— Jak na moje, to powinieneś uciekać z tej rodziny. Ostrzegałem cię, że wchodzisz do gniazda węży, ale nie chciałeś mnie słuchać. — paplał Gorou, kręcąc się po kuchni Thomy, który leżał na kuchennym stole i nawet nie miał siły, by cokolwiek przyjacielowi odpowiedzieć.
Gorou miał rację, jednak Thoma ani myślał się do tego przyznawać. To nie był jego świat i jego bajka. Różnił się znacząco od tamtych ludzi, odstawał od nich pod każdym względem i żadna miłość do Ayaki nie mogła tego zmienić, teraz to wiedział. Łudził się, że może z czasem wszystko będzie wyglądało inaczej i że jakoś się zaadaptuje, jednak to co działo się ostatnio dobitnie pokazało mu, że musi to skończyć zanim wplącze się w większe gówno.
Tylko czy mogło go spotkać coś gorszego niż Ayato?
Zaśmiał się gorzko do własnych myśli i wstał, by zrobić sobie kawy. Nadal czuł się słabo i dręczyły go mdłości, w dodatku psychicznie był na poziomie zerowym, a mimo to uznał, że powrót do pracy to jedyny ratunek. Jeśli nie zrobi czegoś, by się oderwać od nieprzyjemnych myśli, to owe myśli zjedzą go żywcem.
— Kiedyś ucieknę — odparł w końcu Thoma, ze smutnym uśmiechem błąkającym się na ustach. — Długo tak nie pociągnę, wykańcza mnie to.
— Skoro więc wiesz, że jest ci źle, to odejdź od Ayaki i odetnij się od tej popieprzonej rodzinki. — naciskał Gorou, przyglądając się blondynowi.
— Cholera, kocham ją, nie kumasz? Pomimo tego, co się stało, to kocham ją i chcę z nią być — upierał się Thoma. — Jeśli będzie trzeba, to zacznę nalegać, żebyśmy się oboje wynieśli na swoje i tyle.
— Myślisz logicznie? Kto by chciał wynosić się z tak wielkiego domu do jakiegoś małego kurwidołka? Ona ma kasę i na dobrą sprawę nawet pracować nie musi, wszystko ma podstawione pod nos.
We wszystkim, co mówił Gorou była prawda, której Thoma nie chciał widzieć. Nie dało się jednak ukryć, że owa prawda bolała i chociaż nie chciał, to czuł to całym sobą. Każdy ruch, gdy o tym myślał, sprawiał mu dyskomfort i nie mógł się tego wyzbyć. Pragnął wymazać z pamięci ostatnie dni i miesiące, gdy było mu tak źle, że po prostu chciał umrzeć. Miał jednak pracę, mieszkanie za które musiał płacić i kobietę, więc nie mógł tak po prostu się poddać, chociaż wydawało się to najłatwiejszą opcją.
Do pracy wrócił jeszcze tego samego dnia, biorąc czyjąś popołudniową zmianę. Wiedział, że nagle nie nabierze ochoty do roboty i nie odzyska magicznie zapału, ale przynajmniej chciał spróbować. Ostatnie jednak czego się spodziewał, to wizyta starszego brata swojej partnerki. Nie miał ochoty na niego patrzeć, brzydził się nim, jednak klient to klient i mimo wszystko musiał się nim zająć.
— Coś podać? — zapytał chłodno, wpatrując się w niego i licząc na to, że Ayato zaraz sobie pójdzie.
— Wiem, że za godzinę kończysz, więc poczekam i zawiozę cię do Ayaki. — powiedział Kamisato, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
— Zamawia pan coś czy zajmuje bezsensownie kolejkę? — ponowił pytanie Thoma, któremu cisnęły się na usta same najgorsze obelgi.
— Nie wyprowadzaj mnie z równowagi, Thoma.
Czy tego chciał czy nie — Ayato czekał na niego przed barem, skanując go wzrokiem z góry na dół i oczekując milszego traktowania niż to w knajpie. Thoma wydawał się mieć inny plan, natychmiast kierując się do swojego samochodu, co nie umknęło Ayato. Dopadł go prędko i szarpnął za rękę, przyciągając do siebie, na co Thoma tylko zacisnął zęby, gotowy by podnieść na niego rękę po raz pierwszy i zapewne nie ostatni w życiu. Zatrzymał się w połowie, gotów wymierzyć mu solidny policzek, jednak zrezygnował, widząc w spojrzeniu Ayato tą nagłą zmianę. Przestraszył się tego, że nie jest w stanie oprzeć się sile tych oczu, kiedy powinien uciekać z ich zasięgu jak najprędzej.
