Azyl i Obrońca (część druga)

35 5 3
                                    

TW PRZEMOC, BULLYING, KREW, DEREALIZACJA, ATAKI PANIKI, CHUJOWI RODZICE

- Las jest przecież dla wszystkich.
Słysząc to, zarówno Badmmiton, jak i reszta starszych chłopców zaczęła się śmiać. Wtedy po raz drugi Stede zobaczył strach i zmieszanie na twarzy Nimfy. Ale w tym było coś jeszcze. Złość? Wręcz wściekłość. Wydawało się, jakby za chwilę miał wybuchnąć.

Badmmiton widocznie to zauważył, bo trzymał między nimi bezpieczny dystans.
- Akurat ten las nie jest dla wszystkich. - oznajmił z dumą Badmmiton - Cały należy do mojego ojca.
Powiedział to z tak niedorzeczną dumą, że rozśmieszył nawet Steda. Ale on nie miał odwagi się otwarcie zaśmiać. W przeciwieństwie do Nimfy. On na te słowa śmiał się jeszcze szczerzej, niż na początku tej dziwnej sytuacji. Gdy uspokoił się wystarczająco, żeby mówić powiedział:
- Akurat ten las - zrobił dramatyczną pauzę - nie jest dla wszystkich. - przedrzeźniał go Nimfa, przesadnie machając rękami.
- A już na pewno nie dla takich... osłów jak ty - kontynuował nieco zbity z tropu Badmmiton. - Nie wystarczają ci doki nad Tamizą? Śmierdzisz jak tamtejsze ścieki.
Nimfa spoważniał i już się nie śmiał. Na jego twarzy widniała mieszanina złości i zawstydzenia. Zadowolony z tej reakcji Badmmiton podszedł do niego nieco bliżej i kontynuował.
- Zrozum, po prostu tu nie pasujesz. Nie jesteś... tym typem człowieka. I raczej nigdy nie będziesz.  Kiedyś, jak zaczniesz tu służyć... To może być twoja szansa. Może wtedy cię wtedy cię umyją.
Po tych słowach splunął mu pod nogi.

Nimfa zareagował od razu. Całą wściekłością, którą w sobie gromadził. Nagle znalazł się bardzo blisko Badmmitona i w złości złapał go za koszulę.
- Hej spokojnie. - powiedział Badmmiton, starając się zachować opanowany ton. Jednak było widać, że się przestraszył. - Załatwimy to jak mężczyźni, dobrze? Nie uciekając się do przemocy, nie warto.
- Ty już się uciekłeś do przemocy, więc ja też mogę. - warknął Nimfa.
- Jaka przemoc? - prychnął Badmmiton odzyskując werwę. - Przecież cię nie uderzyłem, ani nic. Za bardzo się tobą brzydzę, jeszcze bym się czymś zaraził. Kto wie czy to szczepione. - zaśmiał się złośliwie, a wraz z nim pozostali chłopcy.

Wszyscy oprócz Steda. On z przerażeniem patrzył na twarz Nimfy, która zmieniała się ze wściekłości w zawstydzenie, a potem spowrotem we wściekłość. Jeszcze większą niż przedtem. Biernie obserwował, jak niepostrzeżenie wyciąga z kieszeni spodni listki, które wcześniej odrywał ze zdobień altanki. Dopiero teraz zauważył, jak ostre mają zakończenia. Zrozumiał, co to oznacza za późno. Mimo tych wszystkich okropności, które zrobił mu Badmmiton chciał go ostrzec.

Zorientował się jednak za późno, bo Nimfa już zdążył wbić je w to samo miejsce na skroni, gdzie wcześniej wylądował rzucony przez niego kamień. Badmmiton krzyknął z bólu i osunął się na trawę. Reszta chłopców już się nie śmiała, tylko w strachu przed gniewem Nimfy rozpierzchła się po lesie.

Mimo ograniczonej widoczności i przez przekrwione oko Badmmiton to zauważył. Podniósł się z ziemi i zaczął za nimi rozpaczliwie krzyczeć, w nadziei, że się zatrzymają i mu pomogą.
- Nie wrócą. Sam jesteś taki słaby, prawda? I śmierdzisz! Śmierdzisz strachem! Śmierdzisz strachem! Śmierdzisz strachem! - za każdym krzykiem szedł cios zadawany złotymi listkami, aż Badmmiton ponownie upadł na trawę.

Nimfa górował nad nim. Jego rozwiane, zlepione od brudu i potu włosy przypominały macki.
- Jesteś tylko głupim, bogatym chłopcem z fryzurą na krokieciarza i o wiele za dużym ego, który nie zapracował sobie na nic co posiada! - krzyknął - Nie jesteś szczęściarzem! Będę twoim przekleństwem!

Na te słowa nie tylko Badmmiton jęknął z bólu. Zrobił to również Stede, któremu słowa wypowiedziane przez Nimfę przypomniały słowa ojca. Był to jednak inny ból niż ten fizyczny. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej tak się czuł. Świat dookoła mu się rozmywał, przez to wszystko wydawało się o wiele bardziej straszne. Krzyk Nimfy mieszał się z jękami bólu Badmmitona. Nie był zmęczony ani senny, jednak to wszystko wydawało mu się jakby przytłumione i niewyraźne.

Altanka przed nim była zastraszająco podobna do innej altanki. Tej, w której jego ojciec zarżnął tą przeklętą gęś. Zdawało mu się, jakby rozmyte kształty zlepiły się w kształt sylwetki ojca trzymającego gęś bez głowy.
- Widzisz co narobiłeś, Stede? - odezwał się ojciec - Jak teraz twój nowy przyjaciel cię zobaczy, to uzna cię za takiego samego jak Badmmiton. Bo jesteś taki sam. Też jesteś głupim bogatym chłopcem, który śmierdzi strachem! - syknął, po czym zniknął za ścianą altanki. - Nadal tu jestem Stede! Zawsze jestem! - krzyczał. Mimo że Stede już nie mógł go widzieć, bał się. Przytłoczony upadł na trawę i ciężko oddychał. Co jeśli ojciec był tu zawsze? Pewnie widział, jak zrywa kwiatki i zachwyca się nimi, jak zostaje upokorzony przez starszych chłopców, jak teraz żałośnie nie potrafi się przed nimi obronić...

- Hej, co się dzieje? - spytał z troską głos, który wcześniej krzyczał, przerywając tym paranoiczne myśli Steda. Dopiero wtedy zorientował się, że rzeczywiście leży na trawie i ma otwarte usta, jakby krzyczał.
- Przepraszam - wyszeptał Stede, nawet nie otwierając oczu. Wiedział, że to Nimfa, jednak nie wiedział czego się po nim spodziewać. Dziwiło go, że jego głos tak szybko przeszedł z wściekłości w troskę, ale był to chyba dobry znak.
- Za co? - zdziwił się Nimfa, a Stede w końcu otworzył oczy i zobaczył go pochylającego się nad Stedem.
Szczerze się ucieszył, jednak gdy przypomniał sobie, że przecież Nimfa uważa go za takiego samego głupiego, bogatego chłopca zaczął się bać, że zaraz i jego zacznie bić. Mimo że nic - ani wyraz twarzy Nimfy, ani jego głos i słowa, które wypowiadał - na to nie wskazywało.

- Za to, że jestem takim samym głupim, bogatym chłopcem jak Badmmiton. Pewnie teraz mnie nienawidzisz i chcesz mnie pobić, albo nawet zabić. Zasługuję na to. Na pewno nie na to bogactwo. Ty bardziej zasługujesz, bo na pewno już wcześniej cię obrażali i przez to masz uraz do arystokracji. Rozumiem to. Jeśli poczujesz się po tym lepiej to zabij mnie. W domu pewnie i tak tego nie zauważą. Może nawet się ucieszą, że taki ktoś jak ja już nie będzie ich problemem.
- Hej, może... - zaczął Nimfa, ale Stede nie dopuścił go do głosu.

- Gdyby nie ja moja rodzina byłaby szczęśliwsza, tak jak inne rodziny z miasta.
- Chcesz, żebym ci... - spróbował znowu Nimfa, ale Stede ponownie mu przerwał.
- Ojciec ma rację, nie zasługuję na nic co mam!
Zerwał się z ziemi i zaczął niespokojnie się rozglądać.
- Był tu! Sam mi to powiedział! Nie jestem arystokratą. Jestem głupcem!

- Słuchaj... - Nimfa wstał za Stedem i wyciągnął do niego rękę.
- Co? - spytał podenerwowany Stede - Chcesz mi teraz powiedzieć, że mnie nienawidzisz? Śmiało, słyszałem to od wielu osób. - ukrył twarz w dłoniach i ze zrezygnowaniem rzekł - Teraz się bardzo przed tobą zbłaźniłem. Już kompletnie masz mnie za wariata.
- Nie, ja...
- Nikt się nie chce zadawać z wariatami!
- Ale ja... - Nimfa starał się ostrożnie dotknąć twarzy Steda, żeby rozsunąć jego palce, jednak Stede odwrócił od niego twarz.- Tak naprawdę w ogóle nie powinienem się zadawać z ludźmi dookoła. Tylko ich krzywdzę.

- Posłuchaj mnie w końcu! - krzyknął Nimfa i agresywnie złapał Steda za ramiona, który tak przestraszył się tą nagłą reakcją, że natychmiastowo zamilkł i sam odsunął swoje ręce od twarzy.
- Dziękuję - powiedział już spokojniej Nimfa i spytał - Jak się nazywasz?
- Stede Bonnet. - powiedział przerażony Stede.
- Stede przestań myśleć! - zawołał do niego Nimfa.

and they were co-capitans || our flag means deathWhere stories live. Discover now