Kruk krukowi oka nie wykole

27 2 7
                                    

Pacnięcia bosych stóp rozniosły się cicho po korytarzu, aż dotarły do głównego salonu.
Co to był dzisiaj za dzień? Wtorek? Środa? Może piątek? Trudno było określić, kalendarz w aktualnym okresie nie działał zbyt dobrze i czas wydawał się naprzemiennie cofać i iść do przodu. Ważniejsze od dnia tygodnia, była okazja zebrania prawie wszystkich Rezydentów w przestronnym pokoju - dzień ogłoszeń, który Jack starał się organizować raz w tygodniu, albo chociaż minimalnie raz w miesiącu, aby poinformować wszystkich o aktualnych wydarzeniach, nowych mini zasadach i rozporządzeniach, którymi interesował się tak naprawdę tylko on i Timothy (nawet Operator nie za bardzo chciał o nich myśleć).

Wielkie drzwi były wyjątkowo otwarte, a w salonie tłoczyły się przeróżne postacie, z talerzami w dłoniach, rozmawiające między sobą i popijające ciepłą jeszcze kawę. Jack wszedł do pokoju i w ciszy stanął pomiędzy telewizorem a wielką kanapą, odkładając na stoliczek swój kubek z letnią kawą, odchrząknął nasłuchując przeróżnych głosów złączonych w jedną bezsensowną paplaninę.

- Możemy zaczynać? Nie chcę spędzić tu dłużej niż... piętnaście minut.

Timothy jako pierwszy zareagował na jego słowa, siedząc w kącie kanapy i wydał z siebie długi i głośny gwizd, wkładając dwa palce w usta, który uciszył większość domowników.

Jack zdobył się na lekki uśmiech, którego nikt nie dostrzegł spod maski.

- Zaczynając... Najważniejsze wydarzenia przyszłych dni... - zamyślił się chwilę - Jak wszyscy wiedzą, Jason planuje nas odwiedzić. Jak zwykle zresztą... z tej okazji zrobimy oczywiście uroczystą kolacje i niezmiernie miło mi będzie jeśli znajdzie się kilka osób, które będą chciały przygotować coś do jedzenia... Jane? Candy? Kagekao? Dina? Hoodie? Czy mógłbym na was liczyć?

Wymienił piątkę, która niezmiennie od kilku lat już zajmowała się sprawą gotowania kolacji, nie myśląc nawet o tym, że mogliby odmówić. Pomrukiwania zgody rozeszły się po tłumie, przerwane okrzykiem Candy'ego.

- Świetnie... kolejna sprawa - stłumił ziewnięcie palcami szybko przeglądając swoje notatki. - Oczywiście jak za każdym razem liczę na utrzymanie generalnego porządku podczas jego przebywania tutaj... Mam nadzieję iż jest to oczywiste.

Ciche pomrukiwania znowu rozeszły się po tłumie.

- Klasycznie nawołuje do zaprzestania zostawiania rozkładających się ciał w piwnicy, do zwracania naczyń z pokojów w terminie maksymalnie dwóch dni, oraz do regularnego sprzątania zepsutego jedzenia z lodówki. Ponawiam również prośby, aby... stworzenia, które po angielsku nie mówią, nie udawały, że go również nie rozumieją.

Jego monolog przerwało ciche warknięcie Smile Doga, leżącego pod stopami Niny, na które Jack jedynie skinął głową.

- Uspokajam oczywiście wszystkich Proxy, że nikt nie zostanie na razie nigdzie wysłany i do końca naszego pobytu tutaj będziemy mieli przyjemność spędzić czas wszyscy w pełnej ekipie, chyba, że ktoś znowu postanowi zniknąć na dwa tygodnie... Mam nadzieję, że Jeff jest aktualnie na sali.

Jeff cicho odchrząknął, stał opierając się o filar ze wzrokiem wbitym w szczupłego mężczyznę.

- Świetnie, świetnie... Jak zwykle również proszę o stałe informowanie mnie o wszelkich wypadach, wycieczkach, oraz planowanym czasie powrotu. Nawołuje również o szczególną ostrożność... Nie chcemy kłopotów, bardziej niż zazwyczaj. - Skinął głową i jeszcze raz dłonią przebiegł szybko po swoich notatkach. - Pytania?

Chwila ciszy zapadła, a gdy Jack zamierzał w końcu zebrać się aby wyjść z pokoju, Timothy zabrał głos.

- Co z małą Sally? Czemu nie przyszła?

Rezydencja | CreepypastaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz