Kto rano wstaje... [wstęp]

139 26 100
                                    

O piątej piętnaście obudził mnie hałas dochodzący z parteru. Wciąż zaspana wyszłam z pokoju, aby sprawdzić, co się dzieje. Stanęłam na schodach i przysłuchiwałam się wykrzykiwanym słowom, których sens nie do końca do mnie docierał.

- Wyluzuj, ok?

- Czy ja się nie przesłyszałem? Jak ty się do mnie odzywasz, gówniarzu?

- Po ludzku, w przeciwieństwie do ciebie. Jak tak bardzo chcesz, to mogę się w ogóle nie odzywać!

- No nie...

W końcu zrozumiałam, co obudziło mnie o tak nieludzkiej godzinie w środku wakacji. To dwa ranne ptaszki, mój kochany braciszek i ojczym, świergotały sobie słodko na środku holu. Tyle tylko, że świergotały dosyć głośno.

Byłam piekielnie zła. Nie dość, że ich kretyńskie wrzaski brutalnie wyrwały mnie ze snu, to zapowiadało się na to, że nie mają zamiaru ich zaprzestać w ciągu najbliższych dwóch lat. Awanturnicy nie zauważyli nawet mojej obecności i „wymiana zdań," którą toczyli, trwała w kwitnącym stadium.

- To już pojęcie ludzkie przechodzi! – wydzierał się Zygmunt, plując dookoła – Za dużo sobie pozwalasz! Jeżeli natychmiast nie zamkniesz tej niewyparzonej gęby, to...

- To co, tatusiu? – zawołał mój przyrodni brat, Kacper, ignoranckim i kpiącym tonem. Warto dodać, że od kiedy on i Zygmunt zamieszkali w naszym domu, nie było dnia, żeby się nie sprzeczali.

- To co? – powtórzył – Zbijesz mnie? O, kurczę... Zuza, obudziliśmy cię?

- Jak ty się do mnie odn... Że co?!

Chciało mi się wyć. Zdziwienie mojego brata i Zygmunta było szczere, ale zupełnie nie na miejscu. Zebrałam wszystkie skołatane nerwy do kupy i odpowiedziałam najbardziej jadowitym tonem, na jaki potrafiłam się w tej chwili zdobyć.

- Nie Kacperku, skądże, przecież zachowujecie się cichutko jak myszki. Sama wstałam tak wcześnie, bo nie mogłam się doczekać, kiedy usłyszę wasze dźwięczne głosiki.

Zrobiłam z siebie idiotkę, ale nie mogłam powstrzymać się od ironizowania. Kacper i Zygmunt patrzyli się na mnie szeroko wybałuszonymi oczami, a ja dalej ciągnęłam swoje przemówienie.

- Na co się tak gapicie? Dlaczego w tym domu nigdy nie można się spokojnie wyspać?!

Ojczymowi powoli zaczęło przechodzić osłupienie. Poprzednim tonem pana i władcy uprzytomnił mi, kto według niego tutaj rządzi.

- Przestań w tej chwili pyskować, bo jak Boga kocham, nie wytrzymam! Może byś się nie wtrącała, jeśli nie wiesz o co chodzi?

- A wy może toczylibyście swoje kretyńskie kłótnie nieco ciszej, bo nie wszyscy chcą ich wysłuchiwać o wschodzie słońca!

- Wiesz co, uważam, ze jesteś...

Na szczęście nie dowiedziałam się, jaka jestem, bo z sypialni wyłoniła się mama.

- Co się tutaj dzieje? – spytała, szeroko ziewając. – Aha... – jedno spojrzenie na mój wyraz twarzy zastąpiło jej odpowiedź- Zuza, nie przesadzaj, wiesz, że o ósmej macie pociąg. I tak musiałabyś za chwilę wstać.

Zatkało mnie. Fakt, przecież dzisiaj mamy jechać z Kacprem do babci nad morze! Czym prędzej pobiegłam do swojego pokoju, z pośpiechu gubiąc kapcie na schodach. Zatrzasnąwszy drzwi dopadłam torby podróżnej leżącej obok biurka i zaczęłam uzupełniać jej zawartość ubraniami z szafy. Właściwie pakować zaczęłam się wczoraj wieczorem, ale byłam już zmęczona i stwierdziłam, że wstanę wcześniej i dokończę to dzisiaj. Z niechęcią pomyślałam, że chyba będę musiała podziękować bratu i ojczymowi...

***

Ile wstydu najadłam się na dworcu, tego ludzkie słowo nie opisze. Mama zachowywała się, jakby wysyłała nas na kilkuletnią, krwawą wojnę, a nie na dwutygodniowe wakacje do własnej matki. Żegnała nas ze łzami w oczach, ściskając tak mocno, że tchu nam brakowało. Natomiast Zygmunt zdobył się tylko na oschłe „do widzenia", urażony zapewne poranną sytuacją. Odetchnęłam z ulgą dopiero wtedy, kiedy znalazłam się w przedziale z daleka od lamentującej mamy, chociaż zrobiło mi się przykro, że nie zobaczę jej przez czternaście dni. Jednak gdy pomyślałam, że będzie to także czternaście dni bez ojczyma, od razu poprawił mi się humor.

Przez całą drogę zamieniliśmy z Kacprem tylko kilka zdań; on słuchał muzyki, a ja czytałam książkę. W końcu znaliśmy się dopiero od czterech miesięcy, nic więc dziwnego, że nie byliśmy zżyci. W dodatku wydawało mi się, że Kacper mnie nie lubi i jest w stosunku do mnie sztucznie uprzejmy, trzyma mnie na dystans. Chciałam to zmienić, ale nie wiedziałam jak tego dokonać.

Na brzegu pierwszej miłości [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz