Rok 2020, 9 lutego. Godzina 07:45.
Ellie zsunęła się po zboczu. Wstała i otrzepała się ze śniegu, a następnie rozpoczęła przeszukiwanie wioski. Dopiero po zbliżeniu się do niej, ujrzała jak bardzo jest ona zniszczona. Większość domów nie miała ścian, praktycznie każdy z nich miał dziury w dachach, a płoty były poprzewracane. Po mieszkańcach nie było żadnego śladu. Mijając martwego konia, ułożyła sobie w głowie teorię co do tego miejsca - mianowicie, w wiosce pojawiły się nieznane, zmutowane stworzenia, które dokonały tych wszystkich zniszczeń. Wywołało to powszechną panikę i większość mieszkańców albo uciekła, albo zginęła, albo, co najgorsze, również się przemieniła. Williams natrafiła na kolejne dziwne rzeczy. W jednym domu na ścianie znajdował się rysunek przedstawiający skulone, niczym w brzuchu matki, dziecko w kółku z różnych symboli. W wielu innych natrafiała na obrazki z zamaskowaną kobietą, która za głową miała coś, co przypominało aureolę. Z kolei idąc jedną z dróg, trafiła na drzewo, z którego zwisały na sznurkach łby kozłów. "Podsumujmy... w wiosce żyli kiedyś ludzie. Mieli oni jakąś boginię, do której się modlili. W wiosce zaczęły się pojawiać mutanty, które zabijały mieszkańców i niszczyły domostwa. Ludzie zaczęli panikować, więc zaczęli składać ofiary swojej bogini. Ta, wcale nie jest to dziwne" pomyślała. Skręciła w lewo, a kiedy doszła do kolejnego zaułka z zagrodzoną przez przewalone drzewa drogą, postanowiła zbadać domy obok. Ciemnoniebieska brama po lewej była jednak zabita deskami, do tego znajdowała się na niej kartka z napisem "Zamknięte ze względu na zaginięcie właściciela". Z kolei czarna furtka z dziwacznym złotym symbolem po prawej także była zamknięta. "Może uda mi się znaleźć klucz" pomyślała Ellie. Został jej jedynie dom naprzeciwko drogi, którą tam przyszła. Cały czas mierząc przed siebie z pistoletu, ostrożnie otworzyła drzwi i weszła do środka. Dosłownie kilka sekund po tym, jak zamknęła za sobą drzwi, usłyszała huk. Odwróciła się w kierunku wejścia. Było ono teraz zagracone przez deski. "Świetnie. Nie ma powrotu" pomyślała. Zabrała z półki rolkę z bandażem i schowała ją do plecaka, po czym weszła do pomieszczenia po prawej. Owy pokój był jadalnią połączoną z kuchnią. Na blacie zauważyła garnek z zupą. Wnioskując po tym, że nie leciał z niej wrzątek, uznała, że musiała niedawno wystygnąć.
— Może ktoś tu nadal jest — wymamrotała pod nosem.
Podeszła do zasłony obok szafy w rogu pomieszczenia i powoli ją odsunęła.
— Nie zbliżaj się! — rozkazał nieznajomy, celując w przybyszkę ze strzelby.
— Spokojnie! Nie mam złych zamiarów! — odpowiedziała Ellie, unosząc dłonie w geście obronnym.
— Kim jesteś? Kto cię wysłał? — wypytywał mężczyzna.
— Nikt! Byłam z partnerką na spacerze, a potem... — Ellie przerwał ryk na zewnątrz.
Mężczyzna wyszedł z ciemnego pomieszczenia, dzięki czemu Williams mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Nieznajomy był siwy i posiadał na twarzy dużo zmarszczek. Zaczął się rozglądać, kiedy znów coś zawyło na zewnątrz. "Mutanty" pomyślała Williams. Starszy pan podszedł do okna przy blacie kuchennym. Wyjrzał przez nie, po czym odwrócił się do przybyszki i przerażony oznajmił:
— O nie... oni nadchodzą.
— Te stworzenia przypominające wilki? — zapytała Ellie.
— Proszę, powiedz, że masz wystarczająco dużo amunicji — odparł mężczyzna, zupełnie ignorując jej pytanie.
— Zależy, ilu ich tam jest — odpowiedziała.
Wtedy coś zaczęło dobijać się przez sufit. Williams i nieznajomy wycelowali w górę, przy czym dziewczyna zapytała:
— Co wiesz o tych stworach?
Mężczyzna nie odpowiedział, jedynie przekierował strzelbę na okno za Ellie, po czym strzelił. Ellie odwróciła się w tym kierunku, jednakże niczego nie zobaczyła. Spojrzała na mężczyznę, który panikując, rozłożył pociski do strzelby na stole i zaczął ładować broń, nie zwracając uwagi na przybyszkę.
— Hej, słuchasz mnie w ogóle?! — zwróciła się do niego.
Nieznajomy nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ coś go złapało przez sufit i szybko wciągnęło na górę. Przez otwór zaczęła kapać krew. "Szlag" pomyślała Ellie. W tym samym momencie ręka stwora chwyciła jej lewą kostkę i wciągnęła dziewczynę pod podłogę. Ellie znalazła się w ciemnej piwnicy. Uruchomiła latarkę. Ujrzała stos martwych ciał. Na dodatek usłyszała coś, co przypominało mlaskanie. Wycelowała przed siebie i powoli podeszła do źródła dźwięku. Wydawał je ten sam stwór, który wcześniej zaatakował chatkę. Chciała podejść bliżej, żeby lepiej się przyjrzeć, jednakże przeszkodził jej kolejny mutant, który się na nią rzucił. Spróbowała przytrzymać jego głowę, żeby nie dopuścić, aby ten ją ugryzł. Niespodziewanie stwór wypchnął dziewczynę na górę z taką siłą, że aż przeleciała przez ścianę, robiąc w niej ogromną dziurę. Podobne do wilka stworzenie wyszło na zewnątrz w celu dorwania swojej ofiary. Williams podniosła się najszybciej jak mogła i zaczęła atakować napastnika, starając się strzelić w jego głowę. Dwa razy spudłowała, ponieważ stwór wykonywał uniki. Ostatecznie po pięciu celnych strzałach padł na ziemię, a Ellie mogła mu się przyjrzeć. Posturę miał człowieka, lecz jego ciało było zarośnięte szarą sierścią. Palce jego dłoni były zakończone szponami, zaś paszcza pełna była ostrych, wilczych zębów. "Co spowodowało mutację?" zaczęła się zastanawiać Ellie, gdy usłyszała szum radia dobiegający z jadalni w budynku, z którego kilka chwil temu wyleciała. Podeszła do urządzenia.
— Jeśli... ktoś tam jeszcze jest... jeśli ktoś jeszcze ocalał... niech przyjdzie do mojego... do domu Luizy niedaleko pól — oznajmiła nieznajoma.
Po jej komunikacie, radio znów zaczęło szumieć. "Ocalali? Dobrze wiedzieć" pomyślała Ellie, zabierając pociski do strzelby, które zostawił nieznajomy. Williams wyszła z budynku, po czym podeszła do bramy. Nie mogła jej otworzyć, ponieważ była zablokowana przez łańcuch. Nie chcąc tracić czasu na szukanie przecinaków, przysunęła pod bramę skrzynię, po czym przy jej użyciu przeszła na drugą stronę ogrodzenia. "Może czegoś się dowiem u tej Luizy" pomyślała. Skręciła w prawo i zaczęła iść wzdłuż rzeki, kiedy jej uwagę przykuły siedzące na dachach budynków, przyglądające się jej mutanty. Za każdym razem, gdy podchodziła ciut bliżej, stwory wycofywały się. W pewnym momencie usłyszała zbiorowe wycie.
— Do jasnej... — Ellie nie skończyła, gdyż zaczęła biec.
Wbiegła na wzgórze, po czym wparowała do najbliższego domu. Zamknęła drzwi, a następnie zabarykadowała je szafką obok. Rozejrzała się po wnętrzu. Okna były zabite deskami, a jedyną inną ścieżką umożliwiającą wydostanie się na zewnątrz była żółta, zardzewiała drabina niedaleko wejścia. Ellie zabrała amunicję, którą ktoś tam zostawił, po czym schowała pistolet i chwyciła za strzelbę. "Przydałby mi się Carlos, on jest specem od oblężeń" pomyślała.
Lykanie cały czas napierali na chatę, w której ukryła się Ellie. Dawała sobie radę, dopóki wrogowie nie przebili się przez barykady i musiała uciekać po drabinie. Kiedy znalazła się na dachu, to, co ujrzała, zmroziło jej krew w żyłach. Część wioski, w której obecnie się znajdowała, pełna była mutantów. Jeden z nich popchnął Williams, przez co ta spadła do rzeki. Na jej szczęście była płytka. Dziewczyna została otoczona przez lykanów, z czego niektórzy dosiadali koni. Przed nią pojawił się także wielki, przypominający krzyżówkę człowieka z trollem, stwór trzymający ogromny młot. Wyglądało na to, że mutanty miały ją zabić, gdy nagle całe zgromadzenie usłyszało bijący dzwon. Stworzenia ruszyły w jego kierunku, pozostawiając Ellie samą sobie. Ellie podniosła się i otrzepała z brudu, po czym ruszyła na przeszukiwanie domów. Po zebraniu zapasów, przeszła przez bramę i znalazła się na Placu Dziewicy Wojny. Zastała tam starą, przygarbioną kobietę, która dziwaczną laską rysowała w ziemi symbol dziecka, który Ellie widziała wcześniej.
— W życiu... i po śmierci... składamy hołd... — mówiła sama do siebie kobieta.
— Um... przepraszam? Powinna pani gdzieś się schować, nie jest tu bezpiecznie — zwróciła się do niej Ellie, lecz kobieta kompletnie ją zignorowała. — Halo, słyszy mnie pani?!
— Och, to ty! — staruszka nawiązała z Williams kontakt wzrokowy. — Druga matka dziecka! — dodała radośnie.
— Dziecka... Dina... widziała pani może Dinę? Nieco niższa ode mnie, brązowe oczy i czarne włosy...
— Ach, Dina, Dina! Jest w wielkim niebezpieczeństwie — staruszka spoważniała.
— Niebezpieczeństwie?! — przeraziła się Ellie, kiedy po raz kolejny usłyszała bijący dzwon.
— Zamkowy dzwon zwiastuje zagrożenie... oni nadchodzą! — starsza pani zaczęła się złowieszczo śmiać, idąc w kierunku bramy, przez którą wcześniej przeszła Ellie.
— Jacy znowu "oni"?! — zapytała Williams, podążając za kobietą, która zamknęła jej bramę przed nosem. — Hej! — krzyknęła zdenerwowana, próbując otworzyć bramę. — Dlaczego wszyscy, którzy ocalali, muszą mówić cholernymi zagadkami?! — warknęła, po czym kopnęła bramę.
Po sprawdzeniu jedynego otwartego domu na Placu Dziewicy Wojny, uwagę przybyszki przykuł ołtarzyk przy murku znajdującym się przy kościele. Na ołtarzyku znajdował się drewniany koziołek, a pod nim informacja:
"Oferujemy te Koziołki Strażnicze, aby chroniły one wioskę i jej mieszkańców. Każdy kto je zniszczy, poczuje gniew Matki Mirandy."
"Jasna sprawa" pomyślała nieco prześmiewczo Ellie, a następnie postanowiła przeszukać kościół. Przyjrzała się ołtarzowi. Pośrodku znajdował się kolejny obrazek z zamaskowaną kobietą. "Skoro jest pośrodku, zgaduje, że jest to ta cała Matka Miranda..." pomyślała. Po bokach podobizny Mirandy znajdowały się podobizny innych postaci, których Ellie nie była w stanie zidentyfikować. Pod obrazkiem z Mirandą znajdowało się coś jeszcze - kamienna okrągła płyta z wyrzeźbioną podobizną kobiety trzymającej włócznię. Williams schowała dziwny przedmiot do plecaka. Sprawdzając, czy coś się kryje pod ławkami, trafiła na dwie rzeczy. Jedną z nich była kartka informująca, że druga płytka, która umożliwi dostanie się do zamku, znajduje się w domu Luizy. Drugą rzeczą był plecak Diny. Ellie wyciągnęła go i dokładnie obejrzała. Był w kilku miejscach podarty.
— Ty jesteś tu... a gdzie twoja właścicielka? — zastanowiła się na głos, odkładając torbę na ławkę. — Muszę sprawdzić ten zamek. Czas odwiedzić Luizę.
Ellie opuściła kościół i ruszyła w stronę pól. Po przedarciu się przez źdźbła wysokiej, pożółkłej trawy, dotarła pod dom Luizy. Nie próbowała wchodzić główną bramą - podejrzewała, że skoro jest to schronienie dla ocalałych, główne wejście nie może być otwarte ot tak. Nie mając jednak żadnej skrzyni, którą mogłaby przysunąć i dzięki niej pokonać ogrodzenie, postanowiła sprawdzić, czy uda jej się znaleźć jakąś inną drogę przez schowek na prawo od bramy. Po wejściu do środka, zaskoczyła ją młoda dziewczyna o imieniu Elena:
— Zamknij drzwi, proszę.
Ellie zamknęła drzwi i spojrzała na Elenę. "Czemu tu siedzi? Czemu nie ukryła się u Luizy?" zastanawiała się w myślach.
— Dlaczego nie poszłaś do Luizy? — zapytała Ellie.
Elena bez słowa odsunęła się, dzięki czemu Ellie zobaczyła starszego, rannego mężczyznę trzymającego maczetę. Siedzący na podłodze Leonardo syknął:
— Nie zbliżaj się.
— Proszę, nie krzywdź nas — dodała błagalnym tonem jego córka.
— Wow, spokojnie, nie miałam takiego zamiaru. Dobrze jest spotkać normalnych ludzi. Mieliście może kontakt z pozostałymi ocalałymi? — odparła Ellie.
— Nie. Wszyscy siedzą u Luizy... lecz ona nie odpowiada, a brama jest zamknięta — wyjaśniła Elena.
— Bądź cicho, dziewczyno. Ona nie jest stąd — zwrócił się do Eleny Leonardo.
Cała trójka usłyszała wycie na zewnątrz. Williams powiedziała:
— Siedzimy tu jak kaczki na rzeź — stwierdziła. — Czy on jest w stanie chodzić? — dopytała.
— Nie, jeden z potworów go zranił. Stracił dużo krwi... musimy się dostać do domu Luizy! — odpowiedziała nieco głośniej Elena.
— Csiii — uciszyła ją Ellie. — Zostańcie tu i nie róbcie hałasu. Spróbuję otworzyć bramę, dobra?
Elena lekko skinęła głową, przytakując. Kucnęła przy ojcu, a Ellie wyszła przez okno z tyłu schowka. Na lewo znajdowały się okryte niebieską płachtą skrzynie. Ellie weszła na nie, a następnie przeszła przez zniszczony murek. Rozejrzała się po niewielkim podwórku. Jej uwagę przykuł zamknięty ołtarzyk, gdzie za kratką znajdowała się druga kamienna płyta, która tym razem przedstawiała jakąś bestię. "Może Luiza będzie miała do niego klucz" pomyślała Ellie, a następnie podeszła do bramy. Przesunęła zawleczkę, po czym nieco pociągnęła do siebie lewe skrzydło. Rozejrzała się po polu. Czysto.
— Okej, nikogo nie ma, możecie wchodzić! — oznajmiła Elenie i jej ojcu.
Wspomniana dwójka wyszła ze schowka. Elena pomogła ojcu dojść do bramy, którą Ellie zamknęła tuż za nimi.
— Trochę ci się zeszło — zwrócił się niemiło do Ellie, po czym zaczął się dobijać do domu.
— Nie ma za co — odparła Ellie.
— Wybacz, nie jest przyzwyczajony do polegania na innych — przeprosiła ją Elena. — Będziemy tu bezpieczni, prawda?
— Na pewno bardziej bezpieczni niż w tamtym schowku... wiesz może coś więcej na temat tego, co się dzieje w tej wiosce? — zapytała Williams, nieco zmieniając temat.
— Nie ma to żadnego sensu. Matka Miranda zawsze nas chroniła! — odpowiedziała Elena.
— Nikt nie odpowiada! — wtrącił Leonardo, siadając na schodkach do domu.
Elena podbiegła do swojego ojca, przy okazji powtarzając, że "muszą się dostać do środka". Ellie zapukała mocno kilka razy w drzwi, wołając domowników, jednakże nadal nikt nie otwierał.
— Może znajomy głos zadziała — stwierdziła Elena, zrywając się i podchodząc do drzwi. — Luizo, otwórz! To ja, Elena! — zawołała, pukając.
Drzwi otworzył starszy mężczyzna celujący ze strzelby w Elenę.
— Przestań wrzeszczeć, sprowadzisz potwory — wysyczał.
— Iulianie, spokojnie — powiedziała dziewczyna.
— Kto to jest?! — zapytał nerwowo Iulian, przekierowując lufę strzelby na Ellie.
— Przyjaciółka! — odparła krótko Elena.
— Odsuń się — Iulian rozkazał Ellie.
"Może ci jeszcze frytki z McDonalda przynieść? Co ci ludzie mają z trzymaniem dystansu?" pomyślała Williams, odsuwając się. Leonardo zaczął kaszleć, gdy podszedł do dyskutującej trójki i kucnął, by je zatrzymać. Elena go przytrzymała i zwróciła się do Iuliana:
— Na litość boską, Iulianie, wpuść nas.
— Nie ma opcji, zwęszą krew. Sprowadzisz na nas wszystkich zagrożenie — odpowiedział starzec.
— Mój ojciec tu umrze! — odpowiedziała Elena.
— Nie mój interes! — stwierdził niemiło Iulian.
— Co tu się dzieje? — zapytała starsza, czarnowłosa kobieta, która właśnie przyszła.
— Ci ludzie chcą wpuścić umierającego mężczyznę do naszego domu — powiedział Iulian.
— Uspokój się, "ci ludzie" to nasi przyjaciele — odpowiedziała Luiza, wychodząc na zewnątrz. — Proszę, wejdźcie do środka — zwróciła się do Eleny i Leonarda, a oni wykonali jej prośbę.
Iulian cały czas mierzył w Ellie, na co ta przewróciła oczami. Luiza powiedziała:
— Nie jesteś z tej wioski.
— No... nie jestem — odparła Ellie. — Jestem Ellie — przedstawiła się niepewnie.
— Iulianie, przydaj się na coś i sprawdź pobliski teren. No idź! — popędziła mężczyznę Luiza. — Cóż, jeśli Elena ci ufa, ja również. Proszę, wejdź do środka, Ellie.
Obydwie weszły do środka. Williams zamknęła za nimi drzwi, a Luiza poprosiła, aby chwilę poczekała. Pani domu zniknęła w niewielkim korytarzu, z którego wcześniej przyszła. Przybyszka postanowiła przeczytać treść kartki, która leżała na fotelu w rogu przedsionka.
"Luizo,
Znów się włamali i zabrali więcej jedzenia. Nie sądzę, byśmy przetrwali zimę.
Po Erneście ani śladu. Wciąż nie możemy go znaleźć.
Czyżby Matka Miranda nas porzuciła?"
"Kimkolwiek jest i jakie zamiary ma Matka Miranda, jedno jest pewne... nie zależało jej na mieszkańcach wioski w takim stopniu, jak powinno zależeć "bogini"..." pomyślała Ellie, odkładając liścik na swoje miejsce. Wtedy wróciła Luiza, prosząc, aby Ellie poszła za nią. Kiedy szły przez korytarzyk, Williams zapytała:
— Luizo, czy widziałaś może moją partnerkę? Ciutkę niższa ode mnie, czarne włosy i brązowe oczy, również nie stąd.
— Nie, niestety nie — odparła smutno kobieta. — Miejmy nadzieję, że jest cała — dodała.
— Miejmy nadzieję... — powtórzyła Williams.
"Nie ma jej w wiosce. Kurde... oznacza to, że w najgorszym wypadku ma ją Matka Miranda. I reszta Brygady RR z obrazków" pomyślała zniesmaczona Ellie, wchodząc wraz z Luizą do pokoju dziennego, w którym jedynymi źródłami światła były palący się kominek oraz lampa naftowa stojąca na stole.
— Co do... nietutejsza?! Zwariowałaś?! — wypytywał nerwowo nieco pijany mężczyzna siedzący na krześle przy wejściu.
— Spokojnie, Antonie. Pomogła Leonardowi oraz Elenie — odpowiedziała Luiza, stając w obronie Ellie.
— Całkiem nieźle sobie radziliśmy sami — wtrącił Leonardo.
"Przemiłe towarzystwo" pomyślała ironicznie Ellie, zajmując miejsce, które Luiza jej zaoferowała przy stole.
— Z całej wioski tylko wy się ostaliście? — zapytała.
— "Tylko wy"? "Tylko wy"?! Nikt nie przetrwał! — odpowiedział zdenerwowany Anton, po czym podniósł się z krzesła i przeszedł na drugą stronę pomieszczenia. — Bezużyteczny inwalida... — wskazał na zabandażowanego mężczyznę siedzącego w rogu pomieszczenia — głupia, zawodząca kobieta... — wskazał na kobietę, która płakała nad czyimś ciałem leżącym na kanapie — i ty! — zwrócił się do Luizy. — Sprowadzasz tu krwawiącego człowieka i nietutejszą jak gdyby nigdy nic, i oczekujesz, że będziemy bezpieczni?! Nie będziemy bezpieczni! Każdy dureń w tej wiosce został rozerwany na strzępy! A jutro... — upił nieco trunku z butelki, którą cały czas trzymał — jutro wszyscy będziemy martwi. Tak jak jej mąż! — wskazał na martwego człowieka na kanapie, przez co Roxana jeszcze bardziej się rozpłakała. — Zamknij się, Roxano!
— Dość tego! — przerwała mu Luiza. — Ten dom dawał mojej rodzinie schronienie od pokoleń. I pijani, czy nie, wszyscy jesteście tu mile widziani i bezpieczni.
Anton prychnął, po czym wrócił na swoje miejsce. Ellie postanowiła zapytać:
— Czy ktoś może mi łaskawie wytłumaczyć, co do jasnej cholery się tu odwala?!
— Nie mamy pojęcia! Jednego dnia byliśmy spokojną, normalną wioską, a drugiego przybyły potwory i nas zaatakowały. I... z czasem zaczęło przybywać ich więcej... i... — Luiza nie skończyła.
— Luizo, gdzie twój mąż? Czy oni... — przerwała jej Elena.
— Nie. On tam jest. Gdzieś. On... poszedł po pomoc. Tak, tak, poszedł po pomoc — odpowiedziała pani domu.
— Pomódlmy się — zasugerowała Roxana. — Za niego. Za nas wszystkich.
Ocalali, oprócz Antona, zebrali się w kółku wokół stołu i chwycili się za ręce. Ellie jako jedyna nie zamknęła oczu. Jej towarzysze zaczęli odmawiać modlitwę:
— Wielcy, usłyszcie nasze głosy, jakoby były jednym. Wzywamy was z tych niekończących się ciemności, byście oddali nas w ręce przeznaczenia. Gdy księżyc wznosi się o północy na czarnych skrzydłach, składamy się w ofierze i wyczekujemy światła na końcu. W życiu i po śmierci, składamy hołd, Matko Mirando.
Po tym jak modlitwa się skończyła, Roxana i zabandażowany mężczyzna wrócili na swoje miejsca, zaś Luiza wraz z Eleną przyniosły herbatę. Ellie powiedziała:
— Słyszałam tę modlitwę wcześniej. Odmawiała ją jakaś staruszka niedaleko cmentarza.
— Masz na myśli wiedźmę? Stare babsko jest zwariowane niczym zgraja szczurów — odpowiedział Leonardo.
— W jej oddaniu jest jednak mądrość — zauważyła Luiza. — I mam nadzieję, że ochroniła ją tak, jak ochroni nas.
Williams chciała zapytać, czy pani domu mogłaby jej dać klucz do ołtarzyka na zewnątrz, kiedy nagle ojciec Eleny zaczął jęczeć z bólu i zrzucił lampę naftową na podłogę, powodując, że zapalił się dywan. Chwilę później rzucił się na Luizę i zaczął zabijać po kolei wszystkich w pomieszczeniu. Ellie wraz z Eleną wycofały się do korytarza prowadzącego do garażu. Leonardo zmierzał w ich stronę. Ellie chciała go zaatakować, jednakże ten ją uprzedził, powalając ją na podłogę i próbując wgryźć się w jej szyję. Z opresji wybawiła ją Elena.
— Zostaw ją — powiedziała stanowczo, a następnie postrzeliła go ze strzelby. — Powiedziałam "Zostaw"! — dodała, gdy stwór się podniósł. Znów go postrzeliła.
Zmutowany Leonardo odpadł do tyłu, a gdy Ellie się podnosiła, Elena powiedziała:
— Wybacz mi, ojcze... — mówiła z przerażeniem, upuszczając strzelbę.
— Musimy się zmywać — odparła Ellie.
Ojciec Eleny zajął się ogniem, na dodatek z sufitu zaczęły na niego spadać deski. Elena chciała mu ruszyć z pomocą, jednakże zatrzymała ją Ellie, łapiąc ją za ramię i mówiąc:
— Eleno, nie! Nie możesz mu już pomóc!
— Ojcze! — zawołała Elena na chwilę przed tym, jak Ellie wciągnęła ją do garażu i zamknęła za nimi drzwi. Elena oparła się o maskę zardzewiałego samochodu, szlochając.
— Nie mogłaś go już uratować. On... zginął już w momencie, w którym przemienił się w to coś.
— Zostaw mnie w spokoju — wymamrotała Lupu.
— Nie. Wydostaniemy się stąd razem — odparła Williams.
"Czułam się tak samo po stracie Sarah... dobrze ją rozumiem" pomyślała smutno Williams, po czym zaczęła szukać drogi na zewnątrz. "Mogłabym znaleźć kluczyki do auta i spróbować się nim przebić przez ścianę, żebyśmy mogły wyjść. Brzmi fajnie, gorzej z wykonaniem. Zwróciłybyśmy na siebie niepotrzebną uwagę" rozmyślała. Przeszła przez salon i udała się do kuchni w celu poszukania czegoś, co by im pomogło oraz zapasów. Znalazła jedynie nieco amunicji do pistoletu i strzelby oraz śrubokręt, który postanowiła wykorzystać do otwarcia ołtarzyka. Wróciła do salonu, po czym rozejrzała się. Na samej górze, przez okno, wpadało światło. "Strych... mogłybyśmy wyskoczyć przez okno na strychu. Potem z balkonu byśmy zeskoczyły na ziemię. Tak, to dobry pomysł" uznała w myślach, po czym przesunęła stolik kawowy pod zniszczone schody, aby łatwiej było na nie wejść.
— Znalazłam drogę wyjścia — oznajmiła Elenie, na co ta do niej podeszła. — Wyjdziemy górą.
— Dobrze — odparła Lupu.
Dziewczyny weszły na schody, po czym najszybciej jak umiały, dostały się na strych. Jako pierwsza na balkon zeskoczyła Ellie. Za nią Elena. Tak samo przy zeskakiwaniu na ziemię. Kiedy znalazły się przy bramie, Ellie podeszła do ołtarzyka i wyjęła śrubokręt, aby odkręcić zamek. Po tym, jak to zrobiła, śrubokręt zostawiła na ziemi, po czym otworzyła kratkę i zabrała płytę z podobizną bestii.
— Chyba nie zamierzasz pójść do zamku? — zapytała nieco przerażona Elena.
— A właśnie, że zamierzam. Szukałam Diny w wiosce i póki co, nie znalazłam jej. Dlatego muszę sprawdzić zamek — odpowiedziała Ellie, pakując płytę do plecaka.
— Nie! To miejsce nie przynosi niczego dobrego, jedynie krew i śmierć! Jeśli coś ci się stanie, ja długo nie przetrwam... — Elenie przerwały strzały.
Dziewczyny ostrożnie podeszły do bramy i ją powoli otworzyły. Wyjrzały na zewnątrz. Ujrzały ubraną na czarno postać ze złotą aureolą za głową, która trzymała Iuliana za szyję.
— Przestań! Błagam! Matko Mirando! — krzyczał mężczyzna.
Matka Miranda zignorowała jego prośby i bez słowa wyrwała mu serce. Zostawiła ciało Iuliana na ziemi, po czym odeszła w swoją stronę i zniknęła dziewczynom z oczu, lekko się przy tym śmiejąc. Elena zakryła usta dłonią.
— Więc to jest Matka Miranda... — powiedziała Ellie.
— N-nie rozumiem... ona obiecała nas chronić! Obiecała leczyć wszelkie choroby! Dlaczego tak postąpiła?! — zapytała zrozpaczona Elena.
— Nie mam pojęcia. Podobnie jak wszystko inne w tej wiosce, Miranda wydaje się być jedną wielką zagadką — odpowiedziała Ellie. — Chodź, znam dla ciebie idealną kryjówkę.
Bohaterki doszły na teren kościoła, gdzie zastały staruszkę, która znów rysowała symbol dziecka w ziemi.
— Śmierć... śmierć odwiedziła ich wszystkich! — powiedziała, po czym zaczęła się histerycznie śmiać.
Williams oraz Lupu ją wyminęły, a następnie weszły do kościoła. Ellie poleciła Elenie, aby tu na nią poczekała i pilnowała plecaka Diny. Elena niezbyt chętnie na to przystała. Gdy Ellie opuszczała kościół, życzyła jej powodzenia. Niedługo po rozstaniu, Ellie umieściła płyty w bramie prowadzącej do zamku. Po tym, jak się otworzyła, Ellie przez nią przeszła, pokonała most zwodzony i ruszyła w dalszą drogę po schodach w wyżłobionym w skale tunelu. Trafiła do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdowało się wiele koszy z owocami. "Ludzie głodowali, a właściciel zamku ma takie zapasy i się nie podzielił? Bezduszne bydlę... czyżby ten ktoś był współpracownikiem Matki Mirandy?" Ellie zastanowiła się w myślach. Podeszła do drzwi naprzeciw wejścia. Okazały się być zamknięte. Williams podeszła do bramy po drugiej stronie pomieszczenia. "W Racoon City prześladowały mnie windy, w Kijuju mosty, a teraz mnie prześladują cholerne bramy" pomyślała. Chciała pociągnąć za dźwignię obok, kiedy usłyszała za sobą męski głos:
— Proszę, proszę.
Williams odwróciła się w kierunku nieznajomego. Zobaczyła mężczyznę w kapeluszu, którego podobizna znajdowała się w kościele. Na ramieniu trzymał metalowy młot. "Świetnie" pomyślała niezbyt zadowolona ze swojej sytuacji Ellie.
— Nie sądziłem, że ktoś się ostał! Twarda z ciebie sztuka, mam rację? — kontynuował mężczyzna, depcząc przy tym cygaro, które właśnie wypalił.
— Wybacz, ale kim do jasnej cholery jesteś? — odpowiedziała pytaniem na pytanie Ellie.
— Och, więc nie jesteś stąd. Nawet lepiej — stwierdził nieznajomy, po czym za sprawą swoich mocy obłożył Williams metalowymi częściami.
Ellie upadła na ziemię, a ostatnie, co usłyszała przed utratą przytomności, było "Matka Miranda cię pokocha!" z ust nieznajomego.
Ellie leniwie otworzyła oczy. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po przebudzeniu, była podekscytowana lalka, która była ubrana jak panna młoda. W tle słyszała zalążki rozmowy, którą z kimś prowadził tajemniczy mężczyzna. Lalka przyglądała się przybyszce, tak samo przygarbiony stwór z czarną płachtą na plecach i koroną z kości na głowie. Na chwilę zasłonił lalce widok, na co ta zaskrzeczała:
— Suń się, brzydalu! Chcę popatrzeć! — przepędziła go swoimi małymi rączkami. — Uhuhuhu, obudziła się! — oznajmiła wesoło, odwracając się do reszty towarzystwa.
— Zamknijcie się! — fuknął na nich nieznajomy w kapeluszu.
Ellie podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała się. Znajdowała się w czymś, co przypominało katedrę. Nie miała już na sobie metalowego kokonu. Spojrzała na swoje ręce. Były skute dziwnymi kajdankami, z których nie mogła się wyswobodzić bez klucza do kłódeczki. Na dodatek, kajdanki te były połączone z przykutym do podłogi łańcuchem. Williams spojrzała przed siebie. "O żeż w mordę... postacie z obrazków" pomyślała. Po jej lewej siedziała kobieta biała jak śnieg, suknię również miała w tym kolorze. Wyróżniały się jedynie jej ciemnoczerwone usta oraz czarne włosy, a także kapelusz i rękawiczki tegoż samego koloru. Paliła cienkiego, podłużnego czarnego papierosa. Pomiędzy nią, a Matką Mirandą stojącą na środku, siedziała całkowicie ubrana na czarno kobieta, na której kolanach znajdowała się lalka. Jej twarz zasłaniał welon. Z całego towarzystwa była najcichsza. Po lewej stronie Mirandy swoje miejsce zajęła przygarbiona postać. Z kolei naprzeciwko "Białej Damy" siedział mężczyzna, który przyprowadził tu Ellie.
— Będziesz z nią rozrabiać w samotności, gdzie w tym zabawa? — zapytał się Białej Damy. — Daj ją mnie, a załatwię przedstawienie, które każdemu się spodoba — zwrócił się do Matki Mirandy.
"Przedstawienie?" zapytała się w myślach Ellie.
— Ugh, jakie to nietaktowne — stwierdziła Biała Dama. — Co nam zależy na chlebie i cyrkach? Dziewczyna bardziej przydałaby się mnie.
— Ta, a potem będzie ci czyściła kąty, bla bla bla... — odparł mężczyzna w kapeluszu, na co przygarbiona postać lekko się zaśmiała.
— Usłyszałam wszystkie wasze argumenty. Niektóre były przekonujące, niektóre mniej. Podjęłam decyzję — oświadczyła Matka Miranda, a następnie wskazała na mężczyznę z młotem. — Heisenberg. Los kobiety jest w twoich rękach.
"Heisenberg" powtórzyła w myślach Ellie, aby zapamiętać.
— Matko Mirando, muszę zaprotestować! — odparła Biała Dama, wstając. Spokojnie mierzyła około trzech metrów. — Heisenberg jest dzieckiem, a jego wierność tobie jest co najmniej wątpliwa — dodała, podchodząc do Ellie. — Dajcie ją mnie, a zapewniam was, że będzie gotowa.
"Gotowa na co?" zastanowiła się Ellie. Heisenberg stanął między wysoką kobietą, a Ellie, po czym uniósł się:
— Stul dziób! I naucz się przegrywać! Poszukaj sobie jedzenia gdzie indziej!
— Cicho chłopczyku, dorośli rozmawiają!
— Ja jestem dzieckiem?! To ty przeciwstawiasz się decyzjom Mirandy!
— Nie miałbyś pojęcia, czym jest odpowiedzialność, nawet gdyby była przyspawana do tego durnego młota!
— Och, rośnij dalej, pewnego dnia twoja głowa będzie takiej samej wielkości jak twoje ego!
— Walka, walka, walka! — skandowała lalka.
— To posiedzenie władców tej wioski czy przedszkole? — wymamrotała pod nosem Ellie.
— MILCZCIE! — wrzasnęła Matka Miranda, rozpościerając czarne, krucze skrzydła. W tym samym czasie dookoła zebrało się mnóstwo lykanów. — Decyzja zapadła. Nikt nie będzie się jej sprzeciwiał. Nie zapominajcie, skąd się wzięliście.
— Dziękuję — powiedział Heisenberg, na co Biała Dama prychnęła i wróciła na swoje miejsce. — Wilczury i panowie! Dziękujemy, że czekaliście! A teraz niech zacznie się przedstawienie! — kucnął naprzeciw Ellie. — Zobaczmy na co cię stać, Ellie Williams. Szykuj się! — po tych słowach wstał, a następnie zniszczył młotem łańcuch łączący kajdanki z podłogą. — Dziesięć. Dziewięć. Osiem.
Ellie podniosła się i zaczęła szukać drogi ucieczki, podczas gdy mężczyzna dalej odliczał, a do niej zbliżało się coraz więcej lykanów. Obejrzała się za siebie w lewo. W podłodze była dziura. Williams podbiegła i zajrzała do niej.
— Pięć. Cztery. Trzy... dwa... jeden...
— Raz kozie śmierć — wymamrotała Williams, po czym zeskoczyła do dziury.
— CZAS NA SHOW! — wrzasnął entuzjastycznie Heisenberg.
Dziewczyna ruszyła przed siebie biegiem. Z desek po jej bokach przebiły się łapy mutantów próbujących ją złapać.
— Cholera jasna! — powiedziała Ellie.
— Hahaha! Dokładnie! Uciekaj, jeśli ci życie miłe! — usłyszała z głośników głos Heisenberga.
