Długi podziemny korytarz, choć oświetlony, wzbudzał w Rockym uczucie klaustrofobii. Nie był pewien, czy to pozostałość po przebudzeniu się w ciasnej rzeźbie, czy geny smoka, które chyba od zawsze budziły w nim zamiłowanie do wielkich przestrzeni. Nie pamiętał, kiedy to się zaczęło, czy już w domu, na dalekiej północy, gdzie słońce prawie nigdy nie zachodzi, a góry i doliny tchną dzikim pięknem i pozornym spokojem, czy w trakcie podróży na południe, w zderzeniu z ciasnotą miast i wiosek. Rozumiał potrzebę ludzi do posiadania niewielkich, przytulnych domów, ale on świetnie czuł się w wielkich korytarzach i wysokich komnatach Argynvostholtu. Kiedy pierwszy raz zawitali w tym miejscu z Trevorem, Agathą i Pins, wszystko wydawało się tam takie ogromne, a jednocześnie dla niego takie idealne. I takie pozostało, pomimo odbudowy zniszczeń, bo Rocky nie chciał wiele zmieniać.
Szedł teraz za Konstantinem, gnany niepokojem o Dragana i odnosił wrażenie, że ściany oraz sufit korytarza napierają na niego, że chcą go zmiażdżyć. Walczył z przemianą, a smok pod jego skórą szarpał się gorączkowo. Rocky był pewien, że jego oczy przybrały swój srebrny smoczy kolor, kiedy kąt widzenia mu się rozszerzył, a paleta barw zyskała większą głębię i charakterystyczną fioletową poświatę.
– Nie spal mi ubrania – rzucił nagle Konstantin. – Czuję żar na plecach.
– Powstrzymuję się – warknął Rocky.
Przed nimi korytarz wydawał się wydłużać, jakby drwił z ich pragnienia dojścia do końca. Rocky miał wrażenie, że idą tak już dwa tygodnie – co mogło ostatecznie okazać się prawdą, jako że czas w tym miejscu płynął inaczej niż na zewnątrz. W końcu jednak ujrzeli przed sobą masywne drewniane drzwi z mosiężnymi okuciami. Były zamknięte, a spoza nich nie wydostawały się żadne dźwięki.
Konstantin zatrzymał się i obejrzał na druha. Oczy Rocky'ego błyszczały srebrzyście, a na jego twarzy bladym konturem odbijał się kształt łusek. Widać było, że stara się nad sobą panować, by nie przemienić się w tym ciasnym korytarzu. Von Zarovich sięgnął do klamki, ale drzwi pozostały zamknięte. Usłyszał sapnięcie za plecami i poczuł rękę Rocky'ego odsuwającą go na bok. Przezornie przemieścił się za plecy smoka.
Rocky potrząsnął głową, jakby otrząsał się po wyjściu z wody, a jego głowa w mgnieniu oka zmieniła swój wygląd i zamiast dobrodusznej twarzy nordyckiego barbarzyńcy, Konstantin widział imponujący profil smoczej głowy. Srebrne, mieniące się najczystszym błękitem łuski płynnie przechodziły od drobniutkich na nosie, do większych na czole i stopniowo zwiększały się, oddalając od rejonu twarzy. Ciemniejsze granatowe wyrostki tworzyły coś w rodzaju "fryzury" na głowie smoka, urywając się na karku – który wciąż pozostał ludzki – choć Konstantin wiedział, że w pełnej smoczej postaci tworzą grzebień ciągnący się przez całą długość grzbietu, aż do ogona. Kostkowi imponowała opanowana dość niedawno umiejętność Rocky'ego do częściowej przemiany, jednak teraz skupił się na strużce dymu ulatującej z nozdrzy smoka.
Ten tymczasem otworzył paszczę i zupełnie bez wysiłku zionął ogniem, spopielając drzwi na miejscu. Za nimi otworzyła się wielka sala pełna kolumn, zza których dobiegały jakieś porykiwania i śmiechy oraz kilka głosów mówiących jednocześnie. Żaden z głosów nie był dziecięcym głosem Dragana, porykiwania jednak...
Obaj puścili się pędem wzdłuż kolumnady, Rocky w biegu potrząsnął głową, by powrócić do ludzkich kształtów. Wiedział, że w razie potrzeby zamieni się w smoka w ułamku sekundy, a Lewiatany przedkładały rozmowę nad bezrozumne użycie siły. Już i tak wystarczająco dał upust frustracji, paląc drzwi do komnaty. Nie, żeby ci przedwieczni mieli się przejąć takim drobiazgiem.
Gdy przyjaciele zbliżali się do źródła hałasu, biegnąc pomiędzy zasłaniającymi widoczność kolumnami, ich oczom powoli ukazywała się dziwna scena. Oto na środku pomieszczenia ujrzeli podwyższenie, na którym stało kilka zajętych przez Lewiatany foteli, kilkoro z nich – zapewne preferujących stojącą pozycję – znajdowało się wokół, a przed fotelami...
