04. O jeden raz za dużo

636 71 136
                                    

W sobotni poranek obudził go deszcz uporczywie i głośno uderzający o szyby. Nie, żeby go nie lubił, jednak tym razem ten dźwięk kojarzył mu się wyjątkowo nieprzyjemnie, zważywszy na okoliczności. Nie chciało mu się wstawać, Ayaka musiała być tego samego zdania, ponieważ spała po drugiej stronie łóżka jak zabita. Thoma leżał w jednej i tej samej pozycji od dłuższej chwili, czując jak drętwieją mu kończyny. W końcu poruszył się, może zbyt gwałtownie, wybudzając tym narzeczoną i zwracając na siebie jej uwagę. Spojrzała na niego sennie i uśmiechnęła się, od razu sięgając do jego włosów, by pieszczotliwie je przeczesać. To było jej małe przyzwyczajenie.

— Dzień dobry — przywitała się z nim, zbliżając się, by go ucałować jego usta i niezmiennie ciesząc się, kiedy Thoma przygarnął ją bliżej, odwzajemniając krótko pocałunek.

— Dzień dobry, księżniczko. Jak się spało? — zapytał ciepłym tonem, bawiąc się jej palcami.

— Chrapałeś i gadałeś przez sen — roześmiała się, wyplątując się z jego objęć, by narzucić na odziane jedynie w koronkową bieliznę ciało satynowy szlafrok. — To do ciebie niepodobne.

— Ciekawa sprawa — zgodził się, kładąc się jeszcze na moment i leżąc tak na plecach, by podziwiać jak Ayaka porusza się z gracją po pomieszczeniu.

Obserwował jak chwilę później zakłada na siebie dopasowane spodnie i elegancką, białą koszulę, odnosząc wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu żaden widok tak go nie zasmucił. Powinien się cieszyć, sprawiać jej radość komplementami, ale żaden nie potrafił opuścić jego ust, kiedy myślał zupełnie o kimś innym i kto inny zajmował w tej chwili jego głowę. Bezradność i wstyd, żal i lęk — nie miał pojęcia, co robić dalej i czego się chwytać, by uciec od tego, od czego tak naprawdę nie miał szansy uciec. Los bezlitośnie rzucał mu kłody pod nogi, śmiejąc się z niego, gdy z rozpaczą próbował przeskoczyć każdą z nich, w końcu spektakularnie lądując twarzą w błocie. Chciał wierzyć, że wkrótce koszmar i to poczucie ciągłego niepokoju się skończą.

— Muszę jechać na chwilę do firmy, wytrzymasz? — Ayaka wyciągnęła z szafy beżowy płaszcz i spojrzała przez ramię na swojego narzeczonego.

— W sobotę? — zdumiał się, siadając na brzegu łóżka i wciągając na siebie koszulkę oraz jeansy.

Nie rozumiał dlaczego jedzie do pracy w sobotę, ale czy miał prawo w to wnikać?

— Tak, zostawiłam portfel w szufladzie i muszę po niego jechać. — wyjaśniła z tą przyjemną dla ucha nutą, którą tak kochał Thoma. — Kocham cię.

— Ja ciebie też, wracaj szybko — odparł, żegnając się z nią całusem jak miał to w zwyczaju.

Pośpiesznie zeszła po schodach na dół i minąwszy siedzącego w salonie brata, opuściła rezydencję, nawet nie rzucając mu spojrzenia.. Jeszcze chwila w jednym pomieszczeniu z Thomą i poczucie winy obżarłoby ją do samych kości.

Teraz przynajmniej wiedziała, jak to jest dusić się i umierać powoli od własnych, obrzydliwych kłamstw.

Wsiadła za kierownicę swojego samochodu i położyła dłonie na kierownicy, zerkając na leżący w małym schowku portfel. Po chwili z piskiem opon i tym nieznośnym uczuciem zażenowania w środku, odjechała spod rodzinnego domu, udając się ku ścisłemu centrum miasta.

***

Wróciła późno, ale nie zagadywał do niej o to. Skoro tak, to znaczy, że miała ku temu swój powód. Nie był jednak w stanie wyrzucić tego z głowy, gryzło go to, jak jakiś przeklęty robak. Dla zachowania pozorów przywitał się z nią normalnie, jednak był widocznie zestresowany i szybko dotarło do niego, że zaczyna popadać w jakąś paranoję. Z jednej strony — Ayato, który ciągle kręcił się w pobliżu i co rusz łapał okazję do zaczepienia go. Z drugiej — Ayaka, uspokajająca go i dbająca, by jego psychika była w nienaruszonym stanie. Thoma wewnętrznie wył w agonii, zrozumiawszy, że oboje rodzeństwa zaczyna tak samo rozstawiać go po kątach. Ayaka była jednak dopiero czubkiem góry lodowej, gdyby porównać ją do Ayato. Ociekająca niewinnością i słodyczą,  podczas gdy w jego fiołkowych oczach widział ciągle niezrozumiałą zazdrość i złość, nie czerpiąc z tego jednak żadnych benefitów. Nawet trochę bawiło go to, iż myślał, że rozmowa cokolwiek zdziała — przestał łudzić się, że dostanie swój upragniony spokój i uwolni się od tego spojrzenia, śledzącego go na każdym kroku.

No Air | AyathomaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz