwartego pozłacanego listka z kolumny i zadowolony odwrócił się w stronę Stede'a, który urzeczony jego widokiem nie potrafił się ruszyć z miejsca.

Gdy chłopiec zobaczył Stede'a, z jego twarzy natychmiastowo znikło zadowolenie. Zastąpił je grymas strachu. W obronnym geście wyrzucił wszystkie listki, które miał w kieszeni i rzucił się do ucieczki.
- Poczekaj! - zawołał za nim Stede, czego od razu pożałował. Przecież przez to starsi chłopcy mogą go znaleźć! - Poczekaj - powtórzył i spojrzał na chłopca. Ten był tym tak zdziwiony, że się zatrzymał. - Widziałeś tu gdzieś młodego Badmmitona? Wysoki, długie włosy, ubrany w...
- Nie ma tu nikogo - odpowiedział szybko chłopiec, a po chwili zawahania dodał - Proszę, nie mów swojemu ojcu co zrobiłem. Oddam zaraz to wszystko, tylko proszę nikomu nie mów... Moja matka tu służy i pewnie przez to straciłaby pracę...
- To nawet nie jest mój dom, więc mój ojciec nie może ci nic zrobić. - uspokoił go Stede. Chciał jak najdłużej podtrzymać rozmowę z Nimfą, bo tak postanowił nazywać chłopca w myślach. Z ulgą zobaczył, jak z jego ciała znika napięcie i strach. - Spokojnie. - szepnął. - Tylko lepiej bądź cicho, bo tu są...

- Tu jest! - usłyszał za sobą głos starczego chłopca. - Nigel, chodź tu szybko! I zawołaj resztę.

Stede jęknął z przerażenia. Był tak zapatrzony w nowo poznanego chłopca, że nie usłyszał ich kroków. Widocznie na to zasłużył. Miał tylko nadzieję, że nic nie zrobią Nimfie, który nagle gdzieś zniknął. Może uciekł? Stede był zbytnio sparaliżowany strachem, żeby się odwrócić, co dopiero uciec.

- No no, kto tu dzisiaj u mnie zawitał. Stede Bonnet, witamy w naszych skromnych progach. - ponownie usłyszał za sobą głos, ale tym razem inny, znajomy. Był to Badmmiton, syn właściciela lasu, w którym rosły najpiękniejsze kwiaty. - Może byś się odwrócił? Nieładnie tak ignorować gospodarza. Tatuś cię nie nauczył? - spytał złośliwie, a dookoła rozległy się śmiechy.

- A może chce, żeby ktoś mu pomógł?

- Biedny bobas Bonnet nie potrafi się sam odwrócić.

- Zobaczcie jak zacisnął pięści! Badmmiton, lepiej uważaj, nie wiesz do czego ta bestia może być zdolna!

- Gdzie zgubiłeś swoje kwiatki Bonnet?

Kwiatki... Ich łodygi nadal ściskał w ręce. Nie warto tyle cierpieć dla głupich łodyg. Jedyną pociechą było to, że w tej chwili nie widział go ojciec. Oczekiwał od niego wybudowania domu, posadzenia drzewa i spłodzenia potomka. On nie spełniał żadnych z tych oczekiwań, więc był porażką.

- Bonnet, pokaż swoje kwiatki. - to Badmmiton podszedł do niego, czego Stede, pogrążony we wspomnieniach nie zauważył. Czując jego oddech na swojej szyi wzdrygnął się. - Co? Chyba się nie boisz? Mały bobas Bonnet zgubił swoje małe kwiatuszki w złym dużym lesie.

Znowu rozległy się śmiechy. Wśród nich był jednak jeden, który brzmiał inaczej. Szczerzej. Ale w tym było coś jeszcze. Brzmiał, jakby wyśmiewał nie Steda, ale jego oprawców. Stede nie potrafił tego wytłumaczyć, ale go to pokrzepiało. Gdy już wszystkie inne śmiechy ucichły ten brzmiał nadal.
- Głupi bogaci ludzie... - usłyszeli zuchwały głos, który Stede, jako jedyny, rozpoznał.
- Nimfa? - spytał nieśmiało.
- Co, Bonnet? - zaśmiał się Badmmiton - Myślisz, że cię obronią leśne duszki?

Las groźnie zaszeleścił. Jakby był żyjącą istotą, która zareagowała na jego wezwanie. Badmmiton widocznie się tego przestraszył, bo nieznacznie odsunął się od Steda. Las jakby tylko na to czekał.

Stede ośmielony chwilowym rozproszeniem Badmmitona postanowił się odwrócić. Z zarośli, za grupą starszych chłopców, wyłoniła się ręka trzymająca kamień, który cisnęła prosto w Badmmitona. Ten zaklął i złapał się za głowę, już kompletnie nie zwracając uwagi na Steda.

- Hej, tu jestem! - odezwał się wesoły głos zza zarośli.

- A może tutaj? - szepnął wystarczająco głośno ten sam głos zza altanki, która przecież była dobre kilka kroków od owych zarośli.
- Co do... - rzucił Badmmiton, przecierając skroń.

- Może jednak tu? - spytał głos, tym razem z głębi lasu. Echo odbiło go kilka razy, potęgując uczucie grozy.

- Kim jesteś?! - zawołał w przestrzeń Badmmiton.
- Jestem tu. - powiedział spokojnie głos, a jego właściciel pojawił się tuż przy Badmmitonie.

Ten ze zdziwienia najpierw odskoczył. Jednak gdy zauważył, jak wygląda właściciel głosu zaśmiał się kpiąco. Stede również to zauważył. Był to Nimfa! Nie miał pojęcia, jak zdołał pojawiać się tak szybko w różnych miejscach, ale teraz nie dbał o to. Po prostu czuł ulgę, że uwaga Badmmitona skupia się na kimś innym.

- Masz swojego wybawiciela, Bonnet. - wysyczał Badmmiton, lustrując Nimfę wzrokiem. Nie robił tego tak samo miło jak Stede. W jego oczach była pogarda i obrzydzenie. - Kto cię tu wpuścił?
- Sam wszedłem. - powiedział zuchwale, jednocześnie beztrosko i złowrogo. Stede mimowolnie uśmiechnął się. Chciałby potrafić tak samo przeciwstawiać się Badmmitonowi i reszcie. Teraz jednak potrafił tylko stać i liczyć na to, żeby Nimfa go obronił.

and they were co-capitans || our flag means deathWhere stories live. Discover now