Fioletowy dla Nathaniela był kolorem, niejednoznacznym, dziwnym w jego odczuciu. Ciężko było mu zrozumieć jego fenomen, ogólnie mimo, że był artystą to było dla niego ciężkie. Miał do wszystkiego co z tym kolorem było związane mieszane uczucia. Sam nie wiedział, co sądzi. Jedną rzeczą jaka zapadła mu w pamięć i była związana z tym kolorem, to to jak Marc szykował się na wizytę u nowego terapeuty i ubrał fioletowy sweter, który podkreślał jego figurę, przez co rudowłosy mógł z łatwością zauważyć każdy szczegół. Był piękny, jak zawsze zresztą. Niezależnie od tego, co brunet ubierał był olśniewający. Piękny w każdym drobnym calu. W jego oczach zawsze taki był; piękny, z cudownym uśmiechem, czystym sercem i dłońmi tak delikatnymi jak satynowy materiał. Jego narzeczony był istną tęczą uczuć, która zawitała w jego życiu niespodziewanie, posiadając wiele słów tak cudownych, że samo serce potrafiło się roztopić, arsenałem pocałunków; w czoło, usta i dłonie, które ukazywały adorację wobec niego, tak prosto oraz bezinteresownie, że ciężko mu było w to uwierzyć. Zwykła czarna kropka, zmieniła się w istną tęczę uczuć, które w nim wzbudził. Obudził w nim to, czego nie znał; pokazując mu jak łatwo można odkryć siebie i swoje uczucia, nie bojąc się ich okazywać. Różniło się to, od jego wcześniejszego życia, gdzie zawsze był z tyłu, niezauważony przez innych ludzi oraz zamknięty w sobie. Dlatego chciał się mu odwdzięczyć, pokazać, że mu zawsze będzie na nim zależało i się o niego troszczy.
Bo Marc był i jest dla niego ważny. Jego istnienie jest istną gamą wielu barw, które zaczęły pojawiać się w życiu rudowłosego, kiedy go poznał. Brunet zasługiwał na więcej, niż mogłoby mu się to wydawać. Różnił się od innych ludzi; jako pierwszy chciał poznać Kurtzberga, mimo nieporozumienia, od nowa. Już wtedy mógł się domyśleć, że to nie będzie zwykła przyjaźń. To od zawsze miało być czymś więcej, niż to. Serce artysty mu to podpowiadało milion razy, gdy tamten trzymał go za rękę, bądź rozmawiał z nim w wolnym czasie.
Wszechświat już od dawna to zaplanował, nawet jak o tym nie wiedzieli. Byli sobie przeznaczeni, nawet jak nic na to nie wskazywało. Ciężko byłoby w to uwierzyć, jednak więź jaka połączyła jego i ukochanego pisarza, pokazała najprawdziwszą prawdę. Prawdę, która od dawna była gdzieś zapisana. Jego miłość do niego uświadomiła mu to jeszcze bardziej. Tylko on jako jeden z nielicznych, sprawił, że już nie był całkowicie sam. Sam pośród wszystkich i całego otaczającego go świata.
Przekonał się, że miłość wyrosła z ich więzi, która była czysta i zbudowana na odpowiednim fundamencie. Fundamencie, którym było zaufanie i prawdziwe uczucia wobec siebie.
Jednak zastanawiało go to... Jakim cudem nie zauważył tego w szkole? Powinien zauważyć, był jego chłopakiem i najlepszym przyjacielem. Więc dlaczego nic nie widział?
*
Pięć lat temu...
Wpadł cały roztrzęsiony do pokoju Anciela, a jego wzrok spoczął na brunecie który siedział na swoim łóżku. Pamiętał ten dzień, jakiś czas po tym jak dowiedzieli się, że oboje są Caprikid'em oraz Coq Courage'em. Włosy jego chłopaka były rozczochrane, a oczy przekrwione od długiego płaczu, na policzkach tkwiły czerwone plamy. Sam już nie wiedział od czego, ani jak one powstały, ale i tak ten widok rozerwał jego serce na miliard kawałków. Wiedział, że dzisiaj był u swojego terapeuty, lecz nie spodziewał się tego, że w ten sposób go zastanie. Myślał, że za chwilę zejdzie na zawał. Co się tam stało? Chciał wszystkiego się dowiedzieć, jednak wiedział, że nie powinien naciskać. Mimo to, wiedział co mógł zrobić. Dlatego bez słowa podszedł do swojego pisarza i go przytulił, przyciskając go do siebie. Słyszał jego nierówny oddech od płaczu, a mamrotanie prostego "przepraszam" jeszcze bardziej zbiło go z tropu. To było straszne, nie wiedział przez chwilę co zrobić. Zanurzył twarz we włosach jego tęczy, wdychając ich zapach, głaszcząc go po plecach. Nic nie rozumiał kompletnie, ale chciał mu dać czas. Czas, na uspokojenie się, nie wiedząc w ogóle, że jako jedyny potrafił uporządkować to co działo się w umyśle zielonookiego samą swoją obecnością. Cały świat potrafił się uspokoić, gdy tylko czarnowłosy znajdował się w jego objęciach, nikogo innego. Czuł się wtedy szczęśliwy, tylko on potrafił sprawić, że mógł uśmiechać się od ucha do ucha i czuć się bezpiecznie, przy kimkolwiek. Kochał Nathaniela, bo po prostu był i potrafił sprawić, że czuł się komfortowo. Był jedynym komu zależało na jego bezpieczeństwie i szczęściu. Nigdy nie wierzył w to, że zasłuży na kogoś takiego, komu będzie na nim zależało.
CZYTASZ
𝑹𝑨𝑰𝑵𝑩𝑶𝑾 ; marcaniel ff
Fanfiction" [...] do mojego życia wtargnęła tęcza, ze swoim naręczem światła, uśmiechu, arsenałem pocałunków, złocistych łez, pięknymi zielonymi oczami i czarnymi, kruczymi włosami." Nathaniel nie w...