Twelve. Zemsta

72 2 8
                                    

Rok 2020, 9 lutego

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Rok 2020, 9 lutego. Godzina 19:00.
         Po niezwykle długiej drodze, powóz Duke'a nareszcie dotarł na Altar. Chwilę po tym, jak Ellie oraz Heisenberg wysiedli z niego, Ellie skomunikowała się z Abby:
— Mówi Ellie, dotarliśmy na miejsce. Odbiór.
— Bardzo dobrze. Nam udało się znaleźć Dinę, właśnie z nią wracamy do helikoptera. Odbiór.
— Jak się czuje? — zapytała Ellie, ucieszona na wieść o odnalezieniu jej ukochanej.
— Powoli jej się poprawia po porodzie.
— Porodzie? To znaczy, że...
— Tak. Przykro mi, że cię to ominęło.
— Mnie też... pędźcie do tego helikoptera, Miranda nie może się dowiedzieć, że mały przyszedł na świat. Bez odbioru.
— Bez odbioru — odparła Abby, po czym się rozłączyła.
Heisenberg położył rękę na ramieniu Williams. Chciał coś powiedzieć, aby ją nieco pocieszyć, jednakże dziewczyna uprzedziła go:
— Zakończmy to — powiedziała krótko, po czym podeszła do Duke'a.
Jej partner w zbrodni przytaknął i również podszedł do handlarza.
— Nadal ci się nie odwdzięczyłam za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Głupio mi z tym, wiedząc, że już cię nie zobaczę — zagadnęła przyjaciela.
— Proszę sobie nie żartować, Panno Williams. To dla mnie przyjemność, że mogłem ci pomóc w twojej przygodzie — odpowiedział Duke, lekko się uśmiechając. — Jeszcze się spotkamy. Nie wiem kiedy, ani gdzie, lecz z pewnością będzie to słoneczny dzień. Powodzenia.
— Żegnaj przyjacielu.
Duke odmachał w odpowiedzi, a Karl i Ellie ruszyli w stronę miejsca ceremonii. Drogę tę przebyli w ciszy. Stanęli przed wejściem na ołtarz, które było teraz ze wszystkich stron otoczone korzeniami pleśni. Ostrożnie przez nie przeszli. Zastali Matkę Mirandę stojącą przy podeście na środku. Nuciła pod nosem kołysankę.
  — Pajączki w domu są, śpij, śpij... pajączek ugryzł mysz, śpij, śpij... lepiej nie budź się, inaczej pająk pożre cię...
  — MIRANDA! — wrzasnął Heisenberg.
Wiedźma odwróciła się w kierunku przybyszy. Na widok broni lewitującej za Heisenbergiem chciało jej się śmiać. Rozmowę zaczęła spokojnie:
  — Proszę, proszę. Kogóż to moje oczy widzą. Syn marnotrawny oraz... jak cię nazwała Alcina? Ach tak, już pamiętam. Nieznośna mysz. Spodziewałam się, że prędzej czy później dojdzie do naszego ponownego spotkania. Naprawdę myślicie, że zdołacie mnie powstrzymać? Śmiałe założenie. Sądzicie, że wasze marne zabawki mnie zabiją? Nawet jeśli...
Ellie strzeliła w jej głowę. Zostało dziewięć pocisków.
  — Za dużo gadasz — stwierdziła chłodno Williams.
  — Dziękuję uprzejmie, już miałem dość jej filozofowania — odparł Karl.
  — Zatem wybraliście śmierć.
Miranda otoczyła się pleśnią, po czym przeszła transformację. Jej oczy oraz czoło były pokryte szarym płatem pasożyta, a na środku znajdowało się coś w rodzaju Oka Saurona. Tors został odkryty, jedynie od brzucha w górę dwa pasy zakrywały jej piersi. Nogi złączyły się w jedno, przez co wyglądały jak suknia z pleśni. Ręce wydłużyły się, a palce zamieniły w ostre, długie szpony. Aureola w jednym miejscu była ułamana, a krucze skrzydła na jej plecach stały się ogromne i w kilku miejscach postrzępione. W tym właśnie momencie bohaterowie zrozumieli, że to starcie może okazać się jeszcze większym wyzwaniem, niż zakładali. Ruszyli do ataku. Kiedy było trzeba, unikali fali pleśni, które wywoływała Królowa Kruków. Heisenberg za sprawą swego arsenału zdołał utrzymać ją na niedługą chwilę w miejscu, umożliwiając Ellie postrzelenie jej. Williams strzeliła w pomarańczowy punkt pośrodku czoła nieprzyjaciółki. Zostało osiem pocisków. Nagle dookoła nich zapanowała ciemność, zaś Miranda jakby rozmyła się w powietrzu. Partnerzy w zbrodni przylegli do siebie plecami, nasłuchując, z której strony ma nadejść niebezpieczeństwo.
— Żałosne. Aż szkoda patrzeć na was, pełnych nadziei, że mnie powstrzymacie — usłyszeli wiedźmę, która moment później ujawniła się w blasku świec.
Ellie, gdy tylko ją zobaczyła, bez zastanowienia strzeliła w głowę. Na szczęście nie spudłowała. Zostało siedem pocisków. Kiedy się rozjaśniło, Miranda przeszła kolejną transformację. Z jej pleców zaczęły wystawać cztery, wielkie pajęcze odnóża. Nieustannie próbowała nabić na nie Williams i Heisenberga, jednakże nie udawało jej się to, gdyż bohaterowie cały czas wykonywali uniki.
— Musimy ją zwalić z nóg! — krzyknęła Ellie. — Jak będzie się tak wierciła, w życiu jej nie trafię!
— Mówisz, masz! — odparł Karl, unikając Matki Mirandy, która zeskoczyła na niego z jednego z posągów założycieli.
Karl, używając mocy, użył swojego młota, aby z całą prędkością przeleciał on przez odnóża wiedźmy. Po tym jak wszystkie złamały się w pół, oznajmił:
  — Szybko, zanim jej odrosną! — krzyknął, łapiąc młot.
Williams wycelowała w słaby punkt na czole Królowej Kruków, a następnie strzeliła po raz kolejny. Zostało sześć pocisków. Wiedźma zawyła z bólu, a wokół znów zapanowały egipskie ciemności. Partnerzy w zbrodni po raz kolejny przylegli do siebie plecami.
  — Mam pewien pomysł — poinformował szeptem Karl.
  — Jaki? — spytała równie cicho Ellie.
  — Zobaczysz. A raczej usłyszysz.
  — Lepiej, żeby wypalił...
Heisenberg skupił się, po czym sprawił, że jego młot zaczął krążyć wokół nich, oddalając się coraz bardziej. "Szpaner" - Ellie nie mogła się powstrzymać, słysząc świst broni. W końcu usłyszeli, jak Miranda podejmuje kolejną próbę zmanipulowania ich, aby się poddali:
  — Uważacie się za dobrych ludzi? Czy dobrzy ludzie mordują matki, które chcą odzyskać swoje pociechy?
Jednakże zarówno Ellie, jak i Karl nie przejęli się jej słowami. Ellie miała je głęboko w poważaniu, zaś Karl, po tylu latach wysłuchiwania jej filozofowania, był tym znudzony. Ba, ilekroć wiedźma otwierała usta, myślał, że wybuchnie ze złości. Miranda chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz uniemożliwił jej to młot, który ją mocno uderzył. Dookoła zrobiło się jasno, a Williams po raz piąty strzeliła w czoło Królowej Kruków. Zostało pięć pocisków. Miranda potrząsnęła głową, a potem wzbiła się w powietrze. Oprócz faktu, że nie posiadała już pajęczych odnóży, "dynamiczny duet" dostrzegł, że nad jej głową pojawiły się trzy, wielgachne, świecące kule pleśni. "O w dupę" wymamrotali jednocześnie. Wiedźma zanurkowała i przeleciała wzdłuż "areny", chcąc zranić napastników, ale ci w porę odskoczyli na bok. Matka Miranda ze złości zacisnęła zęby. W głowie jej się nie mieściło, że tak pospolite stworzenia są w stanie aż tak ją zranić. Postanowiła wypróbować czegoś innego. Trzy kule za nią zaczęły się coraz szybciej obracać, na dodatek robiły się coraz jaśniejsze. Podgrzewając pleśń, bo właśnie to robiła, chciała wywołać wybuch, który spowodowałby, że w stronę bohaterów poleciałyby pociski przypominające swą konsystencją lawę. Szyderczo się uśmiechnęła, a Ellie zapytała:
— Co ona do jasnej cholery wyprawia?!
— Podgrzewa pleśń! Tylko dureń robi takie rzeczy! I to w akcie desperacji! — odpowiedział Karl. — Chce nas zabić wybuchem nagaru!
— Ja pier... czy da się to rozwalić?!
— Oczywiście, że tak! — mówiąc to, Heisenberg nakierował ostrzał z broni za nim na kule pleśni.
Chwilę potem wszystkie zostały zniszczone, a "lawa" zalała skrzydła Mirandy, powodując jej bolesny upadek na ziemię. Williams od razu skorzystała z okazji i trzy razy strzeliła w czoło wiedźmy. Ta warknęła z bólu, a następnie wrzasnęła:
  — DOŚĆ TEGO! — spowodowała, że korzenie pleśni oplotły bohaterów.
Jak na zawołanie, wszystkie przedmioty kontrolowane przez Heisenberga upadły z hukiem na ziemię. Bohaterowie powoli zaczynali tracić tlen. Królowa Kruków podnosząc się, mówiła:
  — Właśnie tak kończą heretycy. A było tak blisko! Już mieliście iść i cieszyć się życiem! — brzmiała niezwykle pewna siebie. — Jednakże przeliczyliście się! Silniejsi miażdżą słabszych, tak działa świat!
Miranda była święcie przekonana, że zatriumfowała. Lecz ona również się przeliczyła. Niespodziewanie pod jej nogami wylądował granat, który kilka sekund później wybuchł. Odepchnął on wiedźmę, a także uwolnił Ellie i Karla z uścisku "diabelskich sideł". Duet wstał i odwrócił się za siebie. Dowiedzieli się, kto właśnie uratował im skórę. Chris Redfield.
  — Redfield, ty sprytny sukinsynu! — Heisenberg nigdy nie sądził, że aż tak ucieszy się na widok "Waligórskiego Dupka".
  — Za długo tu siedzieliście, więc wkroczyłem — odparł ich wybawca.
Nie mogli jednak pozwolić sobie na dłuższą rozmowę, bo wiedźma powoli dochodziła do siebie. Williams wykorzystała okazję, strzelając w głowę Mirandy po raz kolejny. Ta upadła na ziemię, a gdy Ellie do niej podeszła, wyciągnęła rękę przed siebie, jakby chciała zatrzymać dziewczynę.
  — Czekaj! — zawołała. — Nie rób tego.
Nastąpiła cisza. Wydawało się, że mogłaby trwać wiecznie. Przerwała ją Ellie, chłodno odpowiadając:
  — Tylko byś nas dalej ścigała.
I wpakowała Mirandzie ostatnią kulkę. "Nie... moja córka! Moja Eva!". Tak brzmiały ostatnie słowa wiedźmy przed zamienieniem się w posąg. Wraz z Królową Kruków, na wiele kawałków rozpadła się kopuła otaczająca miejsce ceremonii. Wtedy ziemia się zatrzęsła, a oczom bohaterów ukazało się Megamycete, które wyłoniło się na powierzchnię, wyglądając teraz jak kwiat ze skulonym dzieckiem zamiast normalnym środkiem. "Spadamy!" zarządził Redfield, a Williams oraz Heisenberg nie musieli się długo zastanawiać. Cała trójka opuściła ile sił w nogach miejsce ceremonii. Kiedy przebiegali przez Altar, powozu Duke'a, jak i samego handlarza już nie było. Choć zajęło im to trochę, w końcu dotarli do helikoptera ewakuacyjnego.
  — Zamknąć rampę i wzbić się w powietrze, natychmiast! — rozkazał Chris.
  — Już się robi, szefie! — odkrzyknął z kokpitu Night Hawk, po czym wykonał rozkaz.
Ellie zajęła miejsce obok Diny, zaś Heisenberg - naprzeciwko, obok Donny.
  — Jak się cieszę, że jesteś cała — powiedziała z uśmiechem Dina. Jej stan znacznie się poprawił odkąd urodziła. Nabrała kolorów na twarzy, a także z jej ciała zniknęły czarne żyły.
  — Dobrze, że znaleźli cię pierwsi — odparła Ellie, odwzajemniając uśmiech.
  — Miałaś rację, ten wyjazd to nie był najlepszy pomysł.
  — A no widzisz. Ale hej, żyjemy. I uratowaliśmy kilka istnień — Williams wskazała głową na Angie nabijającą się z Heisenberga, że zabrał ze sobą swój młot.
  — Oj tak... — Dina zerknęła na małego Theo.
  — Jest śliczny — stwierdziła Ellie. — Szczerze mówiąc nie zdziwię się, jeżeli już nadałaś mu imię. Zatem... jak się nazywa nasz dziedzic?
  — Tak, jak ustalałyśmy. Theo. Chcesz go potrzymać?
  — Pewnie — Dina ostrożnie przekazała dziecko w ręce Ellie. — Hej maluszku. Tak, masz dwie mamusie. Odlot, co nie? — Williams zapytała, na co malec się roześmiał.
  — Przygotujcie się na turbulencje! — poinformowała Abby.
Chris zdetonował ładunek, który umieścił w sercu Megamycete. Pasażerowie usłyszeli wybuch, który spowodował nie tylko całkowite zniszczenie Megamycete, ale również zapadnięcie się większego obszaru wioski. Bohaterowie musieli chwilę odczekać, aż helikopter przestanie się chwiać. Kiedy śmigłowiec się ustabilizował, wyruszył do Jackson.
  — Czyli to koniec... jesteśmy wolni — powiedziała Donna, lekko nie dowierzając.
  — Nareszcie — dodał Karl.
