Timothy stał pod drzwiami swojego dawnego przyjaciela - teraz jedynie kolegi z pracy, za którym zdarzało mu się szalenie zatęsknić. W dłoniach trzymał małe plastikowe pudełko śniadaniowe, w środku którego leżały dwa kawałki ciemno czerwonego mięsa zamkniętego w woreczkach strunowych, od środka zaparowanych z zimna. Wahał się chwilę, czy zapukać, czy był dzisiaj w ogóle mile widziany? Teraz często nad tym się zastanawiał, czy Jack w ogóle chciał z nim rozmawiać, śmieszne, że jeszcze kilka lat temu myślał, że nigdy w życiu nie będzie miał wątpliwości.
Jeszcze kilka lat temu z Jackiem był o wiele bliżej niż z Brianem, pomimo tego, że byli znajomymi od wczesnego liceum, a przyjaciółmi od pierwszych lat pełnoletności, a Bezokiego poznał dopiero tutaj, na miejscu. Co prawda wiele czynników złożyło się na to wszystko, on i Brian w pewnym momencie musieli się od siebie oddalić dla... obopólnego dobra, a przez to, że Tim zaczął tyle czasu spędzać samotnie w Rezydencji, że jego nogi intuicyjnie prowadziły go pod drzwi zagraconego biura, byleby mieć do kogo otworzyć mordę, byleby móc drugiemu człowiekowi spojrzeć w twarz. Odczucia Jacka były pewnie identyczne, pewnie chciał tylko z kimś pogadać, pośmiać się, aby zapełnić jakoś tą pustkę, której doświadczać zaczął gdy samotnie zamknięto go w murach wielkiego domu. Nie chciałby rozmawiać przecież ciągle z Sally.
Ich znajomość zboczyła jednak na tory, których istnienia nie byli nawet świadomi. Sami nawet nie zauważyli gdy zaczęli przywiązywać się do siebie, jak do żadnego innego człowieka na świecie. Timothy co prawda miał na swoim koncie wieloletnią znajomość z Thomasem, którego podziwiał i kochał (jak brata - jak zawsze utrzymywał), ale mu nigdy nie pozwoliłby wyciąć swojej własnej nerki, Jackowi pozwolił bez problemu.Jackowi z pewnością pozwolił by na wszystko, wiedział z jednej strony, że nie była to osoba której mógł jakkolwiek ufać, ale gdy ten zaczął bezgranicznie ufać jemu, coś w nim pękło. Może to pierwszy raz gdy zobaczył jego twarz bez maski, w pełnym zakresie i świetle dnia.
Timothy ciągle patrzył na twarze Rezydentów. Na te obrzydliwe, pozbawione moralność twarze często zastanawiał sie jak to właściwie jest. Czy rodzili się już z takimi mordami? Skazani na życie jako przestępcy, czy dopiero po pierwszym morderstwie ich rysy twarzy przybierały ten obrzydliwy wyraz.
Wszyscy. Wszyscy po kolei. Natalie, Jane, Zero wszystkie jakby pod skórą miały wyrytą chęć zemsty, która głęboko zakorzeniła się w nich. Nawet gdy patrzył na Jeffa i próbował spod jego stopionej skóry wydobyć coś co mogło być twarzą młodego chłopaka, wydawało mu się, że wrodzone miał te cwaniackie rysy twarzy, jakby urodził się tylko w jednym celu. Nawet gdy patrzył na miłość (braterską) swojego życia, Briana widział w nim przestępcę. Nie pamiętał teraz czy wyglądał tak samo na studiach, czy dopiero po wejściu w to wszystko po samą szyje zyskał ten wyraz twarzy. Patrzył w lustro i nawet w sobie w stanie był dostrzec to czym tak często gardził u innych domowników. Twarz przestępcy. Twarz kogoś kto zabił, nie raz czy nawet nie dwa. Twarz kogoś kto zabił wielokrotnie i stało się to dla niego niczym więcej niż rutyną.
Lecz gdy pierwszy raz zobaczył Jacka w ogóle nie poznał w nim... kogoś złego. Zwykły chłopak z sąsiedztwa - tak pomyślał gdy pierwszy raz go zobaczył. Pod wszystkimi bliznami i skazami krył się tylko i wyłącznie zwykły chłopak, który gdyby tylko życie mu na to pozwolilo skończyłby pewnie w jakimś małym sklepiku z warzywami, czasami wychodziłby pewnie na piwo ze znajomymi i najgorsze co mógłby w życiu zrobić to może przejść na czerwonym świetle. Nie pasował tu okropnie i Timothy widział to pod każdym względem. Im dłużej czasu spędzał z nim, tym więcej rzeczy zauważał, które sprawiały że ten kompletnie tu nie pasował. On nie był tu z wyboru... Był tu z przymusu, bo nigdzie indziej nie mógł prowadzić spokojniejszego życia. Rozumiał teraz, dlaczego Operator go jako pierwszego sprowadził do Rezydencji - nie musiał dawać mu zbyt dużo powodów. Sam Jack wiedział w jak okropnej sytuacji był, jest i będzie już do końca życia. Nie było dla niego nigdy ratunku i musiał wystarczyć mu pokój zagracony dokumentami i smętna praca do końca jego życia
Chociaż czasami okropnie chciał się stąd wyrwać.
![](https://img.wattpad.com/cover/312303503-288-k790522.jpg)
CZYTASZ
Rezydencja | Creepypasta
FanfictionNikt nie spodziewał się, że mała skaza na jednej ze ścian, przerośnie w pęknięcie, które rozbije Rezydencję na pół. !! Na potrzeby FanFiction zmienione zostało kilka elementów canonu Creepypasty i MH. (tj mam wysrane w kanon)