𝐗 - Jesteśmy Rodziną

15 10 16
                                    

1875. 14 Września. Nuevo Paraíso.
Okolice Chuparosy.

Nie ma to jak poranne wyjście na dwór, w słuchanie się w szum wiatru... wtedy, dużo się myśli...

Skąd miałem wiedzieć że to wszystko się tak potoczy?

Najpierw John, ten młody chłopak który miał jeszcze kawał dobrego życia przed sobą, teraz Javier Rodriguez, mój współpracownik... czy ja zabijam wszystkich wokół?

1875. 13 Września. Nuevo Paraíso. Chuparosa.

Byliśmy w Saloonie. Zabawa jak każda inna...

Powiedziałem Javierowi, że za to że mi pomógł w dorwaniu Tuco, postawie mu drinka...

Więc to zrobiłem. Postawiłem mu i sobie whiskey...

- Juan, wiesz ty... jesteś moim jedynym i najlepszym przyjacielem. - powiedział po paru drinkach.

- A poznaliśmy się za ledwie 2 lata temu, pamiętasz? - zapytałem go również trochę pijany.

- Hehe, pamiętam, pamiętam Juan! Ten napad, na dyliżans z południa! - sobie poradzić nie mogłeś i Ci uratowałem! - odpowiedziałem śmiejąc się głośno. - Można rzec że jesteśmy rodziną, Juan...

- Tyle pięknych wspomnień... dzielimy razem. Niektórzy spokrewnieni wogóle nie darzą się emocjami... - oznajmiłem, biorąc łyka whisky ze szklanki.

I wtedy, cały alkohol spłynał ze mnie gdy tylko go ujrzałem.... Javier zdziwił się moim zachowaniem więc odwrócił się tak by mógł ujrzeć kto stał w drzwiach...

To był on, najgroźniejszy Łowca Nagród z całego Meksyku - El Camino.
Po znałem go po jego czerwonej masce którą zasłonić twarz, swoim kapeluszu, po pasie na broń oraz po rewolwerach o złotych chwytach i lufach.

Mężczyzna wyjął broń z kabury i za nim Javier mógł wogóle się gdzieś schować, wycelował w rodrigueza i wpakował w jego ciało 6 kulek, jedna między oczy...

Wszystkie oczy gości saloonu były skierowane na El Camino...

Ruszył do ciała Javiera, wogóle nie zwracając na mnie uwagi, wyjął maczetę i... odrąbał mu głowę.

Krew z jego szyji polała się strumieniem do wyjścia z saloonu do którego udawał się właśnie łowca nagród, wstałem z krzesła i rzuciłem się na niego, a ten jakby miał oczy do okoła głowy, zrobił unik i uderzył mnie prosto w nos, nokautując mnie.

- Na Ciebie - odezwał się El Camino zachrypniętym głosem. - Będzie czas później...

Mężczyzna wyszedł z saloonu niosąc swoje trofeum, a potem zniknął...

Wiedziałem że to nie był zwykły lisy gończy... to była egzekucja... na zlecenie...

Wstałem i ruszyłem do wyjścia, a wszyscy goście którzy patrzyli się na El Camino i jego przedstawienie, również udali się do wyjścia...

1875. 14 Września. Nuevo Paraíso. Okolice Chuparosy.

Najgorsze było to... że będę następny...
Ja i moja rodzina, Mariá, Staruszek... najprawdopodobniej zginą.

Nie mogłem na to pozwolić....

Przygotowałem konia, dobrałem broń, ubrałem ubrania z przed przyjazdu do meksyku. Kowbojki, spodnie, jasno niebieska koszula, czarny płaszcz i kapelusz.

Gdy już miałem wsiada i jechać, Staruszek zatrzymał mnie.

- Dokąd jedziesz? - zapytał mnie.

- Po zemstę...

Usiadłem na lekko brązowym siodle, śmignąłem lejcami i odjechałem galopem, zostawiając za sobą kurz.

Jadąc, w głowie miałem ostatnie słowa Javiera "Jesteśmy Rodziną, Juan". Jesteśmy Rodziną....

Zabiję El Camino, a po nim zabiję Tuco, obiecuje Javier.

Sorka że taki krótki ale zbierałem akcję na następny w którym chce dobić do 1k 200 słów więc ten.

Powinien pojawić się jeszcze w tym tygodniu...

~Sztosik





𝐄𝐧𝐞𝐦𝐲 / Red Dead Redemption Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz