Harry Potter był człowiekiem odważnym.
Bronił swoich przyjaciół jak ostatniej kropli wody w butelce pośrodku pustyni. Był kimś, kogo Draco Malfoy zawsze chciał mieć. Chciał mieć osobę taką jak on, ale nie jego samego. Nie mógł mieć jego. Po tym co działo się ostatnio między nimi, on znów nie mógł na niego spojrzeć, a przecież byli wrogami. Jego zadaniem było niszczyć mu życie, tak jak on niszczył jego; mieli sprawić, że upadną i ten kto się nie podniesie — przegra.
Crabbe i Goyle posyłali mu dziwne spojrzenia, kiedy niezdecydowanie widniało na jego twarzy, gdy Ślizgoni pytali, czy utrą dzisiaj nosa złotemu chłopcu. Draco nie wiedział co ma począć. Musiał go upokorzyć, stwarzać pozory, jakby nigdy nic się nie wydarzyło; jakby Gryfon wcale prawie nie pocałował go tamtej nocy.
Więc stwarzał pozory, robił dobrą minę do złej gry. Gdy mijał go na korytarzu i wytrącał książki z jego rąk, czy obrażał jego przyjaciół. Przed jego oczami stał jego wróg, ale za umysłem krył się ktoś bliższy. Wzrok zawsze zjeżdżał na usta bruneta lub jego przedramiona, tam gdzie tamtej nocy zaciskał dłonie.
To zabawne jak obaj czegoś bronili. On starał się nie dopuścić żadnej niepoprawnej myśli do swojego umysłu. Nie chciał aby ktoś zmienił go na Draco jakim jest z Draco jakiego go widzą. Kim by wtedy był? Czuł się pusty gdy o tym myślał. Kim byłby Draco, którym jest naprawdę?
Harry za to bronił swoich przyjaciół. Byli dla niego całym światem. On sam mógł się zawalić, spłonąć, zniknąć. Nie obchodziłoby go to. Wszytko stało na swoim miejscu, gdy oni byli bezpieczni.
Byli ludźmi by bronić tego co ich.
Byli ludźmi stworzonymi by bronić, a przecież i tak upadali. Każdy kiedyś upadał.
❆
Było zdecydowanie za wcześnie jak na śniadanie.
Uczniowie z różnych domów dopiero co zaczęli się schodzić, nadal czując się jakby spali, kiedy on siedział przy długim stole i wpatrywał się w martwy punkt. Żaden Ślizgon nie odważył się do niego dosiąść. Było mu to obojętne, czy ktoś siedział obok niego czy nie. Nie miał ochoty na rozmowę, więc tak czy inaczej milczałby, gdy druga osoba starałaby się go zagadać.
Czuł się dziwnie po świętach. Jakby tu nie przynależał. Nie wiedział czy gdziekolwiek przynależał.
Z jednej strony cieszył się, że tu wrócił. Magia to wszytko co go fascynowało. Poza tym urwał by się od swojej rodziny. Ominęły by go nudne imprezy, spotkania, czy chociażby popołudnia, gdy mijał się z jakimś krewnym na korytarzu. Lubił być sam, a jego rodzina mu to uniemożliwiła. W szkole także ciągle za nim chodzili; głównie Crabbe i Goyle, byli jak dwa ogony ciągnące się za nim, nie zostawiającego go ani na chwilę. Kiedyś lubił ich obecność, czuł się wtedy jakby był częścią czegoś. Lubił także kiedy on coś mówił, a oni słuchali, byli na wyciągnięcie jego ręki. Teraz jednak go męczyli. Czuł na sobie ciężar kiedy podążali za nim krok w krok lub kiedy musiał podejmować za nich decyzje, które bardzo dobrze mogliby podjąć sami.
Do Wielkiej Sali wszedł pierwszy nauczyciel i mijając po drodze dwa długie stoły, przywitał się krótko z kilkoma uczniami. Zatrzymał się na dłuższą chwilę przy niskim Gryfonie, który widocznie pragnął jego opinii na jakiś temat.
Draco czekał na Pansy. Dobrze wiedział, że dziewczyna przyjdzie w idealnym momencie, zaraz przed tłumem uczniów wlewających się do sali. To był jej talent, który blondyn zawsze cicho chwalił.
Starał się patrzeć na swoje ręce. Jego wzrok jednak go zawodził i za każdym razem kiedy usłyszał trzask otwieranych się drzwi do Wielkiej Sali, błyskawicznie rzucał spojrzenie na wejście. Zawsze wypatrywał ciemnej czupryny i jasnych oczu, i mimo iż dość sporo uczniów posiada ciemne włosy i jasne oczy, rozpoznałby go od razu, oddzielając od innych, zwykłych, nic nie znaczących dla niego ludzi. Czuł jak za każdym razem zapomina oddychać; czuje się wtedy jakby za chwilę miał pisać ważny egzamin, od którego zależy, czy zda do kolejnej klasy. Oh, jak się nienawidzi za te myśli. Mógłby je wydrzeć z umysłu jak kartkę z zeszytu, lecz co z tego, że wyrwie jedną jak pozostaną inne, a kiedy pozbędzie się wszystkich, jego zeszyt nie będzie miał sensu.
CZYTASZ
reasons why we don't like rain | drarry
Fanfiction❝ Kiedy spotkali się po raz pierwszy, deszcz odbijał się od samotnych szyb Hogwartu. Kiedy posłali sobie ostatnie spojrzenie, deszcz obmywał ich twarze z łez i ran. Nigdy nie lubili deszczu. ❞ [wszystkie podobieństwa są przypadkowe!]