Williams biegła ile sił w nogach, umykając kolejnym stworom. Kiedy zagrodziły jej drogę, skręciła w lewo i kopniakiem pozbyła się desek. Zeskoczyła na dół, po czym znów usłyszała mężczyznę:
— Bardzo ładnie, Ellie!
"Lokalny Magneto jest bardzo gadatliwy" Ellie stwierdziła w myślach. Gdy pokonała kamienny most, unikając przy tym podpalonych strzał, przed nią pojawił się troll, którego wcześniej spotkała w wiosce. Zamachnął się swoim młotem, powodując, że upadła na plecy i zaczęła zjeżdżać przez oświetlony tunel. Znalazła się w kolejnym pomieszczeniu. "Najgorsza zjeżdżalnia na jakiej byłam" pomyślała.
— Jeszcze żyjesz? Imponujące — skomentował Heisenberg.
Z sufitu wysunęły się kolce, a platformy z nimi zaczęły się powoli opuszczać. Ellie czym prędzej podniosła się i kopnęła w deski blisko podłogi, aby utorować sobie przejście. Kucnęła i przez nie przeszła, a następnie wstała i biegła dalej. Zeskoczyła do kolejnego pomieszczenia. Przed nią znajdowało się wyjście. Ruszyła w jego kierunku, kiedy nagle przed nią spadł walec z obracającymi się kolcami. Pułapka powoli zbliżała się w jej kierunku. "Szlag by to trafił!" przeklnęła w myślach.
— Och, chyba nie myślałaś, że pozwolę ci uciec, hm? Trzeba zapewnić rozrywkę Donnie i Moreau! — odezwał się twórca toru przeszkód. — Nadszedł czas na piękny, przesiąknięty krwią finał! Haha! Nie ma to jak świeża amerykańska mielonka!
Williams zaczęła szukać drogi ucieczki. Jedyne, co znalazła, to wnękę w ścianie, w której się schowała. Gdy walec z kolcami się do niej zbliżył, ułożyła ręce tak, aby kolce zniszczyły kajdanki. Jej ręce były oswobodzone, a pułapka się wyłączyła. Dziewczyna przeczołgała się pod nią, a kiedy wstawała, otrzepała się z brudu.
— Dobra, podsumujmy. Matka Miranda jest szefową tych świrów i najwyraźniej posiada jakieś nadzwyczajne zdolności. Inaczej ludzie z wioski nie uważaliby jej za boginię. Gość w kapeluszu, Heisenberg, może kontrolować metal. Zgarbiona postać, prawdopodobnie Moreau, cuchnie rybami. Kobieta na czarno nic się nie odzywa, zaś jej lalka to uosobienie ADHD. Milczka może kontrolować lalki. Albo lalka kontroluje ją. Zostaje jeszcze wysoka Biała Dama, która nienawidzi Heisenberga. Jedna z tych trzech nazywa się Donna... świetnie. Najprawdopodobniej któreś z nich przetrzymuje Dinę z jakiegoś powodu. Muszę ją znaleźć i dowiedzieć się, co tu jest grane — zastanawiała się na głos.
Brama otworzyła się po pociągnięciu za dźwignię. Ellie wyszła na zewnątrz i zaciągnęła się świeżym powietrzem. Idąc po zboczu, minęła niewielkie pole ze strachami na wróble. Gdy dotarła do wrót zamkowych, natknęła się na powóz. Jego drzwi się otworzyły, do tego wysunęła się z niego puszysta postać, która powiedziała:
— Czekałem na ciebie, panno Williams.
— Skąd wiesz, jak się nazywam? — spytała Ellie.
— Każdy, kto jest kimś, słyszał o tobie. Bohaterka szukająca swej miłości. Muszę przyznać, że ten zamek wzbudza podejrzenia — odpowiedział nieznajomy.
— Kim jesteś? — Ellie zadała kolejne pytanie.
— Wybacz moje maniery. Zwą mnie Duke — przedstawił się handlarz. — Teraz do rzeczy. Bronie, amunicja... mogę ci zapewnić wszystko, czego zapragniesz.
— O... nie mam przy sobie pieniędzy, ale jak jakieś znajdę to na pewno coś kupię — zapewniła Ellie, poprawiając prawe ramiączko plecaka.
— Na to liczę — odparł Duke z uśmiechem.
Williams odwzajemniła uśmiech, a następnie przeszła przez pomost. Popchnęła srebrne drzwi i weszła do środka zamku. Drzwi zamknęły się za nią, do tego opuściła się na nie krata. Nie było odwrotu.~🐺~
I tym oto akcentem kończymy ten rozdział. Dzisiaj w końcu poznaliśmy lordów, Matkę Mirandę, a także nowych sojuszników w postaci Eleny i Duke'a. Co czeka Ellie w zamku? Znajdzie Dinę, czy może nie? Odpowiedzi na te pytania przyjdą z czasem.
Jeśli pojawiły się jakieś błędy, możecie dać mi znać.
Pamiętajcie, aby uważać na rumuńskim odludziu, pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie, trzymajcie się ciepło i do następnego!
CZYTASZ
Hunt || RE & TLOU
Fanfiction22 lata po wydarzeniach z Raccoon City Ellie Williams oraz jej żona, Dina, wyruszają na podróż poślubną do Rumunii. Nie spodziewają się jednak, że zapamiętają tę podróż do końca życia i to w niezbyt pozytywnym świetle. ------- UWAGA! Postacie, termi...