Naprzeciwko mnie, stał nie kto inny jak Sapnap, Nicholas Armstrong. Powoli wycofywałem się do tyłu, jednakże ten mocno chwycił dłonią mój nadgarstek. Świeże rany zaczęły lekko piec, lecz nie mogłem pozwolić sobie nawet na chwilę słabości, gdy stałem przed tak ogromnym niebezpieczeństwem. Szatyn zbliżył się do mnie, a gdy myślałem, że chce mnie popchnąć, przytulił mnie. Stałem jak sztacheta w płocie przez kilkadziesiąt sekund. Sapnap odsunął się ode mnie, jednakże tym razem trzymał mnie rękoma za ramiona. Chłopak spojrzał mi głęboko w oczy, intensywnie się w nie wpatrując.
-Karl, ja rozumiem, że dawaliśmy ci wycisk w szkole, ale to nie powód, żeby rzucać się pod pociąg!- Powiedział agresywnie. Łzy, które zgromadziły mi się już w oczach, zaczęły wypływać. Nicholas nadal się we mnie wpatrywał, ale gdy tylko zauważył łzy na moich polikach, jego wzrok stał się bardziej zatroskany- No już, nie ma co płakać, przecież cię nie przejechał.
Miał rację. Nie wpadłem. Nie udało mi się. On mnie powstrzymał. Ciekawe po co. Pewnie dlatego, że nie mieliby kogo dręczyć. Chociaż też nie, nie jestem tak ważny i specjalny, aby mieli problem ze znalezieniem kogoś na moje miejsce. Spojrzałem na tory. Były zwykłe, dwie metalowe szyny i drewniane, zużyte deski pod nimi, poprzykręcane zardzewiałymi śrubami. Szyny były, że tak powiem, czyste. Nie było na nich krwi, ani moich zwłok. Jeszcze. Sapnap z powrotem złapał mój nadgarstek i zaczął lekko ciągnąć w tylko jemu znanym kierunku. Podążyłem za nim, nie odzywając się. Nie obchodziło mnie to, co ma zamiar ze mną zrobić, moje życie i tak nie ma sensu, oraz niedługo się skończy. Nick co chwilę nerwowo spoglądał na telefon, jakby czekał na jakąś informacje. Przypomniało mi się, co pisał do mnie Pandas przed 'próbą', o ile mogę to tak nazwać. Wyjąłem telefon i napisałem do niego szybką wiadomość o treści 'To koniec.'. On może to sobie interpretować, jak zechce, może kiedyś mu wytłumaczę. Szatyn przede mną, otrzymał powiadomienie, na które z początku się uśmiechnął, jednakże jego mina po chwili zrzedła. Nie chciałem pytać, co się stało, nie zamierzałem wcale z nim rozmawiać. Po dłuższym czasie pieszej podróży stanęliśmy pod niewielkim, uroczym, drewnianym dom. Sapnap pewnie podszedł do drzwi i otworzył je na oścież, nie używając klucza ani żadnego innego zabezpieczenia, chroniącego chatkę przed niepożądanymi gośćmi. Wciągnął mnie do domu i zamknął za nami drzwi na 'łańcuch'. Nadal trzymając mnie za nadgarstek, szatyn pociągnął mnie w stronę, jak myślę, salonu. Usadził mnie na kanapie i poszedł do pomieszczenia, znajdującego się obok tego, w którym zostałem umieszczony ja, rozejrzałem się po salonie. Był tam fotel obity w ciemnozieloną tkaninę, oraz kanapa, obita tym samym materiałem. Naprzeciwko mnie, stał ceglany piecyk, na którym wisiał obraz, namalowany w czerni i różnych odcieniach szarości, nie byłem w stanie określić tego, co przedstawiał. Wydawał mi się bardzo smutny. Po dłuższej chwili właściciel domu wrócił do mnie, trzymając w rękach metalową skrzynkę oznaczoną czerwonym krzyżem. Nie wiedziałem, czemu ją przyniósł, przecież nie było widać żadnych ran. Chłopak usiadł przy moich nogach i wziął moją lewą rękę, w swoje dłonie. Odchylił rękaw bluzy, aż do łokcia.