Aura zadowolenia wprost biła od Rahadina, kiedy Rocky ze wstrętem rzucił go z powrotem na pryczę.
– Nie wyjdziesz stąd – rzucił głuchym głosem, wychodząc z celi. Przekręcił ciężki klucz w zamku, a odgłos zamykania poniósł się echem po lochach.
– Pożegnaj się z dzieciakiem – rzucił z przekąsem Rahadin, podnosząc się do pozycji siedzącej i ocierając krew z wargi rozciętej przy upadku.
Rocky nic już nie powiedział, tylko odwrócił się i popędził schodami do góry. Musiał natychmiast wydostać się na powierzchnię, odetchnąć świeżym, nocnym powietrzem, bo miał wrażenie, że emocje buzują w nim tuż pod skórą i zaraz przemieni się w tych ciasnych korytarzach.
Jak pocisk z kuszy wystrzelił na dziedziniec, natychmiast przyjmując formę smoka i węsząc w powietrzu. Tak, zapach nadal tam był. Z lochów wydobywała się woń... zadowolenia...? Nie wiedział, jak to określić. Ale jeszcze kilka dni temu zapach dobywający się z celi Rahadina był inny, bardziej przypominał zniechęcenie, a teraz zdecydowanie była to ekscytacja i oczekiwanie. Prychnął, próbując się pozbyć tego zapachu z nosa, a jednocześnie dobrze go zapamiętać.
Zorientował się, że leci dopiero wtedy, gdy dotarły do niego okrzyki Konstantina. Miękko wylądował obok przyjaciela i wrócił do ludzkiej formy.
– Skąd wiedziałeś? – Dhampir był zaintrygowany całą akcją.
– Mam zbierać rycerzy, panie? – pytał w tym czasie Zoltan.
– To jego zapach – wyjaśnił Rocky. – Wyraźnie się zmienił.
Konstantin głęboko wciągnął powietrze.
– Hmm, ale zmiana jest tak subtelna. Nic dziwnego, że nie zwróciliśmy wcześniej uwagi.
– W smoczej formie wprost bije po nosie. Nie wiem, dlaczego nie zauważyłem od razu. Nie, Zoltanie – oparł na pytanie dowódcy. Załatwimy to z Konstantinem sami. Szybciej dotrzemy na miejsce. W razie potrzeby wrócimy po posiłki, ale mam nadzieję, że nie będzie to potrzebne. Rahadin wydaje się wierzyć, że nie mamy o niczym pojęcia.
Zoltan krótko skinął głową.
– Powiesz mojej żonie, gdzie jestem, gdybym nie wrócił przed świtem.
– Czas tam... – zaczął Konstantin, ale Rocky mu przerwał.
– Jakbyśmy nie wrócili przed upływem tygodnia, zbierz grupę rycerzy i przyjdźcie nam w sukurs. Bądźcie ostrożni i w żadnym wypadku nie pozwól iść Eniko!
Dowódca przyłożył pięść do serca na znak zgody i odszedł. Rocky spojrzał na Konstantina.
– Lecimy?***
Jaskinia z zewnątrz wyglądała tak samo, jak wtedy, gdy byli tutaj ostatnio, jakby dla tych wiekowych skał czas się zatrzymał. Nie wiedzieli jednak, co zastaną w środku, Lewiatany za każdym razem zmieniały wygląd wnętrza, jak znudzony projektant, który nie może się zdecydować na jeden konkretny styl. Tym razem przez chwilę wędrowali korytarzem, który wyglądał na naturalny wytwór, zanim pod ich stopami zaszumiała woda. Podłoga zrobiła się śliska i półprzejrzysta, ukazując wartki strumień, który pod nią płynął. Po chwili usłyszeli – zwielokrotniony przez otaczający ich już zewsząd lód – głos, którego Rocky nigdy nie zapomniał, choć od ostatniego razu, gdy go słyszał, minęło sporo czasu.
– Miałem wtedy na sobie swój najlepszy strój, z wysokim aksamitnym kapeluszem, a mój surdut to był majstersztyk! Całe to wesele było paskudne, powiadam ci, ale ja wyglądałem nieskazitelnie do samego smutnego końca.
Odpowiedziała mu cisza. Rocky i Konstantin skręcili w najbliższą odnogę lodowego tunelu, z której dochodziły słowa i znaleźli się w niewielkim przedsionku, z czerwonymi drzwiami, na których widniała duża mosiężna kołatka. Nie zdążyli jednak zapukać, kiedy drzwi uchyliły się, a ich oczom ukazało się spore pomieszczenie, przypominające nieco komnatę dworską.
– Agzagart! – odezwał się Konstantin, korzystając z chwili, kiedy wysłannik piekieł przerwał dla zaczerpnięcia oddechu.
Zawołany odwrócił się gwałtownie, niemal spadając z rzeźbionego krzesła. Rocky dopiero teraz zauważył, z kim demon rozmawiał: na ławie, ze skutymi rękoma, siedział osobnik łudząco podobny do Rahadina. Różnił ich tylko kolor włosów – ten tutaj mógł się poszczycić tak jasnym blondem, jakiego nie miała nawet Agatha.
– Rocky! Konstantin! – Agzagart zatarł ręce. – Czekaliśmy na was! Czyż nie, przyjacielu? – zwrócił się ku chmurnej, milczącej postaci. – Ten tu obecny Yrbod ma wam coś do powiedzenia.
Szerokim gestem powiódł od więźnia do nowoprzybyłych, ale odpowiedziała mu cisza. Konstantin uniósł brew.
– No, nie krępuj się – zachęcał tymczasem demon, nie dostając żadnej odpowiedzi.
– Kim on jest? – zapytał Rocky. – I, bardziej istotne, gdzie jest mój syn?
– Yrbod... – mruknął w tym czasie Kostek. – Nie jesteś przypadkiem synem Patriny? – zapytał, a skuty człowiek drgnął, jakby nie spodziewał się, że Konstantin będzie wiedział, kim jest.
– Gdzie. Jest. Dragan. – Rocky czuł, że jego cierpliwość wisi na włosku. Jeśli ten pajac Agzagart zaraz nie udzieli mu odpowiedzi, to nie będzie w stanie ręczyć za siebie. Demon zwykle go bawił albo irytował, ale po trzech dniach poszukiwań i odkryciu, że ta glista Rahadin stoi za zaginięciem Dragana, nie miał już ani odrobiny cierpliwości. – Czy ten skuty idiota miał z tym zniknięciem coś wspólnego?
Agzagart, nieświadomy zagrożenia wiszącego mu nad głową, zatarł ręce.
– Pozwólcie, że opowiem wam pewną historię. Otóż w czasach...
– Czy możemy przejść do sedna? – przerwał mu Kostek, zerkając na przyjaciela. – Smok się niecierpliwi.
– Ależ panie Eriksen, czy nie chce pan zrozumieć, co się wydarzyło? – Demon wyglądał na zdruzgotanego. – Zapewniam, że młodemu... hmm... twojemu dziedzicowi nic nie grozi, jest pod dobrą opieką. Tymczasem...
– Gdzie. Jest. Mój. Syn. – Z nosa Rocky'ego uniosły się dwie cienkie strużki dymu. Konstantin uspokajającym gestem położył mu dłoń na ramieniu. Agzagart miał obrażoną minę, ale dłonią wskazał na przeciwległą ścianę, w której jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się drzwi.***
Siedział w tym lochu od tak dawna, że przestały mu przeszkadzać drobne niewygody w postaci wody sączącej się ze skał i wsiąkającej w podłogę, czy ciemności. Jasne, wolałby być wolny, chociaż nie do końca wiedział, co miałby robić z tą wolnością. Zemścić się, to pewne, ale co potem? Żył już tak długo, że nie miał złudzeń co do swojej egzystencji. Przez te kilkaset lat, kiedy mieszkał na zamku Ravenloft, był szczęśliwy i czuł, że jego życie ma sens. Tak mogłoby być nadal, gdyby nie ci obwiesie, których Strahd zaprosił dla rozrywki. To nie było rozważne, ale teraz już za późno.
A więc ci durnie nadal nie wiedzieli, gdzie jest bękart. Cudownie. Zaśmiał się w myślach, jakby nie ufając własnym strunom głosowym, ale po chwili zduszony chichot wydobył się z jego ust, przechodząc w złowieszcze rechotanie. Wybornie! Yrbod dobrze się spisał, jeszcze trochę, a ci idioci wypuszczą go stąd i będzie mógł kontynuować swoją zemstę! Jeszcze wiele osób mu zostało, na czele z tą suką Raveną, która opuściła swojego synka, która ośmieliła się przez tyle setek lat stawiać mu opór! Wybebeszy ją, a flaki porozwiesza na drzewach... albo lepiej, nakarmi nimi Gulthiasa.
Szybko zbliżające się drobne kroki oderwały go od wizji krwawych ochłapów po byłej królowej. Niska ciemnowłosa osóbka, odziana w długą suknię, z marsową miną stanęła przed jego celą.
– Gdzie on jest? – zapytała cicho, stanowczym tonem. – Co zrobiło ci małe dziecko, że dopuściłeś się porwania?
Rahadin przez chwilę patrzył na Eniko bez słowa.
– Rozejrzyj się – warknął wreszcie. – Czy wyglądam, jakbym tu kogoś ukrywał?
Kobieta potrząsnęła głową, jakby tocząc ze sobą wewnętrzny spór.
– Co zrobiło ci dziecko?
– Istnieje. – Rahadin praktycznie wypluł to słowo.
Eniko przez moment patrzyła na niego, jak gdyby rozważała różne warianty odpowiedzi, aż w końcu podjęła decyzję.
– Jeśli mojemu synowi spadnie choćby włos z głowy, przekonasz się, do czego jest zdolna matka – słowa wypowiedziane zimnym tonem zabrzmiały złowieszczo w mroku lochów.
CZYTASZ
Seria Baroviańska - 2. Ukryte dziedzictwo
FanfictionOdbudowa Zakonu Smoka, więzień w lochu i pomoc Trevorowi, to tylko niektóre zadania, z którymi musi się zmierzyć Gunnar Eriksen, potocznie zwany Rockym. Kiedy do tego wszystkiego jego żona przychodzi z niespodziewaną wiadomością, Rocky postanawia ra...