Rahadin wzdrygnął się widocznie, kiedy zobaczył, jak Rocky dołącza do Konstantina. Jeśli kogokolwiek nienawidził równie mocno, jak dhampira, to był to ten wyrzutek, który okazał się potomkiem Dragana, tego beznadziejnego Srebrnego Smoka.
Elf doskonale pamiętał dzień, w którym Strahd zabił Dragana, tę chwilę niezaprzeczalnego tryumfu i całkowitej władzy. Szalała wtedy cudowna burza, a ta durna Markovia wylazła ze swojej nory i myślała, że pomoże bestii. Wąskie wargi Rahadina rozciągnęły się w złośliwym uśmiechu. Ta suka zginęła wtedy razem ze swoim pupilkiem, a Strahd wreszcie – WRESZCIE – objął panowanie nad całą Barovią. Jaki był wtedy władczy i wspaniały... z ust Rahadina wydobyło się westchnienie.
Konstantin natychmiast odwrócił się w jego stronę.
– Coś mówiłeś? – Wyglądał na zainteresowanego, ale Rahadin tylko zerknął na niego z ukosa i zacisnął wargi. – Słuchaj – kontynuował niezrażony Konstantin. – Nie możesz tak milczeć całe życie.
Odpowiedziało mu milczenie.
– Daj spokój – powiedział Rocky, uważnie przyglądając się Rahadinowi. – Nie wiem, po co tu w ogóle przychodzisz. Ten typ nie zniży się do naszego poziomu.
Elf prawie niewidocznie skinął głową. Barbarzyński bękart miał rację. Ich poziom był tak niski, że on sam musiałby zejść pod ziemię, żeby się z nimi zrównać. Metaforycznie, rzecz jasna. Patrzył, jak tych dwóch wyrzutków rozmawia przyciszonymi głosami i nastawiał swoje długie uszy, ale jedyne, co zdołał dosłyszeć, to imię Muriel. Kolejna zdradziecka suka, która najchętniej wbiłaby własnemu synowi nóż w serce. Temu najszlachetniejszemu z ludzi!
Rahadin od zawsze podziwiał Strahda, nawet, kiedy ten był jeszcze dzieckiem. Podziwiał jego upór, siłę woli i wolę przetrwania. Już kiedy był chorowitym malcem, przejawiał niesamowitą charyzmę, a z czasem ta jego cecha tylko się wzmogła.
Przymknął oczy, próbując odciąć się od szmeru głosów, dobiegających zza więżących go krat. Od wielu tygodni opracowywał plan, dzięki któremu odzyska wolność i będzie mógł pomścić Strahda.
***
List był długi.
Rocky westchnął i opuścił zapisany drobnymi literami papier na biurko. Trevor prosił go o interwencję, jak zwykle argumentując swoją prośbę zbyt wieloma słowami. Zupełnie, jakby nie wiedział, że Rocky nie przepada za czytaniem.
Jego przymiotem była walka – najlepiej czuł się w akcji, a nie rzucając wokół uśmiechy i gładkie słówka. Nie zmienił się tylko dlatego, że zginął i odrodził się jako smok.
Westchnął, podchodząc do okna. Widział stąd roztrzaskaną figurę kamiennego smoka, który niegdyś pilnował bramy do warowni. Nie pozwolił go naprawić, chcąc, by kamienne szczątki przypominały mu o tym, jak zginął na bagnach Berez, broniąc przyjaciela. Zielony promień, zmierzający w jego stronę, wciąż śnił mu się po nocach, dlatego Rocky wolał patrolować okolicę, niż budzić Eniko swoimi przerażonymi krzykami.
Kiedy prosto z bagien niespodziewanie przeniósł się w ciasne i ciemne miejsce, jego pierwszą myślą było pytanie, czy to niebo, czy piekło. Potem zastanawiał się, czy przypadkiem nie utknął w trumnie i próbował uderzać rękoma w wieko, ale zorientował się, że nie ma rąk. Usiłował wołać, ale wydawał z siebie jakieś niezrozumiałe ryki. W tym ciemnym miejscu było tak ciasno, że nie wiedział, co ma zrobić ze swoim ogonem. Zaraz, jakim ogonem? Wtedy zorientował się, że jednocześnie jest sobą i nie jest, i to było najdziwniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznał.
CZYTASZ
Seria Baroviańska - 2. Ukryte dziedzictwo
FanfictionOdbudowa Zakonu Smoka, więzień w lochu i pomoc Trevorowi, to tylko niektóre zadania, z którymi musi się zmierzyć Gunnar Eriksen, potocznie zwany Rockym. Kiedy do tego wszystkiego jego żona przychodzi z niespodziewaną wiadomością, Rocky postanawia ra...