  — Mamy ważne ogłoszenie! — oświadczyła Rebecca, wstając. — Ze względu na to, że byli rezydenci wioski mogą nie być za bardzo zorientowani, jak działają niektóre rzeczy w "nowoczesnym" świecie, zostaniecie przydzieleni do osób, które was w ten świat wprowadzą. Będziecie z nimi mieszkać, a gdy tylko zechcecie, po zakończeniu tego procesu załatwimy wam mieszkania. To tyle, a teraz radziłabym się przespać. Czeka nas długi lot — lekarka usiadła z powrotem.
Wczesnym rankiem śmigłowiec wylądował na lotnisku w Jackson. Rampa opuściła się, a bohaterowie wyszli na zewnątrz. Powitali ich Maria, Tommy, Jesse, a także Claire Redfield oraz Leon Kennedy. Ellie szukała wzrokiem swego ojca, kiedy podbiegli do niej przyjaciele - mianowicie Jill Valentine oraz Carlos Olivera.
— Motylek! — zawołał radośnie Carlos.
— Superglina! Żołnierzyk! — przywitała ich równie radośnie Ellie.
— Słyszeliśmy, że znów miałaś ciekawy urlop — zagadnęła ironicznie Jill.
— Nawet nie zaczynaj... — ostrzegła ją Ellie.
— O, i dziecko już się urodziło. Masz nam sporo do opowiedzenia — odparła Jill, zerkając za przyjaciółkę.
— Kim jest ten przystojniak w okularach? — spytał Carlos, patrząc na Heisenberga.
— Ktoś tu się rumieni — Jill poruszyła brwiami.
— Chcesz, to możesz się zgłosić, żeby nim się zająć. Wszystkich z wioski musimy wprowadzić w nowoczesny świat, a z tego co wiem, to jeszcze nie przydzielono im "opiekunów", więc... piszesz się? — spytała Ellie.
  — Czemu by nie... będzie ciekawie — stwierdził Carlos, drapiąc się po głowie.
  — Załatw nam miejsca w pierwszym rzędzie — wtrąciła dwuznacznie Jill, na co Carlos szturchnął ją łokciem.
  — Pójdę się dogadać z Chrisem w tej sprawie — oznajmił, po czym ruszył w stronę Redfielda.
  — Idę go przypilnować, żeby na zawał nie zszedł — powiedziała Jill, a potem poszła za Carlosem.
Kiedy jej przyjaciele odeszli, w końcu pojawił się Joel.
  — Ellie! — zawołał, podchodząc do córki.
  — Hej staruszku — odparła, przytulając go. — Słuchaj, w głowie ci się nie zmieści, co ja tam przeżyłam. Wampiry, smoki, wielgachne ryby, żyjące lalki, wilkołaki, wiedźmy... — wymieniała szybko.
— Wow, wow, wow, spokojnie młoda. Zgubiłem się przy smokach — zaśmiał się. — Wszystko mi opowiesz, ale na spokojnie. I przy dobrej kawie.
— Masz to jak w banku — zapewniła.
Po tej krótkiej wymianie zdań, podeszli do reszty towarzystwa.
Od tamtego wydarzenia minęło sześć miesięcy. Ellie oraz Dina zajmowały się Theo, zaś Elena, Donna, Angie i Heisenberg zaadaptowali się, a także coraz lepiej szła im obsługa różnych urządzeń. Przy okazji, Karl nawiązał ciekawą relację z Carlosem, lecz jest to historia na kiedy indziej. Był to słoneczny dzień, kiedy Ellie przechadzała się po mieście. W pewnym momencie dostała wiadomość od Diny, z prośbą, aby kupiła trochę bułek, bo powoli im się kończyły. Williams odpisała "Nie ma problemu", po czym zmieniła trasę i udała się do dzielnicy ze sklepami. Mijając kolejne stragany oraz witryny, nagle usłyszała znajomy głos.
— Czy mogę służyć pomocą, Panno Williams? — zapytał serdecznie Duke.

~🐺~

Alexa, play "O' Death" by Amy Van Roekel.
I tym oto akcentem kończymy tę przygodę. Bohaterom udało się pokonać Matkę Mirandę, a także opuścić wioskę bez większych problemów. Teraz wszyscy żyją długo i szczęśliwie... do następnego zagrożenia, które się pojawi. Niektórzy z was mogą się zastanawiać, jakim cudem Duke przeżył. Cóż... ma on swoje sposoby.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Dziękuję wszystkim, którzy czytali tę książkę, a teraz się z Wami żegnam i pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie! Do następnego!
PS. kończąc tę opowieść, zostawiam Was z naszym ukochanym handlarzem :D

 kończąc tę opowieść, zostawiam Was z naszym ukochanym handlarzem :D

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Hunt || RE & TLOUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz