?prolog

169 9 9
                                        

   Jack miał na karku już kilka lat spędzonych w Rezydencji. Jako jedyna z czterech osób zajmował pokój we Wschodnim Skrzydle, znał budynek jak własną kieszeń, mimowolnie przydzielony został do zarządzania porządkami i organizacją przestrzeni. Jako jeden z niewielu zdawał sobie sprawę jakimi niepisanymi zasadami rządzi się Rezydencja. Oficjalnie zajmował się dokumentacją, akta, każdego mieszkańca przewinęły się przez jego szare palce, przypieczętowane czarną mazią. Nie zawierał z nikim głębszych relacji, nie rozmawiał z nikim dłużej niż kilka minut, nie pozwalał nikomu się dotykać, nikomu wnikać w jego życie przed Operatorem, w żaden sposób nie chciał zostawiać po sobie śladu w ludzkiej pamięci, jakby miał nagle zniknąć.
   Krążyło na jego temat dużo niemiłych plotek. Od tego, że postanowił zamieszkać Rezydencje, tylko przez to, że bez niej by umarł, przez te o jego rzekomym donosicielstwie, do tych o byciu zdrajcą, który trzymał się stołka, tylko przez umowę zawartą z Operatorem. Nikt nie sądził, że którakolwiek z nich byłaby prawdą, faktem było za to, to, że nie można było mówić przy nim zbyt dużo o powszechnie zakazanych rezydenckich rzeczach.

   Rozmawiał z zaledwie dwoma osobami. Sally i Timothy, byli jedynymi, którzy mogli (nawet nieświadomie) wiedzieć o nim coś więcej, niż jakakolwiek inna osoba. Cała trójka jako pierwsza trafiła do Rezydencji, zajmując miejsca we Wschodnim Skrzydle, jeszcze przed radykalną zmianą polityki przydzielania pokoi. Może wtedy Jack chociaż podejmował próby odzywania się do innych. Ne wiedząc czym zająć niespokojne myśli i niespokojne ręce, spędzał pierwsze dnie na zabawach z małą Sally, która jako pierwsza osoba, musiała nieźle wynudzić się przez początkowe miesiące, by zechcieć bawić się z takim nudziarzem jak Jack.
   Chłopak nie za bardzo rozumiał konwencję zabawy. W końcu był dorosłym mężczyzną, który już dawno nie miał styczności z czymś co niewinne i infantylne. Sally jak na złość utrzymywała, że przepełniona jest dwoma tymi cechami.
Początkowe dni w jej pokoju, były dla niego jak rehabilitacja. Stwardniałe opuszki palców, wyniszczony organizm przez brak witamin, myśli pogrążone w wizualnej ciemności, strach przed śmiercią czającą się za rogiem każdego zakrętu kanałów, nienaturalnie wyostrzony słuch, który w mieście stawał się czasami kulą u nogi. Wszystko to zostało pozostawione za drzwiami, dużego, różowego pokoiku, wystrojonego w motyw księżniczek i kucyków. Palce zamiast z ludzką skórą, musiały od teraz stawać naprzeciw plastikowym miniaturowym twarzyczkom i miękkim pluszakom. Ampułki witaminowe, smród kanałów zastąpiony nagle zapachem ciast, kwiatów i parzonej herbaty owocowej, słuch który z braku potrzeby na powrót stawał się zwyczajny, ustępując miejsca dotykowi. Wydawało mu się momentami, że udaje mu się dostrzec przebłyski światła.
   Zdawał sobie wtedy sprawę, że Rezydencja jest najlepszym miejscem dla kogoś takiego jak on. W trosce o samego siebie, niepoprawnym byłoby opuszczenie jej. Żyło mu się całkiem dobrze, nawet gdy Timothy zawitał do pokoju obok.

   Początkowo oboje utrzymywali jedynie skrajnie oficjalne stosunki. Jack wyczuł, że Rezydencja to projekt. Nie wiedział jaki był jego cel, jakie miał swoje przyczyny i skutki, wiedział jedynie, że będzie mógł całkiem się w nim odnaleźć, jeśli tylko znajdzie zadanie, które opanuję do perfekcji, w całości uzależniając od siebie działanie tego trybika. Chciał utrzymać Tima na całkowity dystans, na wypadek przez wygryzieniem go z całkiem ciepłej posadzki przy papierach, obiecując sobie, że nieważne co by się stało, zostaną jedynie kolegami z pracy.
   Timothy wraz z postępem czasu dawał po sobie poznać, że z niesamowitą przyjemnością żyje mu się z faktem, że każdy akt i raport nie musi być przez niego sporządzany i segregowany. Jackowi wydawało się, że są już na tej płaszczyźnie ze sobą dogadani. Po tym niewiele było już potrzeba, aby zostali dobrymi znajomymi, jeśli nie słabymi przyjaciółmi.

   Tim czasami przynosił ze sobą nerki – zapakowane w torebki śniadaniowe, owinięte kawałkami ręcznika papierowego, czasami w foliowych reklamówkach. Mówił, że jego klientom raczej się już nie przydadzą, Jack umierał ze szczęścia.

   W tamtym momencie, był już bardziej jak narkoman na głodzie. Wcześniej udawało mu się żyć bez ludzkich organów przez kilka miesięcy, ale gdy poczuł okazję do spróbowania nerek kolejny raz, już wiedział, że nie może przestać. To było jak powinność. Jak jedyny sposób by być szczęśliwym. Bardzo dobrze wiedział, że nie jest uzależniony fizycznie. Przestanie było tylko próbą charakteru. Chęć spróbowania jej jeszcze raz była jednak silniejsza. Czasami zdarzało mu się błagać Timothy'ego o kolejną dostawę. Chyba przez to zaczęli tak dobrze się znać.

   Nadejście Hoodie'go już nie namieszało tak w życiu Jacka. Prawdę mówiąc, nie różniło się już od nadejścia każdej z setki kolejnych osób. Wszystko dla niego było takie same. Wszystko ograniczało się do dodania kilku papierów do szuflady, przełożenia odpowiedniej teczki, wykreślenia odpowiednich punktów i wyznaczenia na cel kolejnej osoby. Kolejny numerek, kolejny kluczyk, kolejna dodatkowa para butów, trochę więcej prania w kolejnym tygodniu, trochę dłuższa kolejka do toalety na piętrze. Trochę więcej nerek do zjedzenia.
   Plotki o przekupności Jacka, zaczęły krążyć bardzo szybko i jeszcze szybciej zaczęły się potwierdzać. Nieważne co zrobiłeś, nie ważne gdzie byłeś i kogo zabiłeś. Wystarczyło tylko przyjść do niego wieczorem, wręczyć mu pięknie zapakowany, świeży prezent i poprosić by wykreślił cię z dzisiejszego raportu. Za odpowiednio dużą ilość, Jack byłby w stanie odwrócić bieg rzeki, wydać każdego ze swoich przyjaciół, wypowiedzieć każdy znany mu sekret. Nikt nie zwrócił nawet uwagi, że ktoś jak on, trzyma obślizgłe ręce na wszystkich dokumentach Rezydencji. Może nikogo to zbytnio nie obchodziło, bo dopóki wszystko grało, dopóki nie pojawił się żaden problem, a nawet gdy, to Jack migiem rozwiązywał go, nie zostawiając nawet chwili niesmaku, to nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że cokolwiek jest źle. Bo wszystko było wspaniale, każdy to wiedział i każdy to akceptował.

Prawda?

_______

fanfik creepypasta to poważny biznes

Rezydencja | CreepypastaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz