Rozdział 28

496 33 0
                                    

Musiała mocno trzymać nerwy na wodzy, żeby po prostu nie wybuchnąć. Za nic w świecie nie potrafiła uzasadnić powodu, dla którego stawała się coraz bardziej niespokojna, nie mając obok siebie Harry'ego. Może to dlatego, że całe noce i poranki spędzała sama w tak naprawdę obcym sobie domu? Albo po prostu ten las jej nie służył? Nie. Nadal nie potrafiła tego przed sobą przyznać, ale bała się o Nadnaturalnego.

Im dalej posuwała się wojna, a Harry w ogóle się nie odzywał, tym bardziej czuła się nieswoja. Tak naprawdę przez kilka poprzednich dni celowo wrzeszczała na Rinę i Claire, żeby zostawiły ją w spokoju, bo nie miała najmniejszej ochoty na żadne towarzystwo. Żadne za wyjątkiem tego przygłupa, który porwał ją z bazy i ogłosił swoją wybranką życia.

- Kurwa - mruknęła pod nosem, odrzucając nóż do zlewu. Nie dość, że się zacięła, to jeszcze zaplamiła sobie deskę, świetnie!

Włożyła palec do ust, zastanawiając się, czy robienie jedzenia samemu miało jakikolwiek sens. Skoro rano znów prawie przesypała cały słoik kawy do kubka, to logicznym było, że pokrojenie ziemniaka nie będzie łatwiejszym zadaniem. A co dopiero jego ugotowanie i zrobienie jakiegokolwiek sosu...

Nie żeby w swoim dawnym mieszkaniu miała jakieś większe zdolności kulinarne. Zwykle zamawiała coś z miasta albo kupowała pod drodze do domu, woląc oglądać bezsensowne kanały w telewizji, niż męczyć się ze smażeniem kotletów. Czym bardziej nie rozumiała, dlaczego Harry jeszcze ją chciał.

Choć tłumaczył jej, że więzi się nie wybiera, nie mogła pojąć, jakim cudem wydawał się tak o nią troszczyć. Nie była do tego ani trochę przyzwyczajona, więc trochę źle się z tym wszystkim czuła. Nie mówiąc już o tym, że została przyprowadzona do Osady siłą. Pocałowana też...

Od myślenia o Nadnaturalnym jeszcze bardziej nabrudziła na podłodze, a nawet z pulsującym z bólu palcem musiała jakoś ją posprzątać. Na klęczkach przecierała oporne kafelki ręcznikiem, zastanawiając się równocześnie nad swoim sensem pobytu w samym centrum terenu Nacji.

Już dawno miała stamtąd uciec, a jednak ciągle odkładała swój cel dzień po dniu. Dziwnie się czuła z myślą, że w jakimś stopniu zakolegowała się z koleżankami Debby oraz dziećmi Riny. Jeszcze kilka dni temu całkiem normalnie rozmawiała także z Enmą, która wygłosiła jej mały wykład o Puszczy i działających w niej zasadach.

Ale co tak naprawdę trzymało ją w Osadzie? Chciała zaszyć się gdzieś daleko, z dala od wszystkich konfliktów świata i opiekuńczego Nadnaturalnego na karku.

Więc postanowiła.

***

Wieczór nadszedł trochę szybciej, niż się spodziewała. Dla pewności, że nikt o nic nie będzie jej podejrzewać, zmusiła się do wizyty u Riny, a następnie wyszła trochę wcześniej, tłumacząc się jakimś małym bólem głowy. Chciała mieć pewność, że nikt nie będzie jej przeszkadzał.

W rogu szafy Harry'ego znalazła jakąś materiałową torbę, do której spakowała kilka ubrań na zmianę i prowiant na co najmniej trzy dni. Teoretycznie znała wielkość Puszczy i wątpiła, by zdążyła po takim czasie z niej wyjść, ale miała nadzieję na zdobycie jakiegoś jedzenia w trakcie podróży. Poczekała, aż niemal wszystkie światła w Osadzie zgasną i bardzo cicho wyszła z domu.

Początek był tak naprawdę najtrudniejszy. Musiała ominąć patrolujących Nadnaturalnych, którzy zostali, by w razie czego ochronić resztę mieszkańców. Było ciemno, ale znała ich ponadprzeciętne zmysły, dlatego bardzo długo czasu zajęło jej efektywne przejście przed ich nosami. Całe szczęście ich liczba była znacząco ograniczona.

Celowo mocniej narzuciła kaptur na głowę, by w razie czego zakryć swoją twarz. Choć włosy miała całkowicie czarne, skóra mogła lekko się wyróżniać dla jakiegoś typka z Nacji. Pierwszy kilometr przeszła bez butów, by jak najmniej hałasować na leśnej ściółce. Nie było to dla niej ani trochę przyjemne doświadczenie, dlatego z zadowoleniem wsunęła obuwie na stopy, kiedy było już po wszystkim.

Nacja III: Ostateczne StarcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz