Prolog

2.8K 176 29
                                    

MARIGOLD

KIEDYŚ

Dzieciaki z sierocińca w Charleston miały różne dziwactwa.

Myślę, że moje nie było takie złe. Przynajmniej nie było dostrzegalne na pierwszy rzut oka, więc nikt nie mógł krzywo na mnie spojrzeć ani wytknąć mnie palcem, jak to zdarzało się w innych przypadkach. Ale gdyby wyszło na jaw, że noc w noc leżąc na niewygodnym łóżku w ciemnościach niewielkiego pokoju, powtarzam po cichu kłamstwa, próbując za tysięcznym razem zamienić je w prawdę, pewnie również zaczęłabym mieć na ogonie jakiegoś terapeutę.

Moja mama zanim zmarła powiedziała mi, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy zamienia się w prawdę. A ja chciałam przekonać się, czy rzeczywiście tak jest... lecz wciąż traciłam rachubę, ile razy tak właściwie powtórzyłam swoje kłamstwo.

Powinnam starać się bardziej. Być dokładniejsza.

Jeszcze raz, mówię sobie. Powinnam spróbować od początku.

Po wyjściu z sierocińca jakoś sobie poradzęzaczynam pod nosem, wciąż mając wzrok wlepiony w szary, pożółkły już gdzieniegdzie materac, znajdujący się nade mną. Łóżko jest piętrowe, a mi przypadło to na dole. – Po wyjściu z sierocińca jakoś sobie poradzę...

Przymykam powieki. Podmuch jesiennego wiatru wdziera się do pokoju otwartym na oścież oknem, a wraz z nim szum gałęzi drzew rosnących naokoło sierocińca. Biorę głębszy wdech. Otwieram powoli oczy i krzywię się, bo nie mogę się skoncentrować. Ten dzień był do dupy. Millie, do niedawna moja współlokatorka, poszła na swoje. Zostawiła mnie tutaj samą.

A ja coraz bardziej boję się dnia, kiedy za parę miesięcy gdy skończę osiemnaście lat, pójdę w jej ślady. Millie miała przynajmniej dalekich krewnych w Europie. A ja? Ja nie mam nikogo ani niczego, prócz swojej małej obsesji na punkcie głupiego powtarzania kłamstw.

Podrywam się z ociąganiem do siadu. Rozglądam po niedużym pokoju. Jest pusty i ciemny, pachnie w nim nadal do przesady słodkimi perfumami Millie. Nawet nie wiem, kiedy stoję już na nogach tuż przy drzwiach cienkich jak kartka papieru i zaciskając palce na rękawach starego, znoszonego swetra, przyciskam ucho do twardej powierzchni mebla.

Muszę zaczerpnąć powietrza.

Otwarte okno mi nie wystarcza.

Potrzebuję uciec na zewnątrz.

Przez chwilę stoję nieruchomo przy drzwiach i uważnie nasłuchuję. Jest już późno. Chyba dochodzi druga w nocy, a dyżur pełni dzisiaj starsza pani Dawson. Powinnam więc bez trudu wydostać się z pokoju, a później z budynku, aż w końcu wyruszyć w ulubione miejsce. Wiem, że to co robię jest zakazane, ale to nie jest mój pierwszy raz. Nikt mnie nie złapie.

W dogodnym momencie wkraczam w zaciemniony korytarz i ostrożnie zamykam za sobą drzwi pokoju. Pośród mroku nie dostrzegam nikogo. Jedynie mętne światło wylewające się z pomieszczenia dla opiekunów podpowiada mi, że ktoś pilnuje tutaj porządku. Czym prędzej ruszam bezszelestnym krokiem w przeciwnym kierunku. Wtapiam się w czerń i oddycham nieco ciężej, aż w końcu po paru minutach truchtu docieram do właściwych drzwi.

Za nimi znajduje się pomieszczenie gospodarcze. Nieduża sutenera.

Pachnie tu zgnilizną, a ja domyślam się, że jestem jedyną osobą, która odwiedza to miejsce. Nikt nie zburzył mojej konstrukcji, która pozwala mi wspiąć się do okna, a potem wydostać się przez nie na zewnątrz. Przekręcam klucz w drzwiach i mknę przed siebie śladem wpuszczonego do klitki oknami światła księżyca. Następnie wdrapuję się po starych krzesłach na szczyt mojej prowizorycznej drabiny i przedostaję się na zewnątrz z małym trudem.

Colliding Lies [W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz