1

147 15 0
                                    

Stałem przed posiadłością żegnając moją nową narzeczoną odjeżdżającą powozem z wymuszonym uśmiechem, od którego powoli zaczynała boleć mnie twarz.
Szok już powoli ze mnie schodził.

Nie zaskoczyło mnie to, że panna Charlotte przyjęła moje oświadczyny, bo miałem świadomość, że z powodu pokaźnego majątku moich rodziców byłem dobrą partią. Szok spowodowany był natomiast tym, jak bardzo moje życie wkrótce się zmieni.

Zawsze stroniłem od spotkań towarzyskich londyńskiej elity oraz wyprawianych przez nią balów i bankietów.
Wolałem spędzać czas jeżdżąc konno lub w mojej ukochanej bibliotece. Teraz moim obowiązkiem będzie towarzyszyć narzeczonej na wszystkich przyjęciach.
Wprost nie mogłem się doczekać.

Moja matka, która stała obok mnie położyła mi rękę na ramieniu.

- To była dobra decyzja, Alexandrze. Jesteśmy z ojcem bardzo dumni.

- To nie była decyzja. Dobrze wiesz, że nie miałem wyboru. Gdyby ojciec nie był chory, nie żeniłbym się. - Powiedziałem i strąciłem jej rękę. - Jadę do Henry'ego. Nie czekajcie na mnie z kolacją.

Zbiegłem ze schodów i skierowałem się do stajni za domem. Wcześniej kazałem przygotować sobie konia, bo wiedziałem, że będę musiał odreagować dzisiejsze wydarzenie, a nie było do tego lepszego miejsca niż dom mojego przyjaciela.

Z Henry'm znaliśmy się od dziecka i zawsze dbał o moje dobro, dlatego gdy tylko przybyłem do niego w nie najlepszym nastroju powiedział:

- Znam tę minę. Matka znowu daje ci popalić, co? Chodzi o ślub?- Skierował się do barku. Postawił na stole dwie szklanki i butelkę whisky. Uśmiechnąłem się na ten widok. - Nie możesz powiedzieć jej, że poszukasz sobie innej damy serca skoro ta ci tak nie odpowiada?

- Nie chodzi o to czy mi odpowiada, czy nie, bo żadna do końca nie będzie. - Odpowiedziałem z przekonaniem, na co on tylko westchnął. - Mój ojciec choruje. Lekarze nie wiedzą co mu jest, ale są zgodni co do tego, że niewiele czasu mu zostało. Według testamentu jeśli do czasu jego śmierci się nie ożenię, majątek przypadnie matce, a ona mnie wydziedziczy. To taka mała zachęta.

- Wiesz, na pewno chcą dla ciebie dobrze. Przyda ci się wsparcie. W końcu masz zostać hrabią.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Poza tym panna Cavendish nie będzie kulą u nogi. Jest dość ugodowa i eeee... ładnie gra na fortepianie.

- Ma też całkiem niezły posag. - Mówiąc to położył sobie dłonie na piersiach i się wyszczerzył.

Roześmiałem się. Polana przez niego szkocka przyjemnie paliła w gardło i poprawiała mi humor.

- Tak, życie z nią będzie zdecydowanie przyjemniejsze niż praca na jakimś pomniejszym dworze jako służący.

- Albo wyprowadzka na wieś, dzierżawa cudzej ziemi i kopanie własnych ziemniaków! - Dodał rozbawiony. - Ale naprawdę sądzisz, że twoja matka byłaby zdolna cię wydziedziczyć?

- Ja nie wiem do czego ona jest zdolna i raczej nie chcę się przekonać, dlatego dzisiaj się oświadczyłem.

- Gratulacje! - Wykrzyczał. - Czemu nie mówiłeś od razu? Nie spodziewałem się, że to już. Trzeba to uczcić!

Nalał mi kolejną porcję alkoholu, co przyjąłem ze szczerym uśmiechem, a potem powtórzył to jeszcze parę razy. W rezultacie siedziałem u niego aż do później nocy.

Hrabia de Clare Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz