Wesele trwało w najlepsze. Mimo zachwiania emocjonalnego, które dopadło mnie na początku przyjęcia, bawiłam się świetnie. Nie widziałam, a raczej nie chciałam widzieć Ethana po naszym kontakcie wzrokowym, więc kiedy tylko pojawiał się na linii wzroku, automatycznie patrzyłam w inną stronę, zanim, nie daj Boże, pomyślałby, że się na niego gapię. Skakałam na parkiecie z Sawyerem, Crystal i Cole'em, będąc po paru drinkach. Przez te parę godzin wlałam w siebie trochę alkoholu, lecz nie były to jakieś ogromne ilości. Nie chciałam zaliczyć zgona na weselu przyjaciół, więc się pilnowałam. Nie mogłam powiedzieć tego o wszystkich, bo Sawyer, który właśnie obracał mnie pod ręką, już o tej porze lekko chwiał się na nogach. Wcześniej przetańczyłam kilka piosenek z Cole'em, ale później z Crystal wymieniłyśmy się partnerami.
Było po dwudziestej trzeciej, kiedy od gorąca zakręciło mi się w głowie. Przystanęłam, podpierając się o ramię Sawyera. Stwierdziłam, że ponownie muszę się przewietrzyć, więc uprzedziwszy resztę, ruszyłam w kierunku wyjścia na patio. Wyminąwszy tańczące pary, w tym Norę ruszającą się do muzyki w towarzystwie teścia, wreszcie opuściłam parkiet. Ogromne, szklane okna na końcu sali wyglądały teraz bardzo kusząco. Przeszłam przez nie, tym samym wychodząc na wielki taras, który wychodził na spory, pięknie urządzony ogród. Zmrużyłam oczy, zaciągając się świeżym, nieco chłodniejszym powietrzem. Wewnątrz było piekielnie duszno, więc chwilowe odsapnięcie było wszystkim, czego potrzebowałam.
Owinęłam się ramionami i ostrożnie podeszłam do marmurowej balustrady pełniącej funkcję ochronną przed spadnięciem z podestu. Oparłam na murku łokcie i nieco się pochyliłam, wpatrując się w ciemność przede mną. Na dworze chwilę temu zapanował całkowity mrok, a niebo skąpało się w milionie gwiazd. Jedynym źródłem światła były żyrandole w sali za moimi plecami oraz delikatne ogrodowe lampki powbijane w ziemię z każdej strony. Przez lekki wiatr moje pofalowane włosy latały we wszystkie strony, wpadając na twarz. Mimo to na zewnątrz było naprawdę przyjemnie.
Do czasu.
Po upływie kwadransa, który spędziłam na rozmyślaniu o całym weselu i na walce z głosami mojej podświadomości i serca, gdyż non stop się przekrzykiwały. Jedno było pewne. Zareagowałam na widok Ethana zdecydowanie zbyt emocjonalnie, co było do mnie niepodobne. Obiecałam sobie, że jeśli jeszcze raz przyjdzie nam patrzeć na siebie dłuższą chwilę, nawet nie drgnę. Był przeszłością, do której się nie wracało. Wspomnieniem, które wyparłam zeszłej jesieni. Żyłam tak, jakby nigdy nie istniał, i nie zamierzałam tego zmieniać.
Postanowiłam wracać. Ostatni raz omiotłam wzrokiem schowany w mroku ogród, po czym odbiłam się od balustrady, powoli idąc w kierunku wejścia do lokalu. Spuściłam głowę, wpatrując się w moje sandałki na szpilkach. Mimo że nie byłam pijana, w głowie trochę szumiało mi od alkoholu, przez co momentami traciłam rezon. Właśnie to okazało się moją zgubą.
Mając zamiar przejść przez próg szklanych drzwi, postawiłam krok, lecz przez moje zakręcenie nie zauważyłam, że w tym samym czasie ktoś próbował wyjść na zewnątrz. Z impetem wpadłam na postawną, męską sylwetkę, zderzając się nosem z torsem mężczyzny. Zaklęłam w myślach, a do moich uszu dotarło głośne westchnienie. Podniosłam wzrok na twarz mojej przeszkody, aby przeprosić, ale gdy dotarło do mnie, kto stał przede mną, słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wpatrywałam się w jego twarz z obojętnością, choć wewnętrznie nie potrafiłam się uspokoić. Staliśmy w takiej ciszy przez chwilę, która trwała zdecydowanie za długo. Wiedziałam, że należało coś powiedzieć. Ba, chciałam coś powiedzieć. Problem w tym, że w tamtym momencie kompletnie wyłączyłam myślenie. Czułam się tak, jakby jego morskie, pochłaniające tęczówki pożarły resztki mojego zdrowego rozsądku. Próbowałam działać logicznie, ale szybko zorientowałam się, że nie mogłam postawić tego pojęcia obok Ethana. Tu nic nie było logiczne. Nie miałam pojęcia, jak miałabym się do niego zwrócić. Zupełnie tak, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy? Jak dwójka obcych ludzi, którą w zasadzie się dla siebie staliśmy?
CZYTASZ
WHATEVER IT TAKES | RISK #2
Jugendliteratur~ Bo byliśmy głupcami, którzy odnaleźli do siebie drogę, myśląc, że będąc jednością, przezwyciężymy mrok. Zszywając swoje płonące dusze, zapomnieliśmy, że obietnice to czasem za mało. ~ Po wyjeździe Ethana Destiny stara się żyć dalej i zachowywać ta...