– Dragan! – Rocky wyrwał jeszcze bardziej do przodu, jakby do tej pory nie chciał zostawiać przyjaciela za sobą i dopadł do niedźwiadka, który, porykując, próbował stanąć na tylnych łapach. Widząc Rocky'ego opuścił głowę, zawstydzony, jakby ojciec przyłapał go na psocie.
– Witaj Kraino. Smoku. – Siedzący na środkowym fotelu – czy też raczej tronie – mężczyzna, o masywnej, dobrze wyrzeźbionej sylwetce i ostrych rysach twarzy odezwał się pierwszy. – Twój syn dostarczył nam niezwykłej rozrywki, jednak rozumiem, że ta krótka chwila musi nam wystarczyć.
– Chwila?! Nie było go trzy dni!
– Wybacz – w głosie Lewiatana dało się wyczuć znudzenie. – Nasza miara czasu nie przystaje do waszej. Jednak wytłumacz nam, Smoku, co sprawiło, że twój syn również nie jest smokiem, lecz zmienia się w niedźwiedzia.
Rocky uśmiechnął się. Do tej pory Dragan nie dokonał żadnej przemiany, a nie mając doświadczeń na tym tle, oboje z Eniko nie mieli pojęcia, czy chłopiec w ogóle odziedziczył geny smoka. Teraz wiedział, że owszem, coś odziedziczył, lecz nie po nim.
– To geny po mojej babce, Ingrid. Ona pochodziła z linii szamanów, którzy w chwili zagrożenia przybierali kształt swojego ducha totemicznego. A jej duchem totemicznym był niedźwiedź. Co przywodzi na myśl pytanie: dlaczego Dragan uznał tę sytuację za zagrożenie? – głos Rocky'ego obniżył się, a z jego nosa uleciała w górę smużka dymu.
Siedzący nieco na lewo Vampyr powiódł wzrokiem za rozwiewającym się oparem, zanim odpowiedział:
– Nie zrobiliśmy mu nic złego. Chłopak był przerażony i zdenerwowany w momencie, gdy się tu zjawił. Zaledwie Agzagart go przyprowadził, zabierając ze sobą tego obślizgłego elfa, a dzieciak zmienił się w niedźwiedzia i od tamtej pory – a minęła ledwie chwila – próbuje wrócić do swojej postaci.
– Panie. – Konstantin ukłonił się dwornie przed podwyższeniem, nie zwracając się konkretnie do żadnego z Lewiatanów. – Pozwolisz, że zapytam, co chcecie zrobić z tym obślizgłym elfem, który porwał dziedzica Smoka?
Stojąca nieco z prawej zaraz za tronami kobieta o pociągłej twarzy i sylwetce falującej i kłębiącej się niczym chmura, odezwała się, a jej głęboki głos przypominał odległy grzmot, kiedy wypełnił rozległą komnatę.
– Nie mamy co do niego planów, dziecię Adhary. Możecie go zabrać i zrobić z nim, co chcecie. On i tak nie oddaje nam czci, wyrzekł się wiary przodków, a jego dusza jest przegniła. Niech zasili szeregi piekielne i tam rozsiewa swą zgniliznę. Księżniczka piekieł się nim zajmie.
Konstantin obejrzał się przez ramię, na Rocky'ego, którego twarz wydłużyła się na wspomnienie Pins, po czym powiedział:
– Dziękujemy za waszą hojność, przedwieczni, zabierzemy go ze sobą. A teraz pozwolicie, że odstawimy tego młodzieńca do jego matki, by ukoić jej rozdygotane serce. – Wskazał na niedźwiadka tulącego się do ojca.
Masywny mężczyzna skinął głową, ukontentowany dwornym zachowaniem Von Zarovicha. Kobieta o sylwetce przypominającej przesypujący się piasek wyciągnęła rękę i drobinki z jej palców poszybowały w stronę gości – w mgnieniu oka Rocky obejmujący Dragana pod postacią niedźwiedzia oraz Konstantin i skrępowany Yrbod stali w lesie przed Argynvostholtem.
Zamkowy dzwon uderzył siedem razy.
– Siedem dni – powiedział cicho Rocky, wciąż obejmując Dragana. – Ma jeszcze siedem dni.
Zasmucony nagle Konstantin poklepał druha po ramieniu, po czym chwycił Yrboda za ramię i skierował się w stronę zamku.
– Chodźmy do Eniko, na pewno się zamartwia.
– Ale najpierw lochy – zauważył Rocky.
CZYTASZ
Seria Baroviańska - 2. Ukryte dziedzictwo
FanfictionOdbudowa Zakonu Smoka, więzień w lochu i pomoc Trevorowi, to tylko niektóre zadania, z którymi musi się zmierzyć Gunnar Eriksen, potocznie zwany Rockym. Kiedy do tego wszystkiego jego żona przychodzi z niespodziewaną wiadomością, Rocky postanawia ra...