Rozdział 2

631 56 11
                                    

MARIGOLD

TERAZ

Komisja pozwala mi odejść, więc dziękuję za uwagę i ruszam w stronę wyjścia z ogromnej sali teatralnej. Po odegraniu wylosowanej przez siebie sceny i przyjrzeniu się twarzom oceniających ją ludzi, nie wiem, czy mogę liczyć na zakwalifikowanie się do grona studentów. Cała trójka była raczej... małomówna i obojętna. Nie chcieli dać po sobie poznać absolutnie niczego.

Mam jednak nadzieję, że poszło mi dobrze nawet jeśli przez całą okropnie długą drogę do „tej lepszej części Nowego Jorku" zamiast jakkolwiek się przygotowywać, przeżywałam poranne zdarzenie. Nie miałam nad tym kontroli. Po prostu gdybałam w myślach.

Co by się ze mną stało gdyby nie ten chłopiec? Co by się ze mną stało gdyby nie Willard? Powinnam była mu podziękować. Nie zdążyłam. Odszedł zbyt szybko. Chociaż nie wyglądał, jakby potrzebował moich podziękowań, i tak myślę, że powinnam była to zrobić.

Przemierzam zaciemniony korytarz. Jestem tak bardzo zamyślona, że nagle z impetem na kogoś wpadam. Odbijam się od nieznajomego chłopaka. Gdyby nie jego dłonie, które przytrzymują mnie w pionie, pewnie poleciałabym do tyłu i uderzyła tyłkiem o posadzkę.

Oszołomiona mrugam powoli i odnajduję spojrzenie zielonych oczu.

– Och, cholera – wypowiadam te słowa z zawstydzeniem. – Strasznie przepraszam, chodzę dzisiaj z głową w chmurach.

Młody mężczyzna zabiera dłonie i chowa je w kieszeniach spodni. Na pierwszy rzut oka mimo mroku spowijającego przestrzeń, wygląda jak ktoś z wyższych sfer, kto jest piekielnie zamożny. Potwierdza to jego elegancki strój, w tym markowa marynarka oraz złoty zegarek.

Brązowe włosy opadają mu na czoło, gdy kiwa głową.

– Nic się nie stało – zapewnia mnie i wygina kącik ust w sympatycznym uśmiechu. – Jak ci poszło? Widziałem, że wyszłaś z sali, gdzie odbywał się test.

Poprawiam torebkę na ramieniu, która trochę mi się z niego osunęła wskutek zderzenia.

– Myślę, że całkiem dobrze, chociaż miny oceniających nie zdradzały, czy im się podobało, czy nie – odpowiadam, wzdychając przy tym pod nosem.

– Byłoby zbyt pięknie, gdyby od razu dali znać, na czym stoimy.

Również uśmiecham się delikatnie. Z jakiegoś powodu spokój i dobry humor, jaki bije od tego chłopaka, wydaje mi się zaraźliwy.

– Tak – zgadzam się z nim. – Zdecydowanie tak.

Mój rozmówca wyciąga dłoń w moim kierunku.

– Jestem Alexander, ale mów mi Alex.

– Marigold – kontruję, odwzajemniając uścisk jego ręki.

– Masz może ochotę wybrać się na kawę? Jeszcze nikogo tu nie znam, więc szukam kogoś, z kim mógłbym się dogadać. Wydajesz się dobrym strzałem – Alex mówi to, a ja przez kilka następnych sekund patrzę na niego z lekkim niepokojem.

Może on też... może on też ma złe intencje? Jak on.

Powinnam się cieszyć, ale zamiast tego boję się, że mogłabym znowu natrafić na kogoś, kogo zamiary wobec mnie nie są wcale dobre. Nawet jeśli jednak nie są one okropne, myślę, że idąc gdzieś z Alexem, tylko bym się przed nim zbłaźniła. Przez wiele miesięcy nie rozmawiałam za dużo z innymi ludźmi. Izolowałam się od nich i teraz jestem wycofana.

Alex mógłby wziąć mnie przez to za dziwadło. Co mam mu odpowiedzieć?

– To było bardzo szczere – stwierdzam, grając na czas.

Colliding Lies [W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz