Prolog

437 27 10
                                    

  Stałam przed mężczyzną, który przypominał bardziej beczkę, niż funkcjonującego człowieka i nie wiedziałam, czy mam się śmiać, płakać, czy może najlepiej, to uciekać. Patrzył na mnie świńskimi oczkami i coraz bardziej stawał się czerwony na twarzy.

  — Przepraszam, że panu przerwę, ale chcę się upewnić, czy się nie przesłyszeliśmy. — Powiedziałam wyraźnie skonsternowana. — Nieznany nam wirus szaleje w szpitalach, które zostały poddane bezzwłocznej kwarantannie. Naukowcy milczą, sam prezydent milczy, a pan wysyła nas pod jeden z największych szpitali w Miami, aby przeprowadzić wywiad środowiskowy?

  — Dokładnie tak, panno Arison. — Poprawił swoją granatową marynarkę i odwrócił się na pięcie, udając się do swojego gabinetu.

  Patrzyliśmy za nim i dam wiarę, że każde z nas wtedy kwestionowało w myślach istnienie jego wątpliwych pokładów rozumu.

  — To niebezpieczne! — Zawołałam zdenerwowana. Otyły mężczyzna zatrzymał się w półkroku, aby na mnie spojrzeć.

  — Boisz się tego, co może was tam spotkać, czy może tego, że nie podołasz zadaniu, panno Arison?

  Na te słowa zacisnęłam wargi w wąską linię i ruszyłam w stronę wyjścia. Wiedział gdzie uderzyć. Sukinsyn.

*****

  — Ludzie to wariaci. — Powiedział Ted, wyjmując kamerę. — Tyle osób ryzykuje, tylko po to, żeby to sprawdzić.

  — My też nimi jesteśmy. — Powiedziała Lucille, gdy szukała w torbie pędzla. — Podejdź do mnie, Kate.

  Na szpitalnym parkingu było pełno samochodów, a pod samymi drzwiami roiło się od dziennikarzy, reporterów i gapiów, którzy przyszli pooglądać. Przy wejściu stali wojskowi z bronią i pilnowali, aby nikt nie przedarł się do środka, lub uciekł na zewnątrz.

  Walczyłam z chęcią kichnięcia, gdy Lucille pudrowała mi nos, żeby się nie świecił. Ted klął, próbując poradzić sobie z torbą, przewieszoną na ramieniu. A Frank został w samochodzie, tłumacząc się, że woli nie ryzykować bycia zgniecionym przez zdziczały tłum. Zawsze tak robił.

  Chcieliśmy podejść, jak najbliżej wejścia, ale dobijający się tłum nam na to nie pozwolił, więc stanęliśmy na uboczu. Jednak na tyle blisko, aby mieć widok na szklane drzwi budynku. Obciągnęłam rękawy czarnej marynarki i ustawiłam się przed obiektywem, tak jak zawsze.

  — Znajdujemy się przed szpitalnym budynkiem w... — Zaczęłam mówić. Byłam już tak do tego przyzwyczajona, że zdarzało mi się odlatywać myślami, gdzieś daleko. Nie lubiłam w tym uczestniczyć, tym bardziej teraz, gdy nikt nie wie, co tak naprawdę się dzieje.

  Nie podobało mi się to, co się działo. Wszystkie szpitale zostały pozamykane, pacjentów przyjmują w namiotach, stojących pod budynkami, a nadal nikt nic nie mówi. Nie chcą podawać informacji do telewizji, a niektóre stacje zostały nawet zawieszone. Lekarze mają obowiązek milczenia, pod groźbą utraty posady.

  To zaczynało wymykać się spod kontroli, niedługo będzie tutaj...

  Przeraźliwy krzyk Teda przerwał mój wewnętrzny monolog. Chłopak upuścił kamerę i dopiero teraz mogłam zobaczyć człowieka, który wgryzł się w jego plecy. Sparaliżowana nie mogłam nic powiedzieć, tylko patrzyłam, jak to coś rozrywa jego skórę.

  Dwa strzały przywróciły mnie do rzeczywistości. Jeden z żołnierzy, stojących pod drzwiami szpitala, strzelił w głowę Tedowi i temu, co go zaatakowało. Nastąpiło zamieszanie, wszyscy zaczęli biegać i krzyczeć. Padały kolejne strzały, ale tym razem w wewnątrz szpitala. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

  Nie kontaktowałam, gdy Lucille złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę samochodu, który do nas podjechał. Jeszcze tylko ostatni raz obejrzałam się do tyłu, aby spojrzeć na zakrwawione ciało przyjaciela.

  I wtedy już wiedziałam, że świat upadł.

Nasze Sekrety ~ D. DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz